5.08.2021

Rozdział trzynasty

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział trzynasty



Teraźniejszość

Trzeciego dnia pobytu, kiedy dobrze się już zaaklimatyzowali, postanowili w końcu przejść do sedna sprawy, tym bardziej że żona miała wyjątkowo dobry dzień i czuła się na siłach, aby przystąpić do działania. Była godzina dziewiętnasta, tuż po kolacji. Młody mężczyzna, syn małżeństwa, drzemał w swoim pokoju zmęczony po spacerze, a oni siedzieli na ganku przed pensjonatem i pili herbatę. Oboje spostrzegli przedmiot ich zainteresowań, czyli kobietę, która dosiadła się do nich z książką w ręku. To była właśnie ta ich niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju okazja. Ta jedyna, która mogła się już nigdy nie zdarzyć. Panował ciepły wieczór i praktycznie nic nie było w stanie zakłócić sielskiego spokoju panującego dokoła. Powoli nadchodziła jesień, w błękicie nieba widniały chłodne tony.

Mąż uśmiechnął się delikatnie do żony, a następnie spojrzał na nieznajomą przenikliwym wzrokiem, w którym dało się zauważyć grzeczność.

Dobry wieczór – powiedział aksamitnym tonem głosu.

Uniosła głowę i popatrzyła na nich grzecznym spojrzeniem, takim samym jak obdarza się każdego napotkanego człowieka, czy to na ulicy, czy w sklepie. Ot, codzienna, zwyczajna uprzejmość, jakiej wiele.

Dobry wieczór.


Przeszłość

2 lipiec 2009 r.

Gdy Barbara Rygrzeska stanęła przed samochodem, zbliżyła swą twarz do przedniej szyby kierowcy. Nikogo nie było. Zrobiła dwa kroki w prawo i oświetliła latarką ze smartfona szybę pasażera. Zobaczyła mężczyznę, który, ku jej zaskoczeniu, szeroko się uśmiechał, a wargi miał lekko rozchylone. Zastukała delikatnie pięścią o szybę. Otworzył oczy i zaskoczony spojrzał wprost na nią. Nie wiedziała, czy to ta osoba, którą zna, czy może to zbieg okoliczności. Po chwili wsunął dłoń w dół, jakby chciał kogoś zatrzymać, by się nie podnosił. Jakby na podłodze był jakiś człowiek. Mężczyzna otworzył drzwiczki samochodu, natomiast Barbara oświetliła mimowolnie jego zszokowaną twarz, aczkolwiek ten wyraz zmienił się w złość. Niechlujnie podciągnięte spodnie znaczyły, jakby chwilę wcześniej miał je spuszczone.

Co ty tu robisz? – warknął niegrzecznie, mrużąc oczy.

Oddech uwiązł Barbarze w gardle, kiedy go rozpoznała.

Ja... przepraszam. Zobaczyłam samochód i myślałam, że coś złego... – zaczęła zawstydzona.

Omiótł prędkim wzrokiem otoczenie, lecz poza nimi nikogo nie było. Popatrzył na Barbarę i chwycił ją za nadgarstki.

Śledziłaś mnie? No, powiedz, że mnie śledziłaś – wycedził przez zęby, na jego twarzy wykwitły czerwone plamy gniewu.

Przestraszyła się jego reakcji, nie wiedziała w ogóle, czym to było spowodowane. Wytężyła nos, ale zaznała zdziwienia, ponieważ nie śmierdział alkoholem. Nie miał też rozbieganych czy przekrwionych oczu jak po narkotykach.

Nie, nie. To przypadek. Wracałam z przyjaciółką z wycieczki i postanowiłyśmy tu przenocować, w tym motelu... – tłumaczyła się gorączkowo, czując, jak ogarnia ją coraz większy lęk.

W tym momencie z samochodu wysiadła dziewczyna ubrana w obcisłą czarną bluzkę ewidentnie eksponującą dekolt oraz króciutką, czerwoną spódniczkę ledwie zakrywającą pośladki, która teraz jej się podwinęła, prezentując koronkowe majtki. Długie, złociste, rozczochrane włosy okalały umalowaną twarz z długimi czarnymi rzęsami i pełnymi wargami. Oczy jej się świeciły, a policzki rumieniły.

Rozumiem, że już nic z tego? – spytała chłodno, patrząc wymownie na klienta i obciągając w dół spódniczkę.

Spieprzaj – mruknął z niezadowoleniem, a ona prychnęła.

Zerknęła przelotnie na Barbarę, po czym ruszyła w pośpiechu przed siebie, z torebką przewieszoną przez ramię. Basia w mig pojęła, kto to.

Prostytutka.

Szeroko otworzyła oczy i zaskoczona popatrzyła na mężczyznę.

Ty... – nie dokończyła, bo jej nie pozwolił.

