5.08.2021

Rozdział trzydziesty

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział trzydziesty



Przeszłość

8 sierpień 2009 r.

Ksiądz Tomasz Źrebuwicz o osiemnastej odprawił czwartkową, wieczorną Mszę Świętą, a potem zjadł wraz z księżmi pyszną kolację ugotowaną przez gosposię. Pożegnał się grzecznie ze wszystkimi i poszedł schodami na górę, do swojego przytulnego pokoju, który się mieścił na pierwszym piętrze na plebanii.

Miał trzydzieści dziewięć lat, a w tej parafii był od pięciu. Parafianie go kochali za dobre serce, za to, że organizował zbiórki na rzecz kościoła, chorych dzieci lub biednych rodzin. Był wierzący, Bóg zawsze był dla niego najważniejszy, ale ostatnio coś innego przysłoniło mu świat.

W marcu, kiedy tylko zobaczył Felicję Talitewicz, od razu obudził się w nim dziki, męski instynkt. Postanowił sobie hardo, iż musi ją zdobyć. Nie w natarczywy sposób, lecz dyskretny. Jego subtelne zachowanie okazało się strzałem w dziesiątkę, bo już w sobotę sama przyjechała do niego na rowerze. Wypili sobie coś ciepłego, porozmawiali, a potem, widząc, że zawstydzona nastolatka zaczyna się wycofywać, musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Nie opierała się. Naprawdę była uroczą panienką, co dodatkowo go podniecało.

Było mu wspaniale. Bardzo wspaniale.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio się kochał. Chyba z dwadzieścia lat temu, jeszcze zanim przyjął święcenia kapłańskie. Zupełnie zapomniał o zabezpieczeniu się. Jednak ani przez moment nie przeszło mu przez myśl, że dziewczyna mogła zajść w ciążę. Pożądanie przysłoniło mu cały świat. Potem już więcej nie przyszła, ani do kościoła, ani do jego domku nad jeziorem. Nie był jednak zły, a wręcz przeciwnie, miał to gdzieś. Przestała go obchodzić. Liczyło się tylko to, że seks był bardzo udany.

Natomiast jeśli chodzi o Baśkę Rygrzeską... No cóż.

W nocy z drugiego na trzeciego lipca zapragnął powtórzyć tę przyjemność, jakiej zaznał z Felicją, dlatego gdy zobaczył stojącą przy drodze panienkę, zatrzymał się, postanawiając sobie, że to pierwszy i ostatni raz. Zaparkował na uboczu, wysiadł i oboje wsiedli do samochodu. Panowała ciemność, więc sądził, że nikt ich nie nakryje. Jako ksiądz nie mógł sobie pozwolić na żadne problemy. Jego osoba musiała zostać czysta, nieskalana, wolna od grzechów. Jego zdziwienie było wielkie, kiedy raptem pojawiła się Barbara, która była parafianką w jego kościele. Cholera, nakryła go, akurat w pięknym momencie, kiedy laska klęczała na podłodze, robiąc mu loda! Wypuścił prostytutkę, a potem, będąc sam na sam z Barbarą, zagroził jej, pokazał nóż, który wziął z kuchni gosposi. Przeraziła się. Nie miał wątpliwości. Nikomu nie wygada. Wyrzucił ją z samochodu, a sam odjechał. Serce waliło mu jak młot.

Na szczęście w jego parafii proboszcz nie interesował się, co księża robią po nocy, więc nie musiał się tłumaczyć, gdzie był. Nóż odłożył na miejsce. Tylko jeden ksiądz, starszy, był dociekliwy, lecz Tomasz wcisnął jakąś bajeczkę, że pojechał do swojego domku nad jeziorem, bo podobno było włamanie, a tamten uwierzył. Tomasz cieszył się, że ten domek stanowił dla niego azyl, schronienie.

Już po dwóch dniach Tomasz dowiedział się o śmierci panny Felicji. Biedna mała. Popełniła samobójstwo czy została zamordowana, Bóg raczy wiedzieć. Nie interesował się tym tematem. A niedawno odkryto, że jednak ją porwano, a Barbara Rygrzeska rzuciła się pod pociąg. Wiedział doskonale, iż z jego powodu się zabiła. Przestraszyła się jego szantażu i tego, że później stanął przy furtce naprzeciw jej kuchennego okna, patrząc przenikliwie wprost na nią. Nie wytrzymała. No i dobrze. Kłopot sam się rozwiązał.

Tomasz nie okazywał nikomu swojego prawdziwego oblicza. Nie molestował niepełnoletnich ministrantów i dzieci, tak jak inni. Już nie czuł potrzeby zaspokajać swoich popędów seksualnych. Powrócił do swojego spokojnego życia pełnego wiary i serdeczności.

Wygładził otwartą, prawą dłonią swoją czarną, długą sutannę, wzdychając cicho. Był już zmęczony, więc postanowił iść zaraz spać. Stawiając drobno kroki, ruszył do okna, by je zasłonić. Taki miał po prostu chód. Wolny. Wyglądnął i ku jego dużemu zaskoczeniu dostrzegł w mroku migające biało-niebieskie światełka wyłaniające się z każdą chwilą coraz bardziej. Policyjny radiowóz stanął przed kościołem na parkingu. Zmarszczywszy brwi, podrapał się po łysej niemal głowie.

Policja? Co się stało? Czyżby jakiś księżulek coś przeskrobał?”, pomyślał z drwiną.

Odsunął się szybko od okna i rozejrzał w pośpiechu po pokoju. Jego wzrok latał gorączkowo po meblach. Nie miał nic do ukrycia, a przynajmniej nie na zewnątrz. Wyciągnął z półki Biblię, usiadł w fotelu i zaczął czytać na pokaz.

Po pięciu minutach wzniosło się pukanie do drzwi.

Proszę – powiedział głośno, celowo nie mając zamiaru otworzyć.

Do pokoju weszło trzech umundurowanych policjantów. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta.

Szczęść Boże – przywitali się po kolei.

Szczęść Boże – odpowiedział spokojnie, mierząc ludzi iście zdziwionym wzrokiem.

Ksiądz Tomasz Źrebuwicz? – spytał jeden z mężczyzn.

Tak.

Wymienili swoje nazwiska, przedstawili dowody osobiste.

