5.08.2021

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty dziewiąty



Teraźniejszość

Daria oddała się bezgranicznie historii opowiadanej przez tych dwoje nieznajomych. Wyraz jej twarzy ukazywał ciekawość i równocześnie bezgraniczny spokój. Nie zadawała żadnych pytań ani też niegrzecznie nie przerywała. Była dobrą, cierpliwą słuchaczką. Już dawno skończyła pić herbatę, dlatego teraz tylko siedziała na drewnianej ławce, z dłońmi położonymi na brzuchu. Powietrze wciąż pachniało latem, miękkością, przyjemnie było przesiadywać na dworze.

Czy mogę opowiadać dalej, czy chce pani zrobić przerwę? – zapytała łagodnie Ludmiła.

Daria zerknęła na małżeństwo, a później na jej wargach pojawił się nikły, ledwo zauważalny uśmiech, a raczej jego cień.

Proszę kontynuować – wyszeptała, zaczynając bawić się pierścionkiem na palcu wskazującym lewej dłoni, okręcając go lekko.

Patrzyła na nich z opanowaniem, lecz było jej coraz ciężej utrzymywać kontakt wzrokowy.


Przeszłość

4 sierpień 2009 r.

Przez ten tydzień niewiele się zmieniło. Felicja Talitewicz nadal nie wychodziła z domu, choć zaczęła już robić sobie śniadania i wykonywać codzienne czynności tak, jakby chciała zająć natrętne myśli praniem, gotowaniem lub sprzątaniem. Nawet raz puściła piosenkę P!nk „Family Portrait”. Ludmiła była zadowolona z tych małych postępów. Po tym, jak dowiedziała się okrutnej prawdy o morderstwach rodziców, zabrakło już jej odwagi, aby podjąć ten istotny temat, jakim była ciąża. Po upływie tygodnia postanowiła jednak spróbować o tym porozmawiać. Być może to było za szybko, jednakże pomyślała, że za miesiąc lub kilka miesięcy Felicja całkiem wymaże z pamięci to nienarodzone dziecko i się tego wyprze, bo to było tak dawno temu. Kiedyś nie będzie chciała rozdrapywać starych ran.

Teraz trzeba było kuć żelazo póki gorące, oczywiście Ludmiła nie zamierzała siłą zmuszać jej do mówienia. Jeżeli nie będzie chciała gadać, nie będzie nigdy powracać do tego tematu.

Po raz kolejny, jak zwykle, o siedemnastej wyszła ze sklepu odzieżowego i samochodem wróciła do domu. Stając na światłach i czekając, aż będzie zielone, pomyślała, iż Felicja we wrześniu już nie pójdzie do szkoły. Został jeszcze tylko rok nauki i w maju matura, aczkolwiek dziewczynie, która ledwo uszła z życiem, obecnie potrzebny był spokój. Szkoła nie zając, nie ucieknie. Poza tym później koledzy i koleżanki zapomną o całej sensacji, aferze z nagimi zdjęciami. Ludmiła dowiedziała się, że informatycy z policji zablokowali pornograficzną stronę, jednak nie ma pewności, czy fotografie młodych dziewczyn całkiem zniknęły z sieci. Być może nadal gdzieś krążą wśród napalonych facetów.

Biedna Fela, tyle się nacierpiała...”.

Nagie zdjęcia, nękanie przez chłopaków, porwanie i torturowanie, a teraz jeszcze okazało się, że była w ciąży, a dziecko poroniła w samotności, skazana jedynie na siebie... No właśnie. To wciąż nurtowało Ludmiłę, powracało jak sekretny bumerang, ponieważ pragnęła zaspokoić swą ciekawość. Jej mózg zaczął pracować na intensywnych obrotach. Była przecież najbliższą osobą nastolatki i której siostry nie interesowałoby, z kim przespała się jej młodsza siostrzyczka?

Zacisnęła dłonie na kierownicy, mrużąc oczy i zastanawiając się solidnie.