Silna dłoń zakryła jej usta, a druga mocno objęła w pasie. Zdezorientowana spróbowała wyrwać się z żelaznego uścisku. Ktoś wciągnął ją siłą do samochodu, po czym szturchnął z taką energią, że osunęła się na podłogę. Znalazł się zaraz w aucie oraz zamknął na klucz, blokując skutecznie ucieczkę. Próbowała wolno wstać. Walnął ją pięścią w twarz i w brzuch. Ciosy były tak porządne, że skręciła się z bólu, a oczy wyszły na wierzch. Serce tak jej łomotało, że z trudem oddychała. Zaraz ono pęknie... Wykorzystując bezbronność, facet popchnął ją jeszcze raz na podłogę, tak, by ktoś z zewnątrz niczego nie widział. Zresztą, nikt nie mógł ich zobaczyć z powodu mroku. Bezwładnie opadła na zimne podłoże. Wydobyła z siebie pokrzyk desperacji. Zaraz została uciszona poprzez siarczyste uderzenie w prawy policzek, aż pociemniało jej w oczach, wydawało jej się, że zemdleje...


11 lipiec 2009 r.

O siódmej Katarzyna Fuboś wstała w złym humorze, który popsuł jej się wczoraj, z powodu tego, czego się dowiedziała w pracy. Jak zawsze wzięła szybki prysznic, ubrała się i zeszła z nadzieją, iż mąż zrobił pyszne śniadanie. Już na progu kuchni poczuła wyśmienity zapach świeżo zaparzonej kawy. Z ochotą weszła przyśpieszonym krokiem i uśmiechnęła się, widząc swego mężczyznę siedzącego już przy stole, czekającego na nią.

Dzień dobry – przywitała się.

Spojrzał na nią, uważnie lustrując ją wzrokiem, milcząc, jakby próbując ocenić sytuację, czy pozwolić sobie na jakieś żarty, czy może zostać poważny.

Wstałaś lewą nogą? – spytał z lekkim uśmiechem.

Żona cicho westchnęła, wywracają teatralnie oczami. Chociaż jej zachowanie mogło świadczyć o niezadowoleniu lub ironii, bynajmniej nie okazywała negatywnych uczuć.

Jak mnie dobrze znasz – mruknęła, ale uśmiechnęła się.

Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu lat. Jak mam cię nie znać? – zażartował, puszczając do niej oko.

Zaśmiała się, po czym usiadła naprzeciw niego.

Też fakt. – Zerknęła na talerz pełen kanapek z pastą z czarnych oliwek, jajkiem oraz tuńczykiem i zielonego groszku. – Pysznie wygląda.

Chciałem umilić ci dzień. – Wtopił zęby w miękką pastę.

Dzięki. – Wzięła szklankę, po czym upiła łyczek gorącej kawy.

Wlepiła wzrok w męża.

Wyglądał na starszego, inteligentnego mężczyznę. Małe niebieskie oczy schowane za okularami w czarnych oprawkach były nieprzeniknione, dodawały twarzy tajemniczego wyrazu, podobnie jak wąskie, zaciśnięte usta, wykrzywione w delikatnym, lecz niejednoznacznym grymasie. Jego mina mogła więc wyrażać w zasadzie całą gamę uczuć, od zadowolenia, przez smutek, aż po gniew. Jego dojrzały wiek, pięćdziesiąt trzy lata potwierdzały zmarszczki na twarzy, szczególnie widoczne pod oczami, w okolicach dużego nosa oraz na szerokim czole. Również kilkudniowy zarost oraz przerzedzone, rozwichrzone włosy wskazywały na ilość przeżytych lat. Pomimo dojrzałej aparycji, jego strój był dosyć praktyczny i młodzieżowy. Biały podkoszulek i dżinsy z zawiniętymi nogawkami były uniwersalnym zestawem, który sprawdzał się w wielu sytuacjach.

Wiesz, zazdroszczę ci twojej pracy – odezwała się mrukliwie Katarzyna po chwili, biorąc kolejny kęs kanapki, kiedy cisza zbytnio się przedłużała.

Niby czemu? – Popatrzył na nią i upił łyk kawy.

Ja mam wieczne łamigłówki, morderstwa... W tych zagadkach są puzzle i jest domino. W pierwszym przypadku wystarczy, żeby zabrakło jednego elementu i nie ma mowy o ułożeniu całości. W drugim wystarczy jeden ruch, później wszystko układa się samo.

Żałujesz, że jesteś policjantką?

Nie – odparła bez żadnego cienia wahania, przeczesując dłonią swe włosy. – Ale ty sobie siedzisz w swoim gabinecie, leczysz zwierzęta, dajesz tabletki na pchły, kleszcze.

Jego twarz wyrażała powagę.

Pamiętaj, że bycie weterynarzem też nie jest łatwe. Zwłaszcza kiedy trzeba uśpić chorego psa... Już wiele razy to przechodziłem, ale czasem to bardzo ciężkie... – wyznał z odrobiną przygnębienia w głosie i wydobył z siebie ciężkie westchnienie.

Rozumiem. Każdy zawód ma swoje plusy i minusy – podsumowała, po czym ugryzła kęs kanapki z tuńczykiem i groszkiem.

Otóż to. – Podniósł swoją szklankę na zgodę jej słów i upił kolejny łyk.