Możemy zadać kilka pytań?

Oczywiście. Proszę usiąść. – Wskazał z lekkim miechem łóżko i jedno krzesło.

Dziękujemy, postoimy.

Gdzie był ksiądz siódmego marca tego roku? – wtrąciła kobieta.

Na jego twarzy zamalowało się zdziwienie, choć już chyba domyślał się, o co chodzi.

W swoim domku nad Złotym Jeziorem, odpoczywałem. Prawie co weekend tam jestem. Domek należy do moich rodziców.

Był pan tam sam?

Tak.

Na pewno?

Na pewno. O co chodzi? – zapytał powoli, z autentycznym opanowaniem splatając dłonie.

Tak się składa, że mamy zeznanie Felicji Talitewicz. Przyjechała do księdza na rowerze, a potem spędziliście razem noc. Czy tak było? – mówiła bardzo spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.

Widocznie się zarumienił. O cholera, ta durna małolata im doniosła. Starał się nie wybuchnąć gniewem, biorąc głębszy wdech. Mógł przewidzieć, iż prędzej czy później to się wydarzy.

Ona kłamie. Nigdy bym nie tknął żadnej dziewczyny, naprawdę – oznajmił łagodnym głosem, trzymając nerwy na wodzy.

Felicja była w ciąży. Z księdzem.

Ta wiadomość ścięła jego żołądek, poczuł mdlący skurcz, ale na zewnątrz nadal zachowywał opanowanie, co wychodziło mu na razie perfekcyjnie.

To nieprawda. Powtarzam, ja nigdy bym nikogo nie skrzywdził. Brzydzę się grzechem. Służę Bogu i ludziom.

A to ciekawe, bo pojechaliśmy do domku księdza i znaleźliśmy na kanapie i dywanie w salonie odciski palców Felicji oraz kilka czarnych włosów należących do niej. Widocznie ksiądz tam dawno nie był i nie sprzątał. Mamy dowody.

Tomasz automatycznie poczerwieniał ze złości.

Przeszukaliście mój dom bez mojej zgody? – zapytał ewidentnie zszokowany, rozłączając dłonie i zaciskając jedną w pięść.

Zazwyczaj wymaga to nakazu rewizji, ale sprawa była wyjątkowa – odparł drugi z policjantów, stojąc z boku i nie spuszczając bacznego wzroku z kapłana.

No dobrze. A co robił ksiądz w nocy z drugiego na trzeciego lipca? – Policjantka ciągnęła dalej usatysfakcjonowana reakcją księdza, jaką było przełknięcie śliny i strwożony wzrok utkwiony w jej twarz.

Tutaj, w swoim pokoju. Spałem – odpowiedział dobitnie, ale w jego głosie można było usłyszeć nutkę popłochu.

Założyła ręce na piersi, unosząc nieco zadziornie podbródek, jakby miała jakiegoś asa w rękawie albo po prostu przewagę.

Znalazła się osoba, która powiedziała coś innego. Spotkała się z księdzem nieopodal motelu „Cichy kąt”. Mówiła, że byliście razem w samochodzie. Świadczyła księdzu pewną usługę. To... – Tu wymieniła imię i nazwisko prostytutki. – Ona to potwierdza, stwierdziła, że był ksiądz zły na jakąś dziewczynę, czyli na Barbarę Rygrzeską. Poza tym widział was świadek, pracownik motelu.

Zamarł w bezruchu, z lewą dłonią ułożoną na swojej głowie. Stracił oddech, zdawało mu się, iż zaczyna się dusić. Zło napadło go z każdej strony. Krew zmroziła jego żyły. Ta głupia dziwka go wsypała, no nie! Dlaczego one mają długie języki?! Opuścił bezwiednie rękę, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w funkcjonariuszkę, zaś pot oblał jego czoło.

Oni wszyscy są przeciwko mnie... Nic nie zrobiłem... – wystękał słabo, nie umiejąc się bronić, zabrakło mu argumentów.

Już się nam ksiądz nie wywinie – powiedziała beznamiętnie i kiwnęła głową na kolegów, uznawszy, iż nie ma co więcej gadać, wszystko jest rozwiązane.

Podeszli do niego, a on na trzęsących się nogach wstał. Bez protestów i szarpania pozwolił, by zakuli go w kajdanki. Wychodząc z pokoju, spojrzał jeszcze na krzyż i wizerunek Jezusa wiszący nad ścianą. Odwrócił prędko wzrok, nie mogąc znieść upokorzenia. Był skończony. Gdy policjanci wyprowadzali go z budynku plebanii, wybiegł za nimi otyły proboszcz ubrany w szlafrok.

Co się dzieje?! – zawołał zdziwiony, a Tomasz zmusił się, by na niego spojrzeć błagalnie. – Księże Tomaszu! Matko Boska, dlaczego...

Policjanci się zatrzymali. Katarzyna Fuboś wlepiła w niego oschłe spojrzenie.

Ksiądz Tomasz Źrebuwicz zostaje aresztowany pod kilkoma zarzutami. Nie będzie mógł dłużej wykonywać swojej posługi – oznajmiła tylko, nie tłumacząc się za bardzo, gdyż to było zbędne, i tak społeczeństwo dowie się w swoim czasie.

Oczy proboszcza rozwarły się w szoku, po czym znów powędrowały do kapłana, wyraźnie nie dowierzając, że ten szanowany obywatel, czcigodny sługa Boży może zgrzeszyć.

T-to niemożliwe. Niczego nie zrobił. Znam go, to bardzo dobry człowiek i mogę za niego ręczyć– jąkał się, łapiąc się dłońmi za tęgą twarz.

Tomaszowi aż zalśniły oczy od łez, słysząc jego słowa i patrząc mu w twarz.

Nikt nigdy tak ciepło o mnie nie powiedział, nawet moi rodzice...”.

Milczał. Użalanie się, skomlenie i tak nic nie pomoże. Wciągnął chłodne, rześkie powietrze, ciesząc się ostatnią chwilą wolnej nocy, potem policjanci podprowadzili go do radiowozu, a on usiadł z tyłu. Apatycznie popatrzył przez szybę na kościół.