Była niemal pewna, że ojcem był Andrzej Piwoński. Przecież był ojcem dziecka Natalii Pewojowiec, siostry Arka, a później sypiał z Magdaleną Dolarek. Skoro zadawał się z takimi młodymi, to czemu by nie chciał się wziąć za Felicję? Magda za parę miesięcy skończy siedemnaście lat, a Fela skończyła w marcu. Jeszcze nie były pełnoletnie, ale faceci mogli się nimi interesować ze względu na piękną urodę oraz kobiece już kształty. Andrzej zdecydowanie należał do podrywacza, choć jego atrakcyjność pozostawała wiele do życzenia. Nie był przystojny, ale taki przeciętniak też mógł spłodzić dziecko.

No i... Boże.

A co, jeśli Piwoński kłamał i to on był tym gościem, którego przestraszyła się Barbara Rygrzeska? Mógł zmyślić wygląd, przeistoczyć fakty na swoją stronę. Ale w takim razie po co miałby mówić o tym Ludmile? Po co miałby sam siebie zdradzać? Jaki by miał w tym cel?

Z głębokich zamyśleń wyrwał ją niespodziany, donośny dźwięk klaksonu.

Cholera! Już, już! – krzyknęła, powracając w mig do rzeczywistości i wciskając gaz do dechy, kiedy zorientowała się, iż było zielone.

Pokręciła głową niezadowolona, że akurat w drodze musiały ją dopaść takie refleksje. Przez resztę drogi skupiła się wyłącznie na jeździe, próbując poprawić sobie humor wesołymi piosenkami lecącymi z radia.

Gdy wreszcie zaparkowała w garażu, wysiadła. Prędko sięgnęła po torbę leżącą na siedzeniu pasażera z przodu i udała się do domu. Jej kroki zagłuszał zawodzący wiatr i bębniący deszcz. Na przedpokoju zdjęła trampki, bluzę powiesiła na wieszaku. Umyła dokładnie ręce, a potem ruszyła schodami na górę. Z każdym stopniem myślała, od jakich słów ma zacząć. Na pewno powinna zrobić to ostrożnie, by niczego nie zepsuć. Każde słowo miało znaczenie, było na wagę złota.

Kiedy po zapukaniu do drzwi usłyszała pozwolenie, pchnęła drzwi, wchodząc do królestwa siostry. Jak się okazało, siedziała na krześle i czytała młodzieżowe czasopismo, w którym zazdrościła urody jednej z bohaterek krótkiego opowiadania:

Kasztanowe włosy, spływające falami po klatce piersiowej to proste i piękne narzędzie manipulacji. Złote tęczówki z niebieskawymi piegami to pozostałość po babce, chronione pod płaszczem zakręconych rzęs, stanowiące zwierciadło dla osób wokół, a lustro weneckie dla siebie samej. Wargi pokryte kakaową wazeliną zawsze w trosce o soczystą krytykę.

Cześć, Felu – szepnęła Ludmiła.

Nastolatka podniosła głowę, wpatrywała się w nią łagodnymi oczami. Wciąż sprawiała wrażenie smutnej, chodziła ubrana na czarno, ale przynajmniej umyła wczoraj włosy, nie miała upiornie bladej twarzy. I, co najważniejsze, zaczęła jeść i robiła coś w domu, wczoraj na przykład pozmywała i powiesiła pranie. A to było już bardzo dużo.

Cześć – oznajmiła spokojnie. – Zrobiłam dziś obiad. Pulpeciki z kurczaka z ziemniakami i sosem pieczarkowym. Już jadłam.

Twarz Ludmiły rozjaśniała w wyrazie szczerej wesołości, uśmiechnęła się tak szeroko, że ukazały się dwa, urocze dołeczki w policzkach. Podeszła bliżej i objęła ją ramieniem.

To wspaniale, skarbie. Jestem z ciebie taka dumna. – Ucałowała ją w czubek głowy.

Będzie dobrze!”, pocieszyła się w myślach.

Felicja jednak nie uśmiechała się. Może tylko jeden kącik ust lekko drgnął, ledwo zauważalnie, ale reszta oblicza pozostała niewzruszona, jakby wykuta z kamienia. Bardzo delikatnie odwzajemniła uścisk siostrzany, chłonąc dotyk oraz ciepło, pod wpływem którego wewnętrznie się uspokajała. Po chwili sama oderwała się, by wstać i odłożyć gazetę na blat biurka.