Wyobraziła sobie, jak opowiedziała mu pokrótce o tym, czego się wczoraj dowiedziała w sprawie śmierci Felicji Talitewicz. Słuchałby jej w prawdziwym skupieniu i w bezruchu, a jego oczy uzewnętrzniałyby ciekawość. Lubił dzielić się z nią swymi spostrzeżeniami, coś doradzić. Zapewne powiedziałby: „No to macie niezły orzech do zgryzienia... Kurczę” i pokręciłby lekko głową na boki. Może też by dodał: „Jedno wiem na pewno. Ta młoda Dolarek tego nie zrobiła. Przychodzi do mnie z psem na szczepienia. To porządna, miła dziewczyna z dobrego domu”. Katarzyna wiedziała, że się znali, gdyż kiedyś kilkakrotnie o tym wspominał. „Magdalena jest wykluczona z kręgu podejrzanych”, odrzekłaby, a on miałby nadzieję, że wszystko się wyjaśni.

Niestety, policjanci nie mogli sobie tak po prostu opowiadać, co w pracy. Obowiązywała ją tajemnica zawodowa.

Kobieta chciała doprowadzić do końca to zagmatwane śledztwo.

Reszta śniadania upłynęła im szybko, na rozmowach o błahych tematach. Mężczyzna zjadł pierwszy, włożył swój pusty talerz do zlewu i nachylił się do żony.

Powodzenia w pracy, kochanie. Do zobaczenia wieczorem.

Do zobaczenia. – Uśmiechnęła się subtelnie i skradła mu całusa z warg.

Odwzajemnił jej pocałunek, kosztując z przyjemnością smaku jej ust, w ten sposób poprawiając jej nastrój. Poszedł do przedpokoju.

Do klasycznego ubioru dobrał niebieskie trampki oraz dłuższą kurtkę w kolorze zgniłej zieleni, która dopełniała całości stroju. Wziął wcześniej przyszykowaną torbę, zarzucił przez ramię, a następnie wyszedł.

Usłyszała ciche zamykanie drzwi. Mając jeszcze chwilkę wolnego, utonęła w rozmyślaniach nad tym, jak ma przekazać nową wiadomość Talitewiczom. Musiała zachować pełne opanowanie i profesjonalizm, tak, jak zawsze zresztą.

Po chwili pomyślała o swoim mężu, przenosząc się wspomnieniami do tamtego dnia sprzed kilkunastu lat...

Lubił, kiedy się śmiała. Była to zupełna odmiana po tym, co przeszli przez ostatnich kilkanaście miesięcy. To właśnie ten wspólnie spędzony czas zbliżył ich do siebie. Początkowo nie chciał zostawiać jej z tym wszystkim samej. Jednego dnia straciła narzeczonego, wuja i ciotkę. Została całkiem sama. On stracił brata, ale miał jeszcze rodziców. Nie potrafił im jednak wybaczyć tego, że odwrócili się od Kasi w chwili, kiedy potrzebowała pomocy. Dlatego był przy niej zawsze, kiedy go potrzebowała. Lubił ją, zawsze się dobrze rozumieli, ale nigdy wcześniej nie patrzył na nią w innych kategoriach niż zwyczajna przyjaźń. Sam nie wiedział, kiedy to się zmieniło. Może to wszystkie chwile, kiedy starał się nią opiekować i wspierać, najlepiej jak potrafił. Może to wszystko złożyło się na to, że jego uczucia się zmieniły. Był niegdyś związany z kobietą, z którą pragnął wspólnej przyszłości. Jego małżeństwo skończyło się równie szybko, co się zaczęło. To jednak miał dawno za sobą, teraz mógł śmiało cieszyć się Kasią.

Fakt, zamierzam jeszcze trochę pożyć, ale moje życie nie jest szczególnie porywające. Puścił do niej oko i dopił swoje wino z kieliszka.

Lubił te wspólne wieczory przy pysznej kolacji, kiedy rozmawiali, żartowali i przekomarzali się.

Chciała, żeby był przy niej już zawsze. Po raz pierwszy od dawna poczuła się bezpieczna przy mężczyźnie. Nie bała mu się zaufać, bo wiedziała, że nigdy by jej nie skrzywdził. Był zbyt dobry. Za każdym razem, gdy spoglądał na nią z miłością, robiło jej się cieplej na sercu.
Poczuła się lepiej, kiedy ją objął i dotykał jej włosów. W tej chwili miała pewność, że zawsze mogą liczyć na siebie. Uczucie, które ich połączyło, nie było łatwe, ale było czyste i szczere. Nie żałowała niczego, może tylko tego, że poznali się w takich, a nie innych okolicznościach. Żałowała, że los postawił ich sobie na drodze dopiero teraz. Wtuliła się w niego, gdy przyciągnął ją bliżej siebie. W tej chwili nie martwiła się o nic. Wierzyła, że będą mogli być razem. Szczęśliwi.
Spojrzała mu w oczy, kiedy odsunął ją od siebie, trzymając za ramiona. Wiedziała, że mówił prawdę. Zresztą, nie istniał żaden powód, dla którego miałaby mu nie wierzyć. Nie kochał tamtej kobiety. To, co między nimi kiedyś było, już dawno umarło.

Katarzyna oparła głowę na jego torsie i przytuliła się do niego mocno.

Kocham cię. Pocałowała lekko jego usta.

Ja cię też. – Odwzajemnił jej pocałunek, a potem zaczął pomagać jej zebrać naczynia ze stołu. Przy tobie zmęczenie samo przechodzi. Uśmiechnął się lekko, kiedy po krótkim czasie skończyli sprzątać.