Pomyślał mimowolnie, że ksiądz Edmund Żuraw, którego tak podziwiał, prawdziwy ksiądz z krwi i kości, oddany dla bliźnich, naprawdę, jak kiedyś rzekła Felicja, nie byłby z tego zadowolony...


16 sierpień 2009 r.

Jej życie zostało zniszczone, nie miało sensu. Pragnęła zaszyć się na zawsze w swoim pokoju jak teraz i już nigdy stąd nie wychodzić. To pomieszczenie z czerwonymi ścianami było jedyną bezpieczną ostoją. Trochę Feli ulżyło, iż opowiedziała Ludmile o księdzu Tomaszu, który czeka na swoją rozprawę i trafi do więzienia, ale wciąż czuła odrazę. Brzydziła się sobą. Przeklinała swoją głupotę. Żałowała swoich błędów. Pragnęła cofnąć czas.

Zatrudnię sprzątaczkę, bałagan życia nie daje mi spokoju”, pomyślała z drwiną, patrząc obojętnie w sufit.

Każdy kolejny dzień był identyczny. Wstawała i walczyła ze swoją udręką moralną, nie patrząc za plecy, nie zwracając na nic uwagi. Sama po swojej własnej stronie walczyła, by koszmary do niej nie powracały. Ciśnienie w niej było jak w butli gazowej, szczelnie zamknięte, zaczynało syczeć z przerdzewienia.

Zaciskając mocno powieki, myślała o słowach porywacza Sebastiana Sóda, kiedy ją więził w tamtym starym domu. Raz mówił łagodnie: „Rozkocham cię w sobie, a później zniszczę. Poznaj słodki smak trucizny. Uzależnij się ode mnie, powiedz, jak bardzo ci zależy na moim ciepłym oddechu na swojej skórze, powiedz, jak bardzo mnie potrzebujesz, bo nie możesz znieść samotności”. A raz przemawiał lodowatym głosem: „Szóstego miesiąca, szóstego dnia, o szóstej godzinie, przyjdę do ciebie po coś cennego. Nie odmawiaj mi...”.

Westchnęła ciężko i zadrżała na wspomnienia o pająku chodzącym po jej nagiej skórze. To porwanie nie tylko pozostawiło trwały ślad na jej psychice. Wywołało także dwa, olbrzymie, paraliżujące lęki. Arachnofobię i nyktofobię. Zaczęła panicznie bać się pająków i ciemności.

Natychmiast otworzyła oczy i wstała. Nie mogła dłużej słuchać głosu tego obrzydliwca. Aby czymś innym się zająć, włączyła z telefonu piosenkę, której potrzebowała jak powietrza. Pragnęła, by słowa w magiczny sposób stały się lekiem na całe zło.

Wydawało jej się, że znakomita wokalistka, sama Kora, Olga Jackowska ją pocieszała, śpiewając.


Jestem taka, jestem taka zmęczona
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa
Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało
Boli mnie serce, boli mnie całe ciało

Paranoja jest goła
Paranoja jest goła
Paranoja jest goła
Paranoja jest goła


Nagle usłyszała donośny dzwonek do drzwi. Nie chciało jej się nic robić. Dzwonek nasilał się z każdą sekundą i nie zamierzał przestać. To pewnie jakiś głupi żartowniś się bawił. Był tak natarczywy, że rozbolała ją głowa. Była dziewiąta rano. Ludmiła była w pracy, a więc Felicja musiała zmusić się do wstania. Przerwała piosenkę z żalem. Ubrała szlafrok na koszulę nocną zasłaniającą jej posiniaczone, chude ciało. Ciemnofioletowe i żółte siniaki przypominały o katuszach, o których chciała zapomnieć.

Idąc schodami, mruknęła pod nosem, że nawtyka temu kawalarzowi i przy okazji da upust swojej złości. W domu panowało napięcie, jakby coś wariowało w powietrzu pod pozornie gładką powierzchnią, coś, co przywodziło na myśl burzowe pomruki. To była „cisza przed burzą”. Dziewczyna stanęła na przedpokoju i otworzyła frontowe drzwi. Poczuła niepokojące mrowienie na plecach, bowiem zobaczyła swojego kolegę z klasy. Tego samego, którego spotkała, wtedy w sklepie, gdzie pomógł zdjąć produkty, podał jej swój numer telefonu, mówiąc, że chce się spotkać.

Witaj. Dawno się nie widzieliśmy – powiedział z kpiącym uśmiechem.

Chciała szybko zamknąć drzwi, ale mocno przytrzymał je ręką.

Odwiedziłem cię, a ty mną gardzisz? Nieładnie. – Patrzył na nią przenikliwym, wręcz zatrważającym wzrokiem.

Spadaj! Wynoś się! – Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, próbując go odprawić, ale był silniejszy.

Wepchnął ją do środka, zaś ona upadła na podłogę. Usłyszała trzaśnięcie drzwi. Była zbyt słaba, by wstać.

Idź stąd! Idź! – zawołała drżącym tonem, patrząc na chłopaka pochylającego się nad nią.

Bardzo mi przykro, bo nie dzwoniłaś. – W jego głosie brzmiał wyraźnie udawany żal.

Zostaw mnie! Czego chcesz?!

Posłał jej przeciągłe spojrzenie.

Chcę ciebie. – Wziął ją za ramiona i energicznie podniósł, jakby była leciutkim piórkiem.

Nie, nie...!

Zakrył jej usta dłonią, a drugą ręką wziął za ramię i zaciągnął do salonu. Popchnął na kanapę. Chciała wstać, ale natychmiast usiadł obok, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Mocno objął dziewczynę ramieniem i rozchylił poły jej szlafroka. Odsunęła się od niego gwałtownie. Nachylił się tak bardzo, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Czuła na sobie jego spokojny oddech.

Przyszedłem się zabawić, napalona kotko... – szepnął jej do ucha.

Dotarł do niej sens jego słów, choć mogła się spodziewać, po co przyszedł. Zadrżała mocno. Poczuła, jak zalewała ją raptowna fala mdłości. Szarpała się, a wtedy uderzył ją w policzek, pozbawił szlafroka, chwilę później w kilku ruchach jej koszula została rozerwana. Zagwizdał.

Na żywo masz ładniejsze – powiedział z zadowoleniem i zaczął obmacywać jej wątłe piersi.