Jak w pracy? – szepnęła, może się interesując, a może tylko spytała, by nie milczeć.

A... w porządku. Doradzałam jednej klientce wybór kostiumu kąpielowego, a była bardzo gruba. Śmiesznie wyglądała w jednoczęściowym, żółtym. Niektórzy chcą za wszelką cenę ładnie wyglądać. – Starsza zachichotała mimowolnie.

Felicja spojrzała na Ludmiłę i skinęła grzecznościowo głową, na znak, iż dotarła do niej ta informacja. Nie miała powodu do śmiechu. Po chwili zbliżyła się do siostry i stanęła na wprost.

Widzę, że jesteś zamyślona... coś się stało? – Zaintrygowana spojrzała w jej oczy.

Ludmiła nie mogła teraz uniknąć tej konfrontacji. Patrzyła dzielnie w twarz młodej i pomału wzięła oddech dla dodania sobie odwagi. Do niedawna pragnęła tej rozmowy, a teraz, gdy przyszło co do czego, zamarzyła, by się wycofać.

Ja...

Zapadła krótka, niezręczna cisza. Felicja usiadła ciężko w swoim wygodnym, granatowym fotelu obok szafy, dalej będąc naprzeciw siostry. Jej spojrzenie mówiło: „A teraz patrz uważnie, przyjrzyj się dobrze, jestem nieuchwytna, jak płatek śniegu na wietrze...”.

Yhym... Chyba wiem, o co chcesz zapytać – powiedziała łagodnie. Kiedy tamta nie odpowiedziała, dodała szeptem: – Kto jest... był ojcem mojego dziecka?

Ludmiła automatycznie oblała się rumieńcem, co od razu ją zdemaskowało. Nie wiedząc, co zrobić z dłońmi, zaczęła wyłamywać sobie palce, żałując, iż tak bardzo było po niej widać emocje. Ale przecież znały się nie od dziś. Przecież powinna się spodziewać, że najbliższe osoby będą czytać jak z otwartej księgi.

Tak... Jeśli nie chcesz mówić, nie mów. Przepraszam. Nic na siłę – oznajmiła z prędkością światła, mówiąc to dość chaotycznie, jakby obawiała się, iż zniszczy tę relację.

Ku jej zdziwieniu Felicja wzruszyła niedbale prawym ramieniem, w dalszym ciągu zachowując swe opanowanie.

To niczego nie zmieni. Mogę powiedzieć... – Przełknęła ślinę i pokazała palcem wskazującym na krzesło. – Usiądź.

Ludmiła posłusznie przysunęła sobie krzesło blisko fotela i usiadła, czując, jak niecierpliwość daje jej się już we znaki, lecz dla dobra ich obydwu musiała ją poskromić.

Czy to... Andrzej... Piwoński? – To pytanie samo padło z jej ust, zanim zdążyła ugryźć się w język, a potem nazwała się w duchu idiotką.

Wtedy Felicja zrobiła coś, czego nie robiła od bardzo dawna. Coś, co wprawiło w osłupienie samą Ludmiłę. Wybuchła bowiem gromkim, serdecznym śmiechem. Ludmiła aż uśmiechnęła się subtelnie. Dobrze było słyszeć i widzieć w końcu taką rozpromienioną siostrę. Oby ten widok był częstszy, szczery. Kiedy już się po chwili w miarę uspokoiła, przeczesała swoje puszyste włosy.

Andrzej? Ten słodziutki jąkała? Widziałam, jak prawie bzykał się z Magdą, ale ja życiu bym na niego nie spojrzała – mruknęła i prychnęła pogardliwie, marszcząc nos.

Ludmiła milczała, nie chcąc ponaglać. Twarz młodej stężała, nabrała istnej powagi, a rozbawienie całkiem zniknęło. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Popatrzyła na okno, po którym spływały smętne krople deszczu.