Cieszył się, że przyjechała. Zależało mu na tym, by ich relacje były dobre. Jedyne, na czym mu zależało, to na tym, by Kasia była szczęśliwa.

Jak dobrze, że tu jesteś. Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy i pogłaskał jej policzek opuszkami palców.


Ludmiła nie mogła na niczym się skupić. Rozgoryczona weszła do pokoju siostry, który pozostał nieruszony od feralnego, piątkowego dnia i przypominał o tragedii. Aż miło było popatrzeć na ogólny porządek. Ładnie zaścielone łóżko, poduszka wgnieciona była w dół od głowy, różowy miś, równo poukładane książki na półkach, zamknięty laptop i pusta szklanka zostawiona na biurku – wszystko jakby miało wymalowane na sobie: „Twoja siostra nie żyje!”. A jednocześnie wszystko wyglądało tak, jakby zaraz miała tu wrócić. Stanąć w progu, uśmiechnąć się tak, jak to tylko ona potrafiła i delikatnie dotknąć wargami policzka Ludmiły. A przecież to już nigdy nie miało się zdarzyć, a przynajmniej nie w tym ziemskim świecie. Nie powiedziały sobie ani żegnaj, ani do widzenia...

Opuściwszy głowę, mimowolnie uroniła kilka łez, z którymi w ostatnich dniach się nie rozstawała. Chociaż kilka godzin wcześniej przysięgła sobie, że nigdy tego nie zrobi, bo wydawało jej się, że jest silna. Chyba nigdy nie zastanawiała się tak długo nad swoim życiem. Zawsze biegła z wiatrem, gdzie był on, tam zawsze byłam i ona, a teraz? On biegł sam. Ona gdzieś daleko za nim szła wolno, jakby się zastanawiała, czy w ogóle ma stawiać kroki.

To nie była ona. Czuła się, jakby w jej ciele zamieszkała inna, obca osoba.

Potworny ból rozsadzał jej czaszkę, przy każdym ruchu powodował cierpienie, wydawało jej się, iż ktoś przewałkował jej głowę przez walec.

Westchnęła. Otworzyła szafę i przejrzała ubrania. Ulubiona sukienka Feli przykuła jej uwagę; długa, koktajlowa, z ciekawą, asymetryczną falbaną była prześliczna, a głęboki, niebieski odcień podkreślał urodę dziewczyny. Felicja zakładała ją na sylwestra i specjalne okazje.

Kobieta wyjęła wytarte spodnie i przyłożyła je do twarzy, aby wdychać znajomy, kwiecisty zapach, którego jej brakowało, a który jeszcze można było poczuć, jeszcze się nie zatarł. Przejechała mimowolnie dłonią po przednich kieszeniach. W lewej było coś włożone.

Wyjęła z niej pomiętą, białą kartkę papieru.


Nienawidzę siebie. Nienawidzę wszystkich wokół. Po prostu nienawidzę! Ten świat jest taki podły, niszczy mnie codziennie. Nie chce mi się żyć! Chciałabym móc cofnąć czas, żeby naprawić błędy, jakie popełniłam. Błędy, których strasznie żałuję...


Zamrugała oczami i przeczytała jeszcze raz. Niestety, to na sto procent pismo młodszej siostry. Ludmiła była totalnie zaskoczona. To nie może być prawda! Musiała zauważyć ból w jej oczach, drżące ze strachu dłonie i łzy na zarumienionych policzkach, które pozostawały po sobie czarne smugi i wreszcie musiała zauważyć rozwijające się w niej nowe życie... Ale nic nie zobaczyła, nie widziała żadnego smutku za życia Felicji.

Wybiegła z pokoju, a wtedy na korytarzu napotkała brata.

Zobacz, co nasza siostra napisała! – krzyknęła histerycznie, wciskając mu do ręki kartkę.

Przeczytał ze spokojem, a potem wlepił w nią przyćmione, pełne zdziwienia spojrzenie.

Ojejku – szepnął.

Raptem jego twarz stała się blada, a na niej odmalowała się rozpacz. Oddał Ludmile arkusik papieru, który schowała w swojej kieszeni spodni. Postanowiła jeszcze poszperać w pokoju siostry, bo wydawało jej się, iż coś jeszcze znajdzie. Szukała parę minut w szafie, w szufladach, aż jej wzrok zatrzymał się na poduszce na łóżku. Podeszła bliżej, zsunęła zamek i otworzyła poszewkę. Bingo. Kartka była zgięta na cztery części.

Drżącymi dłońmi Ludmiła rozłożyła ją i przeczytała.


Żałuję, że w ogóle się urodziłam. Gdybym nie żyła, nie czułabym nic.


Westchnęła głęboko i podała ją Nikodemowi stojącemu obok. Przeczytał i zamknął oczy ze zdumienia. Żadne z nich się nie odezwało oniemiałe smutkiem siostry. Po co te dziwne kartki w różnych miejscach? Dlaczego Felicja ukrywała to, zamiast trzymać swoje myśli w pamiętniku, w jednym, stałym miejscu, gdzie nikt by tego pewnie nie znalazł? Tego już chyba nigdy się nie dowiedzą.

W tym samym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Zeszli, by otworzyć. Okazało się, że to Katarzyna Fuboś.