Płakała, ale nic to nie dało. Nie miała już siły się wyrywać, jej mięśnie były zbyt obolałe. Ogarniał ją paraliżujący strach. Widziała przez łzy, jak gnojek rozpinał swój rozporek spodni...

Po wszystkim, kiedy chłopak z szerokim uśmiechem wyszedł z domu, leżała w salonie z zamkniętymi oczyma skulona na podłodze, w pozycji embrionalnej, cała drżąc. Ciało od nowa przechodziło męczarnię. Nagość jej własnej duszy ją przerażała.

Absolutnie życie miało swoje dwie strony.

Mimo woli w głowie wibrował jej głos Kory.


Dzień się skończył
Na księżyc patrzę jak pies
Stopień po stopniu, na metalową wieżę wspinam się
Rosa pokrywa, rosa pokrywa ciało
Tyle się dzisiaj, tyle się dzisiaj stało

Paranoja jest goła
Paranoja jest goła
Paranoja jest goła
Paranoja jest goła

Jestem taka, jestem taka zmęczona
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa
Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało
Boli mnie serce, boli mnie całe ciało


Mnie też wszystko boli... Jestem nikim”, pomyślała, kuląc się w sobie bardziej.

Milion razy łamane, tysiąc razy kruszone na cząsteczki, przepełnione mieszanką uczuć, a mimo to wciąż biło w lewej piersi.

Mogła niemal poczuć w ustach smak walącego w szalonym tempie serca.

Źle mi nocą, źle mi za dnia. Nie mogę spać. Jaki jest sens życia? Po co dalej żyć, skoro wszyscy wokół krzywdzą? Moje serce bije jak szalone. Nie mieści się w piersi. Czuję, jakby zaraz miało wyskoczyć...”.


Po kolejnym dniu w pracy parę minut po siedemnastej wróciła do domu. Spokojnie rozebrała się z myślą, iż dziś zamówi pizzę, by poprawić humor Felicji. Później weszła do salonu. Poduszki leżały porozwalane na podłodze. Podeszła bliżej kanapy i dostrzegła na niej sporo śladów krwi.

Coś musiało się stać!

Wbiegła na górę. Najpierw zaglądnęła do pokoju Feli, w którym zawsze przesiadywała. Kiedy tam jej nie zastała, poczuła dziwne ukłucie w żołądku. Doznała okropnego uczucia, jakby coś istotnego ją ominęło.

Zaglądnęła szybko do swojego pokoju.

Pustka.

Wpadła do łazienki i to, co ujrzała, sprawiło, że poczuła silny skurcz żołądka, wszystko podskoczyło jej do gardła. Zobaczyła obraz, który na zawsze wrył się w pamięć, obraz, którego już nigdy się nie pozbędzie, nie wymaże, choćby nawet jak bardzo będzie tego pragnęła. Zapewne będzie ją nękał w koszmarach.

W wannie zapełnionej po brzegi krwią, leżała nieruchomo naga Felicja. Na kafelkowej podłodze spoczywały ochlapane żyletki. Ludmiła szybko zbliżyła się do niej i odruchowo spojrzała prosto w jej twarz, na której malował się wyraz głębokiego spokoju. Niestety, to była jej siostra. Jej najdroższa siostrzyczka. Popełniła samobójstwo. Tym razem naprawdę. Ludmiła nie spodziewała się, że posunie się do takiego czynu, sądziła, iż teraz już powoli wyjdzie na prostą. Przecież Felusia zaczęła robić postępy...

Do zgnębionego Ludmiły umysłu dotarł przerażający fakt.

Drugi raz ją straciła...


25 październik 2009 r.

Po tym, jak śledztwo zostało w końcu zakończone, nadszedł czas na zasłużone wakacje. Katarzyna Fuboś wraz z mężem wybrali się tam, gdzie jeszcze nie byli. Do jednego z polskich miast na końcu kraju. Zachęciła ich do tego ciekawa architektura oraz muzeum dla pasjonatów czołgów i militariów. Mężczyzna był fanem przedmiotów historycznych związanych z wojskiem.

To był ich trzeci dzień pobytu tutaj. Spędzali razem miło czas, zapominając o pracy i obowiązkach. Oj, taki mały urlop zdecydowanie im się należał. Po południu, około piętnastej wyszli z restauracji, w której zjedli obiad. Postanowili, iż on pójdzie do jeszcze jednego muzeum, natomiast ona się przespaceruje po mieście. Rozeszli się, każde poszło w swoją stronę. Kobieta korzystała z ładnej, choć już deszczowej, wietrznej pogody. Chłód dawał się we znaki, nie ma co się dziwić, koniec października. Zapięła cienki płaszczyk do końca, wędrując leniwym krokiem przed siebie. Dotarłszy do rynku, przeszła jeszcze parę metrów, po czym usiadła na wolnej ławce naprzeciw wielkiego ratusza. Rozejrzała się. Było tu naprawdę ładnie, inaczej niż w wielkiej Warszawie. Tu z kolei panowała nowoczesność, przepych, chaos, ścisk, ludzie ciągle za czymś gonili, jakby nie mieli czasu dla siebie, pośpiech ich zupełnie przytłoczył.

Katarzyna odetchnęła, zamykając oczy. Czuła zmęczenie ostatnimi wydarzeniami.

Wiadomość, że Felicja Talitewicz została zgwałcona, a potem popełniła samobójstwo w swoim domu, doprawdy ją przygnębiło. W domu znaleziono mnóstwo odcisków palców i szybko zidentyfikowano, do kogo należą. Do chłopaka z klasy nastolatki. Policja go aresztowała. Nie stawiał oporów. Przyznał, że zobaczył nagie zdjęcia Felicji w sieci, spodobała mu się i zaczął ją nękać, aż w końcu przyszedł, by ją osobiście zaliczyć. Nie żałował tego, nie okazał skruchy.

Policjantce było żal patrzeć na zrozpaczoną Ludmiłę, której świat na nowo się zawalił. Młoda kobieta dopiero co z trudem poskładała swoje sklejone serce, które ponownie pękło i teraz nic nie będzie w stanie go ukoić...

Usłyszawszy głośną rozmowę, funkcjonariuszka instynktownie otworzyła powieki. Była już wyczulona na każdy taki ruch. Naprzeciwko jakiś starszy mężczyzna krzyczał do młodszego.