Leon Furczak wykorzystał moje nagie zdjęcia... Boże, jaka ja byłam głupia, że mu wysłałam... Myślałam, że to dobry chłopak, pisaliśmy kilka miesięcy na chacie... Nie wiedziałam, że był starszy, że chorował na łuszczycę, wstydził się siebie i szukał wrażeń w Internecie. Dopiero Sebastian mi o tym powiedział później, gdy mnie porwał. – Westchnęła z trudem i machnęła ręką, jakby pragnęła coś odgonić w powietrzu, jakiegoś owada. – Ech... W każdym razie potem dostawałam brzydkie propozycje, SMS-y, telefony od różnych chłopaków. Dwóch mnie śledziło. Ale na szczęście nic się nie stało. Leon był kolegą Sebastiana Sóda. Sebastian wdarł się do jego mieszkania i ukradł laptopa. Dobrze wiedział, że Leon pisał ze mną, więc to nie było nic przypadkowego. Wykorzystał super okazję, znajdując moje dane. – Rozsiadła się wygodnie w fotelu. – Wszyscy potraktowali mnie, jakbym była ich własnością... Brzydzę się sobą. – Ostatnie dwa zdania wypowiedziała z niebywałym żalem, jak gdyby pragnęła cofnąć czas, wymazać swe błędy.

Ludmiła kiwnęła głową na znak zrozumienia.

Rozumiem – wyszeptała, nie chcąc już współczuć, bo politowanie zazwyczaj irytowało, dołowało jeszcze bardziej.

Po policzku Felicji potoczyła się samotna łza, a dolna warga zaczęła się trząść. Ludmiła stwierdziła, że młodą targały różne emocje. Cóż było się dziwić. Tyle przeszła i zapewne szybko nie wróci do normalnego stanu. Takie osoby już do końca będą miały traumę, będą się czegoś obawiać i nie będą w pełni czerpać garściami z życia.

Obaj nie żyją... Leon i Sebastian... Ale on żyje... Ojciec mojego dziecka... – oznajmiła szeptem, oddzielając każde niemal słowo z wyraźnym odstępem, po czym zapatrzyła się obojętnie w krzyż wiszący nad drzwiami.


4 marzec 2009 r.

W środę, czwartego marca były moje urodziny. Ty i Nikodem złożyliście mi życzenia i daliście mi prezenty. Od ciebie dostałam śliczny komplet niebieskiej pościeli, w moim ulubionym kolorze. A Nikodem wręczył mi książkę, nowy bestseller mojej ulubionej autorki oraz kubek z białymi różami. W szkole Magda, Renata i koledzy, koleżanki z klasy też złożyli mi życzenia. Jejku, byłam przeszczęśliwa! Nawet nie wiesz jak.

Zaplanowałyśmy, że z Magdą i Renatą pójdziemy do pizzerii, a potem do Madzi na babski wieczór. Miałyśmy zostać u niej na noc, oglądać śmieszną komedię i gadać do rana. Rodzice Madzi akurat wyjechali na krótki wyjazd we dwoje, nie bali się zostawić jej samej, bo była bardzo rozsądna. Nie chciałam urządzać urodzin u siebie w domu ze względu na Nikodema i ciebie. Chciałam choć raz mieć, że tak powiem, prywatne urodziny, bez rodzeństwa i to było całkiem naturalne. Zgodziliście się bez problemu.

Po szkole postanowiłam pójść do kościoła. Byłam wierząca i chciałam się pomodlić za rodziców i powiedzieć im, jak się cieszę z moich siedemnastych urodzin. Nie poszłam jednak do naszej parafii, a do innej. Dlaczego? Bo nasz kościół był duży, strojny, pełen niepotrzebnego przepychu, z dwoma ołtarzami i wielką kopułą nad sufitem. A tamten to biednie urządzony kościółek ze skromnym ołtarzem i równie skromnymi kwiatami. Nawet słyszałam, że tu księża sami zbierali na remont ławek, a krzesła po bokach ołtarza były zwyczajne, nie tak jak tam, eleganckie. Tu było po prostu normalnie, czuć było tego ducha i tę silną wiarę.