Mam dla państwa nowe wieści – poinformowała na wstępie. – Mogę wejść?

Zaprosili ją do salonu. Usiadły naprzeciwko siebie, a Nikodem usadowił się na fotelu. Pokazała jej karteczki. Funkcjonariuszka z dokładnością przestudiowała, a potem popatrzyła na pannę Talitewicz.

Gdzie pani to znalazła? – Przyglądała się jej badawczo.

W kieszeni ulubionych spodni Felicji i w poszewce na poduszkę.

Czy są jeszcze jakieś inne karteczki?

Tak.

Początkowo nie chciała nic mówić o tej pierwszej karteczce, chciała zostawić coś dla siebie, jakąś małą cząstkę swojej siostrzyczki, aczkolwiek postanowiła to zrobić. I tak nic nie przywróci życia Felicji, a Ludmiła wolała dowiedzieć się o wszystkim. Pokazała policjantce tę karteczkę, którą znalazła w książce „Charlie i Fabryka Czekolady”.

Katarzyna uważnie przeczytała. Doszedłszy do wniosku, że jej przypuszczenia się sprawdziły, lekko pomasowała palcami swoją skroń, zataczając kółeczka.

Dlaczego Felicja nie prowadziła pamiętnika, tylko chowała pojedyncze kartki? – spytała Ludmiła, pragnąc podzielić się tym z kobietą.

Cóż, to indywidualna sprawa. Może bała się, że gdy pamiętnik wpadnie w czyjeś ręce, to wszystkie jej sekrety wyjdą na jaw? – odparła spokojnie po namyśle, ją również to intrygowało, bo nie spotkała się jeszcze z takim przypadkiem.

Jakie ma pani wieści? – Ludmiła natychmiast ponagliła, czując rosnące zainteresowanie pomieszane z niepokojem.

Niestety, nie mogliśmy przeprowadzić sekcji zwłok Felicji z powodu zbyt zmaltretowanego ciała. Andrzej Piwoński był podejrzany o morderstwo, mieliśmy kilka dowodów. Wzięliśmy jednak pod uwagę kilka istotnych faktów, z których wynika, że Felicja popełniła samobójstwo. Znalazł się świadek, starszy mężczyzna, który ją widział. Zupełnie samą przy torach.

Jest pani pewna? – spytał Nikodem zbity z tropu, przełykając ślinę, podrapał się po swym zaroście na policzku.

Najzupełniej. Sprawdzono jeszcze raz pobliski teren kolei. Za pierwszym razem nie zbadano dokładnie, za drugim razem nie było tam żadnych śladów innych osób, więc Felicja była tam sama. Ta karteczka i jej rzeczy znalezione na torach są dowodem na to, że popełniła samobójstwo – powtórzyła, znacznie akcentując ostanie zdanie.

Co?! Niech pani sobie żartów nie stroi! – zawołała Ludmiła, nie mogąc uwierzyć w jej słowa, które złowrogo brzmiały w uszach.

Mówię całkiem poważnie. Popełniliśmy fatalny błąd, ale...

Zamknęliście niewinnego człowieka. Mojego kolegę. Od początku miałem rację. On był zbyt delikatny, by kogoś pobić, a co dopiero zabić. Za dobrze go znam – mruknął zaskoczony Nikodem, po czym zacisnął prawą dłoń w pięść.

Katarzyna lekko się zmieszała. Zdawała sobie sprawę z tego, iż policja nie zadziałała do końca fachowo, lecz teraz wszystko już zmierzało ku prawidłowemu rozwiązaniu śledztwa.

Przyznaję, to pomyłka. Ale teraz jesteśmy pewni, że to samobójstwo.

Zapadła niezręczna cisza, a ostatnie słowo zawisło w powietrzu niczym ciążące fatum lub narastający ogrom smutku i żalu.

Ludmiła biła się z myślami, musiała oswoić się z nieprzewidywalną, wstrząsającą nowiną. Nie miała pojęcia, jak ją przyjąć. Odetchnąć z ulgą, iż jakiś człowiek nie odebrał życia siostrzyczce, czy przeciwnie? Jaki koniec gorszy? Uświadomiła sobie, że obie opcje są tak samo przerażające.

Dlaczego się zabiła?! Mój Boże! – Przyłożyła drżącą dłoń do ust.

Wtem Nikodem wstał i zaczął chodzić nerwowo po salonie, jakby tym próbował rozładować swoje rozszalałe emocje, jakie się w nim zaczęły kumulować. W końcu przystanął, wbiwszy w Ludmiłę groźne spojrzenie.

To twoja wina, Ludmiło. Przez ciebie popełniła samobójstwo – oznajmił tonem niepozostawiającym wątpliwości, iż uważał ją za śmiecia.

Pokaz na nią wskazującym palcem.

Moja?! – Zaskoczona popatrzyła na niego zaszklonymi oczami.

Gdybyś poświęciła jej więcej czasu, porozmawiała z nią, nie doszłoby do tej tragedii! – wybuchnął wściekle, poczuł, że ogarnia go gniew.

Gwałtownym gestem wsunął dłoń w czarne włosy, po czym zacisnął palce na kosmykach. Z trudem powstrzymał się, by nie szarpnąć, dając ujście frustracji. Chyba po raz pierwszy spojrzał na siostrę w taki sposób. Wzrokiem nienawiści.