Ty darmozjadzie jeden! Znowu żebrzesz?!

Młodszy rzeczywiście wyglądał na żebraka, a może i nawet na bezdomnego. Ubrany w podarty, czarny sweter i brudne spodnie z dwoma dziurami na kolanach nie sprawiał najlepszego wrażenia.

Proszę mnie poratować. Proszę tylko o kilka groszy – szepnął błagalnie, patrząc na starszego pana.

Tak, a za te grosze kupisz sobie wódę – fuknął zniesmaczony, krzywiąc się na widok wyciągniętej w jego stronę chudej ręki z czarnym kapeluszem.

Ja naprawdę nie piję – szepnął jeszcze bardziej żałosnym głosem.

Weź się lepiej za robotę, śmierdzący leniu! – krzyknął, rzucił mu ostatnie, nonszalanckie spojrzenie, a następnie szybko się oddalił, jakby tamten człowiek mógł czymś zarażać.

Młodszy ścisnął lekko kapelusz i z nieporadnością rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś innego. Drugą dłonią pociągnął za kosmyki przetłuszczonych włosów. Przechodnie go mijali, lekceważąc totalnie, jakby był niewidzialnym duchem. Niestety, znieczulica była obecna wszędzie. To przykre, że rzadko można spotkać dobro, a przecież dobro było cenniejsze niż złoto. Dostrzegłszy Katarzynę, podszedł i wlepił w nią nieśmiały wzrok. Teraz znaleźli się twarzą w twarz. Z tej bliskiej odległości nie wyczuła od niego nawet grama alkoholu.

Nie mam gdzie mieszkać... Proszę pomóc – szepnął z pełną nadzieją, wyciągając kapelusz.

Przyjrzała mu się uważniej.

Jest pan alkoholikiem? – zapytała wprost, gdyż ona także nie lubiła ludzi, którzy zbierają tylko na picie, zamiast ulepszać sobie życie.

Nie, nie – zaprzeczył błyskawicznie. – Ja tylko... Jestem sam, nie mam rodziny, przyjaciół.

Uniosła brew. W tej bladej, wycieńczonej, zarośniętej twarzy coś zobaczyła. Przypatrywała mu się przez chwilę w ciszy i wówczas go rozpoznała.

Nikodem Talitewicz, prawda? – zapytała zwyczajnie.

Jego czerwone, podkrążone oczy stały się większe.

Znamy się? – Otwarł zdziwiony wargi.

Nie wiedziała, czy naprawdę jej nie kojarzył, czy tylko grał. W swoim zawodzie nauczyła się, iż człowiek potrafił doskonale manipulować, ukrywać się i że niektóre zachowania nie są wcale przejrzyste, klarowne, jak mogło się wydawać.

Tak... Katarzyna Fuboś, policjantka z okręgowej policji w Warszawie. Prowadziłam śledztwo w sprawie morderstwa pana siostry, Felicji. Nie pamięta pan?

Przełknął ślinę. Cofnął gwałtownie rękę z kapeluszem, patrząc przerażony na kobietę. To przypadkowe spotkanie całkowicie wybiło go z równowagi.

Noo... pamiętam. Jak mnie pani znalazła? – mruknął podejrzliwie.

Przyjechałam tu na urlop z mężem.

Aha.

Przyłożył sobie dłonie do uszu, jakby nie chciał jej słyszeć. Była zaskoczona jego nędznym, zabiedzonym wyglądem. Przecież to był taki zdrowy, silny facet. Przecież odkąd się widzieli, minęły trzy miesiące. Wyjechał, nikt nie miał z nim kontaktu, nikt nie wiedział, gdzie jest. Nikt go nie szukał, bo nie było podstaw, by go zatrzymywać, a Ludmiła i jego dziewczyna nie przejęły się jego losem. Nic dziwnego, skoro tak potraktował Felicję. Była ciekawa, czy zapyta, co się stało z siostrą, jeśli nie oglądał telewizji.

Proszę nikomu nie mówić, że tu jestem – oznajmił cicho po krótkiej chwili ciszy, zaś jego usta zaczęły drżeć.

Myślał tylko o sobie, o tym, jak zdobyć forsę na hazard. To pewnie przez to stracił pieniądze i dach nad głową. Grał, grał, aż się zagrał do cna. Uzależnienie wzięło nad nim górę.

W Katarzynie obudził się gniew. Wstała z ławki, a następnie spojrzała mężczyźnie oschło w oczy.

Nie powiem. – Wyciągnęła z torebki portfel, a z niego dwa banknoty o sporej wartości. Podała je Nikodemowi. – Proszę. Niech pan dalej niszczy sobie życie.

Wziął od niej niepewnie, skinąwszy głową w podziękowaniu. Zarumienił się znacząco, ponieważ niespodziewanie chyba odgadła jego zamiary, to, co chce faktycznie zrobić z pieniędzmi. Powiódł mętnym, mizantropijnym wzrokiem za kobietą, która odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.


Przeszłość

20 sierpień 2010 r.

Minął równy rok od śmierci Felicji Talitewicz. Przez ten czas trochę się zmieniło. Przyjaźń Ludmiły z Arkadiuszem przerodziła się na nowo w miłość. Polubiła jego siostrzeńca, a i Oskar obdarzył ją sympatią. Matka Arka wciąż przebywała w domu psychiatrycznym.

Powietrze gęstniało od duchoty, słońce wręcz prażyło, lecz nic nie przeszkadzało beztroskim dzieciom hasającym i śmiejącym się na placu zabaw. Wśród nich Oskar Pewojowiec oraz Patrycja Dolarek huśtali się na huśtawce. Szybko się zaprzyjaźnili, uwielbiali się ze sobą bawić. Arkadiusz i Ludmiła siedzieli obok siebie, a po lewej Magda, wszyscy na jednej ławce.

Wszystko w porządku? – zapytała Magda, widząc, iż Ludmiła milczała dłuższą chwilę, w bezruchu patrzyła pasywnie w punkt przed siebie.

Ta lekko drgnęła i przeniosła na nią pasywne, zobojętniałe spojrzenie.

Tak – szepnęła. Chrząknęła, aby głos stał się głośniejszy. – Ja... chciałabym tylko... – Urwała.