Tak więc po szesnastej, już po wszystkich lekcjach i dodatkowych zajęciach, gdy wyszłam ze szkoły, zadzwoniłam do ciebie, Ludmiło, że idę jeszcze do kościoła i potem wracam od razu. Zgodziłaś się. Pracowaliście z Nikodemem, więc i tak was nie było w domu. Kościółek mieścił się na obrzeżach miasta, więc musiałam dojechać autobusem, ale to nic. Dla chcącego nic trudnego. Dla mnie nie było rzeczy niemożliwych.

Gdy dotarłam i weszłam do środka, znowu zachwycił mnie ten widok. Prosty ołtarz, bogaty w swojej skromności, jeśli wiesz, co mam na myśli. Usiadłam w pierwszej ławce po lewej stronie, tam, gdzie było wejście do zakrystii, naprzeciwko na ścianie wisiał duży obraz Pana Jezusa, a obok relikwia Świętej Faustyny. Zawsze tam siadałam, to było moje ulubione miejsce. Chciałam być jak najbliżej Pana Jezusa, rozmawiać z nim, patrząc na jego spokojną twarz i zarazem być obok Faustyny. Oczywiście podczas Mszy Świętej siadałam, gdzie było wolne.

Zaczęłam modlić się w duchu, najpierw jak zawsze dziękując za dary, opiekę Bożą i łaski, a dopiero potem prosiłam o dalszą opiekę nade mną i nad moją rodziną oraz o pokój duszy rodziców.

W pewnym momencie zobaczyłam, że po mojej prawej z daleka idzie ksiądz. Przeżegnał się przed ołtarzem i potem usiadł za mną. Nie widziałam go. Modliłam się dalej.

Kończąc modlitwę, rozpłakałam się cicho. Tak bardzo tęskniłam za mamą i tatą, że zaczęłam lekko szlochać i drżeć, nie mogłam tego powstrzymać, to było niezależne ode mnie. Uwierz mi, nie zdarzało mi się to często, ale jednak wtedy coś we mnie pękło. Po chwili zobaczyłam, że ksiądz usiadł obok mnie. Patrzył na mnie współczująco i zapytał łagodnie:

Co się stało?

Nic, proszę księdza. Wszystko w porządku – szepnęłam, wzięłam głęboki wdech.

Naprawdę? Widzę, że coś się dzieje.

Wytarłam chusteczką mokre oczy i pokręciłam głową na boki.

Ja... tęsknię za rodzicami... odeszli tak nagle... – Mój głos zadrżał.

Ksiądz spojrzał na mnie jeszcze bardziej troskliwie.

Jeśli dręczą cię jakieś problemy, to powiedz, proszę, na pewno ci ulży – powiedział tak dobrotliwie, że zrobiło mi się raptem ciepło na sercu.

Nigdy nie widziałam tego księdza, ale wiedziałam, że był dobry. Widać to było w jego oczach, które są zwierciadłem duszy.

No... nie wiem...

Zapraszam cię na kawałek sernika, nic nie poprawia tak nastrój jak ciasto.

Zachęcał dalej, a ja, naprawdę, przysięgam, naprawdę nie widziałam w tym nic złego. Ksiądz to pośrednik Boga, wspaniały duszpasterz, więc nie miałam żadnych złych przeczuć i mogłam bezgranicznie mu ufać. Tym bardziej, że nie miałam osobiście brutalnych doświadczeń z mężczyznami.

Dobrze.

Zaprowadził mnie do kawiarenki obok kościoła. Kręciła się tam jedynie gosposia, która podała nam do stolika pysznie wyglądające ciasto i zrobiła herbaty. Nie patrzyła na nas podejrzanie ani nie podsłuchiwała. Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Ksiądz wyglądał naprawdę sympatycznie. Zagadaliśmy się na temat wiary, życia, a kiedy po dobrej pół godzinie zeszliśmy na temat moich rodziców, załkałam cicho.

Tata w pociągu poślizgnął się na skórce od banana, a mama... rok później zmarła na serce... Nie umiem sobie z tym poradzić, nie umiem się pogodzić. Moja siostra i brat mi pomagają, ale dalej jest mi bardzo ciężko – oznajmiłam cichutko, a oczy znów mi zalśniły od świeżych łez.