Przecież... przecież próbowałam, ale unikała rozmowy jak ognia. Nie chciała mi się zwierzać. – Potarła nieswojo swoje lewe ramię.

Mogłaś ją zmusić do mówienia! Ale nie! Ty wolałaś zająć się swoimi sprawami! – Zacisnął lewą dłoń w pięść i uderzył nią o swoją drugą, otwartą dłoń.

A ty? Jesteś jej bratem, więc ty też powinieneś był zainteresować się nią. – Za wszelką cenę usiłowała się bronić, mówiąc cały czas łagodnie, nie mając siły, by krzyczeć.

Mnie, chłopakowi, by nic nie powiedziała. Do ciebie miała większą śmiałość! – fuknął rozeźlony i rzucił się z pięściami w jej kierunku.

Policjantka w porę stanęła między nimi.

Proszę się natychmiast uspokoić, panie Talitewicz! – Oddzieliła ją od rozjuszonego brata, który aż prychał ze złości, zaś na jego czerwonej szyi pulsowała widoczna żyła.

Co z ciebie za siostra, że doprowadziłaś ją do śmierci! – wrzasnął i wybiegł z domu, trzaskając głośno drzwiami.

Może ma rację? Może przeze mnie się zabiła? – Z głosu Ludmiły płynęło rozżalenie.

Usiadła ciężko.

Funkcjonariuszka spoczęła obok niej i położyła dłoń na jej ramieniu.

Pani brat przeżywa śmierć siostry i tylko tak mówi, bo jest rozemocjonowany. To nie pani wina. Skąd mogła pani wiedzieć, że wpadła w depresję? – mówiła łagodnie, próbując jakoś ją udobruchać.

Ludmiła kiwnęła tylko głową i odetchnęła bardzo głośno.

Rosło w niej ogromne poczucie winy, że nie upilnowała swojej kochanej siostry. Teraz wszystko powoli układało się w jedną, logiczną całość. Zrozpaczona Felicja nie mogła poradzić sobie z problemem, więc się zabiła. Tylko dlaczego nie wyznała swoich uczuć i jaki miała kłopot? Ludmile zrobiło się przykro, że siostra nie miała do niej stuprocentowego zaufania...


Po przekroczeniu progu lokalu dało się wyczuć specyficzną aurę. Ceglana ściana z drewnianym sufitem nadawały wnętrzu niepowtarzalny klimat średniowiecznej oberży, zaś elegancka wyraziście oświetlona biała lada wraz ze zdobieniami ściany dodawała szyku i elegancji. Prawa strona zachowała swój pierwotny styl, lewa strona wkraczała w nowoczesność. Na wprost od niewielkiego przeszklonego przedsionka w oczy rzucał się herb. Całość lokalu oświetlało ciepłe, lekkie światło stwarzające atmosferę idealną do spędzenia miłego popołudnia.

Ludmiła wypiła samotnie kawę w restauracji i wyszła na zewnątrz. Po drugiej stronie mieścił się mały parczek, do którego poszła.

Usiadła na jednej z ociężale wyglądających ławek, które powinny dawno stąd zniknąć na rzecz czegoś delikatniejszego dla oka. Monstrualny dąb dawał kojący cień chroniący przed nieznośnymi promieniami słonecznymi. Fontanna znajdująca się nieopodal zapewniała w postaci bryzy przyjemne doznania rozgrzanej skórze dziewczyny. Dobiegający z pobliskich drzew sielski śpiew ptaków działał uspokajająco. Zamykając oczy, kobieta mogła wyostrzyć wszystkie zmysły, dzięki czemu melodia natury stała się donośniejsza. Otaczająca zewsząd błoga zieleń wprawiła choć trochę w stan zapomnienia Ludmiłę, która posiedziała tu pół godziny i ruszyła dalej.

Zrobiło się chłodno, powietrze było przezroczyste jak ze szkła. Słońce co chwilę znikało za pędzącymi po niebie chmurami.

Dwie godziny później stała przy pustych torach, miejscu, gdzie zginęła młodsza siostra. Nazwała je koleją śmierci. Wokół panowała cisza urywana finezyjnym podmuchem wiatru. Niespodzianie Ludmiła dostrzegła coś leżącego w trawie. Powolnym krokiem podeszła bliżej.

Wiedziała, jak powinien wyglądać kot. Naprawdę niewiele nowego można tu było wymyślić. Zużyte słowa budowały schemat postrzegania pewnych spraw. I kotów. „Skoczył z kocią gracją”, „wywinął się z kocim wdziękiem”, „w jej kocich oczach”, „cicho jak kot”, „pewnie, kotku”.

Ten był inny. Zmierzwiona sierść przypominała szorstkie włosie wyciora do butelek, mięśnie stwardniały, w półotwartym pyszczku tkwił fioletowy język. Otwarte oczy zaszły bielmem. Głowa odchylała się od tułowia pod dziwacznym kątem wzdłuż przerwanej linii kręgosłupa. Zwierzak był martwy. W dodatku śmierdział aż po samo niebo. Wszystkie ssaki rozkładały się chyba w podobny, obrzydliwy sposób. Wydawało się jednak, że koty robią to najszybciej.