Zwróciło to uwagę Arkadiusza, który również na nią popatrzył z wielką uwagą.

Tak, kochanie? – zachęcił, biorąc jej dłoń w swoją, dodając jej tym otuchy.

Zauważył z żalem, iż do jej oczu napływają łzy.

Chcę znaleźć tego, kto zabił moich rodziców – powiedziała cicho.

Ujął jej lewy policzek w dłoń, a następnie czule pogładził go swym kciukiem, patrząc w oczy.

Znajdziemy. Na pewno. Razem go poszukamy. Tylko musimy wpaść na dobry trop – oznajmił po chwili namysłu poważnym głosem.

Zmusiła się jedynie do lekkiego kiwnięcia głowy. Coś niewidzialnego ściskało ją za gardło. Smutek. Smutek towarzyszący jej od paru lat, a który od roku się spotęgował, powstał ze zdwojoną siłą. Wtuliła się mocniej w ukochanego, kładąc mu głowę na ramieniu i chłonąc ciepło jego ciała.

O, pan jąkała idzie! – zawołała z ironią Magda, przerywając krótką ciszę.

Arkadiusz i Ludmiła popatrzyli we wskazanym przez młodą kierunku. Szedł do nich mężczyzna.

Cze-cześć w-wszy-wszystkim – powitał ich radośnie, uśmiechając się szeroko i pokazując rząd białych zębów.

Arkadiusz i Ludmiła powitali go grzecznie.

No cześć. Spóźniłeś się piętnaście minut. Czyżbyś był na łące i malował szminką literkę A ciało jakiejś panny? – W głosie Magdy słychać było nieskrywany sarkazm, a jej oczy wyrażały autentyczne rozbawienie, kiedy mówiła, mając na myśli siebie.

Zarumienił się natychmiastowo, zdjął granatową czapkę.

O-och n-nie. By-były ko-korki... W-wiecie, j-jak tru-trudno do-dojechać... t-tutaj, ki-kiedy te-teraz ro-robią dro-drogi? – seplenił po swojemu jak zwykle.

Ach tak? – Magda popatrzyła na niego spod byka, w wymownym geście poruszyła brwiami i oblizała wargi.

Stał bezradnie, nie wiedząc, co robić, bo jej słowa i czyny wprawiły go w zakłopotanie. Spuścił zawstydzony wzrok, zaczął przeczesywać palcami jednej dłoni włosy, w drugiej kurczowo ściskał czapkę.

Daj mu spokój, widzisz, jaki chłopak jest nieśmiały – wtrąciła Ludmiła łagodnie, spoglądając dobrotliwie na Piwońskiego.

Dobra, już dobra. Żartowałam. Było, minęło. Ja nie mam do ciebie żalu. Muszę czasem się podroczyć. – Zmiękła Magda, posyłając mu szczery uśmiech pełen serdeczności i nawijając sobie na palec kosmyk zielonego pasemka.

Dopiero wtedy zrozumiał, iż tylko się z nim wygłupiała. Odetchnął i dosiadł się na samym brzegu, tuż obok Arkadiusza.

Nie zabrałeś tych swoich balonowych cudów? – zapytał Arkadiusz zdziwionym głosem.

N-nie. Te-teraz ch-chciałem s-spędzić cz-czas z s-synem – Andrzej zaakcentował dobitnie z dumą ostatnie słowo, unosząc lekko podbródek.

I dobrze.

Andrzej wbił wzrok w dzieci.

H-hej, O-Oskarek! – zawołał gromko, machając do niego ręką.

Kiedy chłopiec go zobaczył, zatrzymał po dłuższej chwili swą huśtawkę. Zszedł z niej i rzucił się biegiem w stronę pochylonego ku niemu ojca.

Tata! – krzyknął radośnie.

Andrzej go przytulił, otaczając ramionami, zaś Oskar grzecznie usiadł mu na kolana. Miał już dziewięć lat, aczkolwiek bliskości nigdy za wiele.

Spóźniłeś się – mruknął, przytykając nos do zagłębienia w jego szyi i patrząc mu bystro w oczy.

W-wiem, p-przepraszam. Ju-już wi-więcej... n-nie bę-będę – odpowiedział solennie Andrzej, głaszcząc go po włoskach.

Okej. Przywieziesz następnym razem balony? Są super, a Pati chce, żebyś zrobił dla niej kotka!

T-tak, prz-przywiozę. F-fajnie, że... że w-wam się po-podobają. – Wargi mężczyzny uniosły się w promiennym uśmiechu.

Pohuśtasz nas?

J-jasne.

Oskar wstał z kolan Andrzeja, złapał go za rękę i razem poszli w kierunku huśtawek. Arkadiusz przyglądał się im z minimalistycznym uśmiechem.

Oskar dowiedział się o istnieniu ojca miesiąc po śmierci Felicji. Po jej odejściu Andrzej i Ludmiła zbliżyli się nieco do siebie, zakolegowali się. W ten sposób zapoznała go z Arkadiuszem, który, jak się okazało, był bratem Natalii.

Piwoński przeżył prawdziwy szok, nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, zwłaszcza, iż to właśnie ten śmiały chłopiec przyszedł do niego na plac i go zaczepił. Ten sam chłopiec pokazał mu zdjęcie, na którym była Natalia i Andrzej.

A jednak mały mówił prawdę, to nie była jego dziecięca wyobraźnia, a ja nie poznałem na fotografii swojej Natalki”, myślał ze skruchą mężczyzna, krytycznie besztając samego siebie za to, jak podle potraktował kobietę, zostawiając ją.

Postanowił poznać swojego syna, tym razem oficjalnie. Początkowo Oskar pałał nieufnością wobec mężczyzny, nie wiedział, jak ma się zachowywać w zaistniałej sytuacji, ale mijały tygodnie, potem miesiące i ta relacja się znacznie poprawiła. Był wrażliwym, ale otwartym dzieckiem, więc dość szybko złapał dobry kontakt z Andrzejem, co było miłym zaskoczeniem dla Arkadiusza. Może dlatego, że Piwoński miał w sobie coś z naiwności, czarujący urok osobisty, a może że zajmował się skręcaniem i sprzedawaniem balonów?

W każdym razie teraz odrabiali stracony czas, zaległe lata. Lepiej późno, niż wcale.