Domyślam się, co przeżywasz, ale pomyśl, Felicjo, że teraz już są w niebie. Razem, szczęśliwi u Pana Boga – pocieszył mnie czułym głosem, patrząc w moją twarz.

Naprawdę ksiądz tak uważa? – Odstawiłam pustą szklankę na blat stolika.

Oczywiście. Nic ich nie boli. Mają już siebie. Z góry patrzą na ciebie i są z ciebie dumni. Masz jeszcze rodzeństwo... Nie poddawaj się.

W tym momencie poczułam i zobaczyłam, jak chwyta moją dłoń i lekko ją ściska. To było miłe. Ścisnęłam jego dłoń delikatnie, uśmiechając się. Zaczerpnęłam powietrza.

Dziękuję. Bardzo dodał mi ksiądz otuchy. Ale... wie ksiądz co?

Słucham?

Skończyłam dziś siedemnaście lat.

Wszystkiego dobrego. Życzę ci zdrowia i szczęścia. – Uśmiechnął się subtelnie.

Dziękuję. – Odwzajemniłam czule jego uśmiech. – A... ostatnio jestem taka smutna. Chciałabym się jakoś rozerwać. Zapomnieć o całym świecie. – Posmutniałam, nie wiedziałam, że moje słowa mają ukryty podtekst.

Wtedy w jego oczach pojawiło się coś, co uznałam za zainteresowanie.

Możesz pójść na zakupy, obejrzeć jakiś film.

To wszystko już przerabiałam. Chodzi mi o coś innego. O podróż.

Przez moment milczał, chyba zastanawiając się nad tym, co chce powiedzieć.

Mogę cię zabrać w pewne, magiczne miejsce. Mam domek nad jeziorem. Piękny widok – powiedział łagodnie, nieustannie mi się przyglądając i jakby z nadzieją.

Wtedy jego propozycja wydała mi się podejrzana. Nie byłam głupią, naiwną dziewczyną i doskonale wiedziałam, co to mogło oznaczać. Czym mogłoby się zakończyć.

Nie, proszę księdza, uważam, że to zły pomysł – odparłam ostrożnie, po czym odsunęłam od niego rękę, ale ją w porę chwycił.

Rozejrzał się ukradkiem, a gdy upewnił się, że nikt nas nie widzi, uniósł moją dłoń i zaczął całować delikatnie jej wierzch. Jego pocałunki mnie zdziwiły, ale i po chwili jednocześnie sprawiły, że poczułam w środku przedziwne ciepło, którego od dawna nie zaznałam i którego w ogóle nie potrafiłam wytłumaczyć.

Muszę już iść. Przepraszam – szepnęłam i wstałam, pokazując ewidentnie, że nie jestem zainteresowana.

Podążył za mną rozczarowanym wzrokiem i też wstał. Rozejrzał się jeszcze raz, ale żadnych ludzi nie było, a gosposia gdzieś zniknęła na zapleczu. Nachylił się do mnie, a ja poczułam jego ciepły oddech na swojej skórze. Aż wstrzymałam powietrze, nie wiedząc, co zrobi.

Jeśli jednak zmienisz zdanie... Jezioro Złote, przy wodzie stoi jeden, samotny domek pomalowany na biało. Łatwo można trafić. Będę czekał w sobotę o dwudziestej... – powiedział cicho męskim, niskim głosem do mojego ucha.

Musnął znacząco moją małżowinę uszną, a prawą dłonią odgarnął mi delikatnie włosy na drugą stronę, odsłaniając szyję. Przeszedł przeze mnie elektryzujący, wyraźny dreszcz przyjemności, choć wzruszyłam tylko ramionami, nie chcąc pokazać, jak to na mnie zadziałało. Nic nie odpowiedziałam zawstydzona. Był nieco nachalny, ale równocześnie subtelny. Zadziwiał mnie.

Z Panem Bogiem – rzuciłam tylko, poprawiając torebkę na swym ramieniu.

Z Panem Bogiem, Felicjo – powiedział spokojnie, bez cienia urazy, gdy już się odwracałam na pięcie.