Ludmiła przytknęła drżącą dłoń do ust, tłumiąc odruch wymiotny, prędko odwróciła głowę, by nie patrzeć na ów potworność. Któż taki mógł go wstrętnie skrzywdzić?

Znienacka spostrzegła, że w jej stronę idzie jakaś mała postać, która okazała się przygarbionym starcem o lasce. Popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.

Witaj – odezwał się ochryple. – Widzę, że znowu tu przyszłaś.

Znamy się? – spytała Ludmiła szczerze zdziwiona jego słowami, wciąż nie mogąc pozbyć się tamtego strasznego widoku.

Owszem. Spotkaliśmy się w piątek. Stałaś na tych torach. Rozmawialiśmy przez chwilę.

Przypomni mi pan, o czym? – Zaintrygowana zaczęła naśladować głos swojej siostry, co wychodziło jej prawie na dziewięćdziesiąt procent.

Mówiłaś, że nie chciałaś żyć, że masz już dość problemów. Odradzałem ci popełnianie samobójstwa i jak widzę, udało mi się. – Uśmiechnął się, ukazawszy całkowity brak zębów.

Na moment zaparło jej dech w piersiach, nie wiedziała, co odrzec. Zerknęła w prawo, jej wzrok automatycznie sam powędrował do biednego zwierzaka. Jakże się zdziwiła, kiedy nic nie ujrzała. Ani śladu kota! Zamrugała powiekami i gdy uświadomiła sobie, że to urojenie, odetchnęła z widoczną ulgą. Doszła do wniosku, iż zmęczona psychika spsociła.

Kobieta spojrzała na starca.

Dziękuję panu za rozmowę. Nie będę mieć więcej myśli samobójczych. – Również wysiliła się na łagodny głos.

Jej uśmiech po nieprzespanej nocy przypominał bolesny skurcz. Nie wyprowadzała mężczyzny z błędu, musiała się kontrolować, by nie zdradzić, kim jest.

Nie ma za co. Wyglądasz dziś jakoś inaczej... starzej... – Uniósł bujne, krzaczaste brwi w niemym zdumieniu.

Przepraszam, spieszę się. Do widzenia. – Wyminęła go i pognała co sił w nogach.

Usłyszała za sobą stłumiony, zachrypnięty głos:

Życzę wszystkiego dobrego, Feluśko.

Bezdomny zamknął oczy, przypomniawszy sobie młodą, uroczą damą. Kiedy ją napotykał, prosił o parę groszy, a ona chętnie wyciągała drobniaki z kieszeni spodni. Ależ się wówczas cieszył!

Pewnego raz nastolatka sama go zagadała, jak się czuje. Odrzekł, iż średnio, bo kręgosłup go boli, a ona odparła, że ją boli dusza. Milczał zaskoczony, równocześnie zachwycając się jej wyglądem. Tamtego, kwietniowego dnia jej długie włosy przypominały wodospad czarnego węgla. Miała na sobie bluzkę w modnym, kwiatowym wzorze i krótką, skórzaną kurtkę ze trzy czwarte rękawami. Zestaw znakomicie pasował do czerwonych spodni rurek i botków na wysokim obcasie.

Ni stąd ni zowąd Feluśka, tak nazywał ją bezdomny, zapytała, czy może oznajmić swoje refleksje, ponieważ myśli wypowiadane na głos lepiej brzmią. Zgodził się.

Starłam kurz z uczuć i okazało się, że w rękach trzymam serce. Pozytywkę. Gdy ją otworzę, to w tajemniczej skrytce odkrywam nasionko wspomnienia. Jeszcze nie wykiełkowało, ale wiem, że kiedyś to drzewo sięgnie korzeniami moich myśli o tobie, rozgałęzi się tysiącami połączeń nerwowych. I choć byłeś tylko na moment, to pozostaniesz w mojej duszy na zawsze. Bo wiesz... Czasami cisza i samotność krzyczą zbyt mocno, a ja chciałabym przepłoszyć je twoim dźwiękami szczęścia”.

Te wszystkie myśli zdziwiły nieznajomego mężczyznę, który słuchał z uwagą, zastygnięty w bezruchu. Nie miał pojęcia, do kogo były skierowane i właściwie, dlaczego akurat do niego to mówiła. Nim otworzył wargi, by o coś zapytać, panienka już odwróciła się na pięcie i pobiegła, jakby zawstydzona swym zachowaniem.

Teraz Feluśka nie żyła...

Teraz bezdomny człowiek wzruszył ramionami, a potem syknął, czując ból w dole pleców. Kilka minut później, zapomniawszy o tamtej dziewczynie, wszedł w głąb wysokiego zboża, by się położyć w ukryciu na ziemi i zasnąć.


Przesłuchano krewnych i sąsiadów Felicji Talitewicz oraz sprawdzono dokładnie miejsce, gdzie doszło do śmierci. Nie było tam śladów obcych ludzi, więc podejrzenia, iż dziewczyna została zamordowana, w zupełności zmalały. Oczyszczono z zarzutu morderstwa Andrzeja Piwońskiego i zwolniono z kilkudniowego aresztu. Za obcowanie z nieletnią dostał karę grzywny. Zapłacił posłusznie. Stał się cichy i rozżalony, iż popełniono taki karygodny błąd. Zerwał kontakt z Magdaleną Dolarek, która otrzymała szlaban na wychodzenie z domu, za spotykanie się z dorosłym facetem. Miała jeszcze szesnaście lat, siedemnaście kończyła w grudniu.