Piwoński zwolnił się z moteliku „Cichy kąt” i za namową Pewojowca przyjął się jako kelner w cukierni „Bajka”.

Z kolei Magdalena Dolarek aktualnie spotykała się z synem znanego adwokata oraz sławnej projektantki mody. Mieszkał w najbogatszej dzielnicy Warszawy. Był rozpuszczony, wyniosły, ale zakochał się w Magdzie i pod jej wpływem zmienił się na lepsze.

Ludmiła również patrzyła na uroczy widok, na to, jak Andrzej stał między dwiema huśtawkami, uśmiechał się z niezwykłą czułością i leniwie huśtał, raz chłopca, raz dziewczynkę. Patrycja wesoło się śmiała, machała nogami. Rozwijała się prawidłowo, a adopcyjni rodzice i Magda nieba by dla niej przychylili.

Ludmiła westchnęła opieszale. W głębi duszy zazdrościła dzieciakom tej euforii.

Niech to dzieciństwo trwa jak najdłuższej, potem zacznie się dorosłość, a wraz z nimi same problemy”, pomyślała z nutą goryczy.

Uśmiechnęła się lekko, gdy napotkała spojrzenie ukochanego. Cieszyła się, że ją odkrył, otworzył jej duszę, czytał jak ulubioną książkę. Wycisnął z niej, co najlepsze, pokochał, co najgorsze. Kiedy się w sobie zakochali, nie mogli i nie chcieli się wycofać. Sprawił, że nie mogła już o nim zapomnieć. Wiedziała, że zostaną razem.


Teraźniejszość

Skończyli nareszcie swoją opowieść, która, mogłoby się wydawać, iż trwała w nieskończoność.

Ludmiła chrząknęła, bo od długiego mówienia zaschło jej w gardle. Arkadiusz zaczął delikatnie rozmasowywać swój kark. Teraz oboje nie przypominali młodych, wesołych ludzi. Byli solidnie doświadczeni. Na szczęście kochali się, szanowali, pomagali sobie, przez życie szli jako zgodne, dobre małżeństwo. Niestety, bezdzietne, ale za to cudowny, mądry Oskar nieustannie im towarzyszył. To właśnie z nim przyjechali tutaj na wypoczynek. Do dziś utrzymywali kontakt z Piwońskim.

Biało-czarny kot ponownie się pojawił w polu widzenia. Przeszedł parę metrów i położył się na trawie niedaleko. Patrzył tymi swoimi mądrymi ślepiami na troje ludzi, oblizując łapkę.

Piękna historia. Jest mi naprawdę szkoda Felicji i Barbary, biedne te dziewczyny, miały przed sobą całe życie – powiedziała Daria prawdziwie ckliwym głosem, a jej mina świadczyła o tym, iż była ewidentnie wzruszona.

Prawda. – Potaknął głową Arkadiusz.

Zapadła głucha, acz chwilowa cisza, podczas której dało się słyszeć cichy śpiew ptaków i delikatny szum drzew, które lekko się wyginały przez finezyjny wiaterek. Na świecie były tylko te jedne ramiona, w których Ludmiła mogła się ukryć przed wszystkim i wszystkimi. To właśnie ramiona Arkadiusza. Przytuliła się do jego boku.

Minęło dwadzieścia lat... Znaleźliście już tego, kto to zrobił? – zainteresowała się Daria niczym typowy, ciekawski człowiek domagający się szczęśliwego zakończenia, jak wszyscy słuchacze.

Patrzyła zwyczajnie to na kobietę, to na mężczyznę.

Tak – odparł, poprawiwszy sobie włosy.

Kto to?

Proszę spróbować moich łez, a rozpozna pani w nich słodki smak swoich kłamstw. Delicje jednak nie potrwają długo. Przez słodycz przebije się gorycz winy, której nie będzie pani w stanie się pozbyć – oznajmiła wyniośle Ludmiła, wyprostowawszy się, a po chwili uniosła drżące palce do ust, jakby nie mogła nic więcej dodać.

W jej słowach brzmiało arcyważne zaklęcie. Starannie przygotowała się do tego.

Kobieta zmarszczyła brwi, na jej obliczu uzewnętrzniało się zdziwienie.

Nic nie rozumiem.

Kolejna cisza, tym razem przeciągnęła się do pięciu minut. Arkadiusz i Ludmiła Pewojowiec wymienili znaczące spojrzenia między sobą. W końcu Ludmiła odwróciła głowę, wlepiła niesamowicie czujne spojrzenie w oczy Darii i szepnęła wyrazistym głosem:

To pani jest winna.

Twarz Darii zastygła w ogromnym zszokowaniu. Najwyraźniej nie tego się spodziewała, nie tego, że ona także będzie częścią historii, podczas kiedy do tej pory tylko odgrywała rolę grzecznej słuchaczki, kompletnie przypadkowej, nic nieznaczącej osoby.

J-ja? – zapytała głupio, pokazując prawą dłonią na swoją klatkę piersiową.

Owszem, pani Dario. A może powinienem zwracać się do pani Igo? Albo Urszulo? Cholera wie, jak się pani nazywa – powiedział Arkadiusz, wyręczając Ludmiłę, która z tego wszystkiego nie mogła wydusić z siebie więcej słów.

To pomyłka. W ogóle się nie znamy – zaprzeczyła powoli, trzymając emocje na wodzy i śmiało wytrzymując spojrzenia tych ludzi.

Ależ się znamy. Pani była dziewczyną Sebastiana Sóda i to pani na jego zlecenie zabiła Gerwazego i Aurelię Talitewicz. Była też pani współwinna porwania Felicji. Pomagała pani Sebastianowi, torturowała ją – przypomniał, mówiąc z niezwykle zimną nutą i patrząc na nią z nienawiścią.

Ludmiła, słysząc to, wtuliła się w męża, spoglądając w twarz kobiecie, w ten sposób pragnęła poczuć się bezpieczna.

Jak śmiecie mnie bezczelnie oskarżać? – zapytała Daria nadal spokojnie, lecz jej powieki zaczęły dygotać, znak, iż coś w środku nią trzęsie.