Czym prędzej wyszłam z kawiarenki, bo moje rumieńce na policzkach zaczęły mnie nagle palić. Odwróciłam się raz, sądząc, że go zobaczę, ale nie. Nie szedł za mną. Kiedy już siedziałam w autobusie, wzięłam głęboki wdech. Wciąż czułam te miękkie wargi na swoim uchu...

W czwartek i piątek chodziłam zamyślona. Wiedziałam, że nie mogę się z nim spotkać. Raz, był księdzem i to byłaby krótka, namiętna przygoda, a dwa, zwyczajnie nie pociągało mnie to. Ale to było silniejsze ode mnie. W końcu uległam pokusie. W sobotę rano poszłam do Magdy.

Chciałabym, żebyś mi pomogła – powiedziałam łagodnie, gdy siedziałyśmy u niej w pokoju.

No, w czym? – spytała, patrząc na mnie życzliwie.

Powiecie Ludmile i Nikodemowi, że będę u ciebie dziś nocować? – Miałam na myśli ją i Renatę, która się zjawi na mojej mini imprezce.

A nie będziesz? – Uniosła brwi w górę zdziwiona.

Muszę się z kimś spotkać... to dla mnie bardzo ważne. Nie chcę, żeby się dowiedzieli... – Onieśmielona poprawiłam swe długie włosy, przełykając ślinę.

Chwilę milczała, zastanawiając się. Obserwowała tak przenikliwie, że zaczęłam się obawiać, czy poznała mój tajemniczy plan.

Mam nadzieję, że nie będę miała przez to kłopotów – mruknęła, zakładając ręce na krzyż jakby w buntowniczej postawie.

Spokojnie. Wszystko będę miała pod kontrolą – zapewniłam z delikatnym uśmiechem i zarazem błagalnym wzrokiem.

Westchnęła. Ostatecznie uśmiechnęła się przyjaźnie.

No dobra. Tobie nigdy nie odmówię. Renia też nikomu nie powie. – Nachyliła się do mnie i wyraźnie zaciekawiona spojrzała prosto w oczy. – Kim on jest?

To bardzo miły chłopak ze szkoły – odparłam oględnie, nie chcąc wyjawić prawdy z wiadomego powodu, a w duchu natychmiast mi ulżyło.

Mhm. Okej. – Wzruszyła ramionami.

Nie ciągnęła dalej tematu. I tak dostałam solidne alibi, które mogły mi zapewnić dwie przyjaciółki.

O dziewiętnastej pożegnałam się z tobą i wyszłam z domu. Wsiadłam na rower i skręciłam w prawo, kierując się w stronę Magdy dla zmylenia. Dopiero po dziesięciu minutach zawróciłam, jadąc w lewo, ku przedmieściom. Było dość zimno, lecz dało się znieść ten chłód. Słońce dawno zniknęło, a niebo przybrało szarawy odcień. Droga minęła mi spokojnie i trwała jakąś godzinę. Tak, autem byłoby szybciej, ale raz mogłam sobie pozwolić na taką dłuższą trasę. Poza tym uwielbiałam przebywać na świeżym powietrzu.

Kiedy wreszcie dotarłam, zrobiło się już ciemno, jednak dostrzegłam domek. Zeszłam z roweru, po czym rozejrzałam się. Woda delikatnie falowała, rześkie powietrze orzeźwiało umysł, a dokoła nie było żywej duszy. Podprowadziłam rower na ganek i dobrze zabezpieczyłam. Podeszłam do drzwi i znieruchomiałam. Jeszcze miałam wolną drogę. Jeszcze mogłam się wycofać. Podejrzliwość pojawiła mi się w umyśle. Coś kazało mi się stamtąd wycofać jak najszybciej, wziąć nogi za pas, o wszystkim zapomnieć. Wzięłam wdech i nacisnęłam na przycisk. W głębi mieszkania rozległ się wnikliwy dzwonek.

Po chwili moim oczom ukazał się on. Ksiądz Tomasz Źrebuwicz. Uśmiechnął się delikatnie, ale w jego twarzy malowało się zdziwienie, jakby nie dowierzał, że tu jestem.

Szczęść Boże – powiedziałam zawstydzona.