Wydano oficjalne oświadczenie, że śmierć Felicji Talitewicz nastąpiła z własnej ręki i że nie było w tym udziału osób trzecich. Według zeznań najbliższych dziewczyna była przygnębiona, zamknięta w sobie, pisała na kartce negatywne słowa pełne depresji i sama mówiła, że nie chce żyć. Między rodzeństwem były kłótnie. Te kluczowe fakty wzmacniały przekonanie, iż popełniła samobójstwo.

Odbyła się fachowa dyskusja w policji, w której rezultacie zakończono śledztwo.


Przeszłość

3 grudzień 2008 r.

Ciemną salę rozświetlały wyłącznie kolorowe światełka, tworząc swobodną i odprężającą atmosferę. Muzyka wręcz dudniła w uszach, zaś na parkiecie szalał tłum roztańczonych ludzi. W tym klubie było dużo miejsca do siedzenia, nad boksami na ścianach roztaczały się wymalowane ręcznie graffiti przedstawiające różne napisy. Poniekąd panował retro szczególnie przez style siedzeń i starą, stojącą w kącie maszynę do papierosów, której właśnie przyglądała się nieznajoma. W drugim pomieszczeniu mieścił się bilard, w którym gracze mogli spokojnie sobie grać, nieco odpocząć od hałasu. Niestety, dla Leona Furczaka, który siedział tu od dziesięciu minut, było zdecydowanie za ciemno, a podłoga wyglądała według niego, jakby nikt jej nie mył od długich lat. Podrapał się po swędzącej twarzy i skrzywił lekko, gdyż świąd czasami stawał się nie do zniesienia. Przyszedł do tego klubu pierwszy raz, by spróbować poderwać ładną laskę i zaprosić ją do siebie na długą noc, albo ewentualnie zaliczyć szybki numerek w toalecie. Samotność osaczała go zbyt mocno i chciał się zadowolić jednorazową przygodą. Rozejrzał się ponownie po dusznej, tłocznej sali; był chyba jedynym trzeźwym facetem. Odludkiem niepasującym do tego wesołego miejsca. W końcu zdecydował się wyjść, zwłaszcza, iż nie czuł się komfortowo. Powoli wstał, po czym ruszył w stronę wyjścia. Mijając bar, przystanął nieoczekiwanie, gdy usłyszał dziwny, stękający jakby z trudem głos:

Je-jesteś ta-taka p-piękna. M-masz ś-śliczne o-oczy.

Dziękuję, a ty jesteś przeuroczy, kiedy tak się jąkasz.

Leon zrobił dwa kroki w przód, zbliżając się do pary i, wytężając usilnie wzrok w tych barwnych światłach, uważnie popatrzył na kobietę i mężczyznę siedzących przy ladzie na barowych stołeczkach. Ona, o długich włosach oraz zgrabnych nogach wyeksponowanych w krótkiej, różowej sukience prezentowała się zjawiskowo. On z kolei miał na sobie czerwoną koszulę w białe groszki i szare spodnie, przypominał nieśmiałego nastolatka, który wstydził się zagadać do płci przeciwnej. Stanowili kompletne przeciwieństwo.

N-nie de-denerwuje c-cię m-mój głos?

Jasne, że nie, Andrzejku. Zacinasz się, ale to nawet czyni cię niepowtarzalnym. Wyjątkowym – odrzekła miło i na znak swoich słów pochyliła się, by cmoknąć go w gładko ogolony policzek.

D-dzięki. – Spauzował na moment, by się zastanowić. – Ch-chciałabyś... je-jeszcze je-jednego d-drinka? – zapytał z czułością, łapiąc ją za rękę i splótł ich palce razem.

A, zamawiaj! Chcę spędzić z tobą cudowny wieczór! – Przybliżyła głowę do jego szyi, którą dwa razy ucałowała.

Następnie wyprostowała się i spojrzała mu w oczy, w zalotnym geście mrugając do niego okiem. Andrzej Piwoński uśmiechnął się szerzej, już pełen radości oraz pewności, zamówił dla siebie i swej towarzyszki kolejną szklaneczkę whisky.

Leon Furczak pierwszy raz ich ujrzał. Nie znał tych ludzi bynajmniej, nie wiedział, kim byli, aczkolwiek poczuł w sercu ukłucie zazdrości. Parsknął, kiwając głową na boki, jakby szykując się do ataku. Miał ochotę przywalić temu nieznajomemu w gębę, choć przecież ten niczemu nie zawinił.

Jakiś bełkoczący facet ma takie powodzenie, a ja przez swoją cholerną łuszczycę jestem sam jak palec! Żadna cizia na mnie nie raczy spojrzeć! To niesprawiedliwe!”, krzyknął w duchu, gotując się w środku ze złości, jaka go ni stąd, ni zowąd opętała.

Zamaszyście podrapał się po swojej ręce, na której widniały wykwity, czyli zmiany skórne. Sprężystym krokiem poszedł dalej, aby potem opuścić klub.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]