Przewidzieli to, że sprawczyni będzie się opierała. Zanim zdążyła cokolwiek dodać lub wstać, w ogródku zjawili się dwaj policjanci. Chwycili ją za obie ręce, jeden z jednej strony, drugi z drugiej, by się im nie wymknęła. Zakuli ją w kajdanki. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.

Skąd wiedzieliście? Jak mnie namierzyliście?! – krzyknęła histerycznie, lekko próbując się wyswobodzić z objęć.

Nie mogła w ogóle pojąć, jak doszło do tego przypadkowego spotkania, przecież tak idealnie się ukrywała, uważała na wszystko, zmieniała personalia, wygląd, pracę, adresy zamieszkania. Przez taki kawał czasu! Jakim cudem nagle wymknęło się to spod kontroli?!

Kot drgnął i, przeczuwając nerwową atmosferę, znów zwinnie czmychnął w krzaki.

To było naprawdę trudne, ale w końcu się udało. Wie pani, kto nam pomógł? – Arkadiusz zadał pytanie z wyraźną miną zwycięzcy.

Przecząco i żwawo pokręciła głową, coraz bardziej zdezorientowana oraz przerażona, co dawało satysfakcję.

Renata Nymark, przyjaciółka Felicji. Przypadkiem spotkałyście się rok temu w tym pensjonacie i poszłyście na dyskotekę. Upiłyście się i wróciłyście pijane. Głośno się śmiałyście. Pani zaprosiła ją do swojego pokoju, a potem gdy zostałyście same, zaczęła paplać, jak dziewiętnaście lat temu coś złego zrobiła, zabiła jakieś tam małżeństwo i porwała ze swoim chłopakiem jakąś tam dziewuchę. Alkohol rozwiązał pani język. Renata znała historię Felicji i jej rodziców, więc po chwili skojarzyła fakty. Pani z kolei nie znała Renaty. Pani powiedziała, że od paru lat przyjeżdża do pensjonatu na kilka dni, niezależnie od pogody, dokładnie od pierwszego do siódmego lipca, to taki pani mały rytuał. Renata też była pijana, ale nie na tyle, by niczego nie zapamiętać. Później wróciła do Warszawy i wszystko nam opowiedziała. Także to był czysty przypadek, że panią znaleźliśmy. Swoją drogą, to ja zobaczyłem panią wtedy, kiedy Sebastian został zabity, a Felicję udało się uwolnić z opuszczonego domu na placu Chrobrego na dzielnicy Woli. Uciekała pani przez park. Miała pani czarną kurtkę i pewnie blond perukę. Nikt z policji wtedy mi nie uwierzył, że kogoś widziałem. Ale jednak nadeszła wreszcie sprawiedliwość, po tylu latach – zakończył, opowiadając z opanowaniem oraz zachowując posągową postawę ciała.

Poza tym, z tego, co wiemy od koleżanki Felicji, jest pani zawziętą pracoholiczką. Pani opowiadała jej o swoim życiu. Dnie i noce spędza pani na oddziale ratunkowym, ratując ludzi, choć my nie bierzemy pani za dobrą i szlachetną duszę. W gruncie rzeczy jest pani kobietą, która potrafi zdenerwować absolutnie każdego. Bezczelną i arogancką. Zbyt pewną siebie, dążącą do celu po trupach, dostającą to, czego chce. Wspominała pani swojego byłego partnera, Sebastiana Sóda, który z pozoru był uroczy, delikatny niczym kwitnący kwiat, jak to pani określiła, w rzeczywistości zaś był diabłem wcielonym. Potrafił grać na nerwach i lubił pająki – dopowiedziała Ludmiła, obracając kosmyk włosów pomiędzy palcami.

Krew odpłynęła z twarzy Darii. Zlękniona stała, gorączkowo drżąc, wyglądała, jakby zobaczyła dwa duchy. Świadczyło to o tym, iż rzeczywiście to ona była kobietą, która tak długo rewelacyjnie się ukrywała przed światem. Przez całą historię nie dawała po sobie niczego poznać, słuchała tak, jakby nic nigdy jej nie dotyczyło. Dopiero teraz się gruntownie zdemaskowała, gdy nareszcie mimo woli nerwy jej puściły.

Chryste. – Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, paraliż całkowicie odebrał jej mowę.

Zaczęła przeklinać w duchu swoją głupotę, to, że się uchlała i tak łatwo rozpuściła wieść obcej babie, samą siebie skazując być może na porażkę. Przez swą własną tępotę teraz poszła na dno. Jaka była debilna. Idiotka. Idiotka. Idiotka.

Możecie ją aresztować – oznajmił sucho Arkadiusz, zmierzywszy ją groźnym spojrzeniem i z pogardą wskazawszy na nią ruchem brody.

Często histerycznie pocierałam umorusane krwią dłonie pod gorącą wodą, ale nie schodziła! Nie chciała zejść! To była krew z sumienia, którego nie mogłam oczyścić! Żałowałam tego! – krzyczała, a jej słowa wylewały się z ust, przypominały bełkot wariatki.

Dla tych, którzy zasłużyli, była wredną suką. Tym, którzy na to zapracują, potrafiła okazać uczucia, ba, nawet całą masę uczuć. Uwielbiała igrać z ogniem, żyć na krawędzi, do tej pory udawało jej się uniknąć kary, ale teraz uświadomiła sobie, iż wpadła w idealny związek z kłopotami. Była też psychotyczką, tak twierdził jej psychiatra.

Policjanci chwycili mocniej zdębiałą, osłupiałą Darię, a potem ruszyli w stronę radiowozu zaparkowanego za pensjonatem po drugiej stronie. Już nie próbowała się wyrywać, zdając sobie sprawę, iż to jej definitywny koniec. To był wyśmienity plan, by schwytać zawistną kobietę prosto w pułapkę, trzeba było to tylko odpowiednio rozegrać.

Ludmiła patrzyła ponurym wzrokiem za odchodzącą morderczynią rodziców i zarazem za współtowarzyszkę porwania siostry. Dwie, samotne łzy spłynęły po jej bladych policzkach, a następnie po prostu w milczeniu przytuliła się do męża, który przygarnął ją do siebie, mocno obejmując. Mimo odnalezienia sprawcy bynajmniej nie poczuła się lepiej.

Muszą minąć naprawdę długie lata, by doznała choć odrobinę spokoju wewnętrznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]