Szczęść Boże, Felicjo, dobry wieczór – przywitał się, otwierając szerzej drzwi. – Cieszę się, że jednak przyszłaś. Zapraszam.

Weszłam do środka. Niepewnie rozglądnęłam się po przedpokoju.

Piękne jezioro. Od kiedy ksiądz ma ten domek? – zapytałam, byleby tylko cisza nie gaiła w uszach.

Od zawsze. Moi rodzice kiedyś kupili i po ich śmierci często przyjeżdżam tutaj odpocząć.

Rozumiem. – Powoli ściągnęłam kurtkę, potem buty. – Przyjechałam rowerem.

Droga jest świeżo wyasfaltowana, dobry dojazd. – Stał przy drzwiach w bezpiecznej odległości ode mnie.

Tak... Tak… Aż dziwne, że dokoła jest tylko jeden dom, mam wrażenie, że to odludzie – gadałam, co tylko przychodziło mi do głowy.

Po drugiej stronie jeziora są drewniane domki do wynajęcia.

Skinęłam głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bardzo się krępowałam, widać było w moich oczach niezaprzeczalne zagubienie, jakbym nie miała pojęcia, z czym tu przyszłam.

Chodź, zrobię ci coś do picia, pewnie zmarzłaś – zaproponował z uśmiechem, przechodząc do salonu.

Niepewnym krokiem ruszyłam za nim. Salon połączony z jadalnią sprawiał wrażenie bardzo przytulnego. W kominku palił się ogień, podłoga przykryta czerwonym, puchatym dywanem, meble staroświeckie i brązowe, na ścianach obrazy świętych, nad drzwiami wisiał krzyż. Ogólny wystrój jasny i przestronny. Usiadłam na brzegu sofy.

Poproszę czekoladę – szepnęłam, w środku moje mięśnie były całe zesztywniałe z wyczekiwania, co się wydarzy.

Czekolada zawsze dobra na smutki – odparł przymilnie, a potem znikł w kuchni obok.

Teraz miałam szansę, żeby stamtąd uciec. Przez moment nawet o tym pomyślałam. Co robiłam w domu zupełnie obcego faceta, w dodatku księdza? Co ja właściwie robiłam? Ale moje nogi wrosły w ziemię. Nie wiedziałam, dlaczego zostałam. Gdy się zjawił, stawiając dwie szklanki z parującymi napojami, cicho podziękowałam, wpatrując się w blat stołu.

Brat i siostra wiedzą, gdzie jesteś? – Znienacka wyrwał mnie jego ciepły głos.

Popatrzyłam na niego, mrugając oczami, by powrócić dość prędko do rzeczywistości.

Ym... nie. Jestem u przyjaciółki na imprezie.

Usiadł obok mnie, zachowując zdrowy dystans i spojrzał na mnie uprzejmie. Skinął głową. Dziś miał na sobie czarną, świeżą koszulę z białą koloratką pod szyją oraz białe spodnie.

Dlaczego właściwie ksiądz wybrał zawód księdza? – zainteresowałam się, zadowolona, że wpadł mi do głowy taki wątek rozmowy, choć zdałam sobie sprawę, iż moje pytanie wyda się pewnie banalne.

To nie zawód, a powołanie, Felicjo. Jestem bardzo wierzący, kocham Boga i czuję, że taka moja misja. Chrzcić dzieci, udzielać ślubów, odprawiać pogrzeby. Chcę codziennie zagłębiać się w Biblię, na mszach czytać pismo święte. Moim zadaniem jest nauka wiary.

Aha – szepnęłam, nie wiedząc, co odrzec.

Tomasz upił dwa łyki swojej czekolady, trzymając zgrabnie szklankę w dłoni.

Od jakiegoś czasu zaciekawił mnie ksiądz, który pomagał podczas powstania warszawskiego. Nazywał się Edmund Żuraw. W internecie można przeczytać jego wspomnienia. Przechowywał broń w swoim pokoju, odkopywał rannych z gruzów, chował zabitych na tyłach podwórek... Był torturowany w jakimś domu zajmowanym przez Niemców. Przeżył wojnę, zamieszkał w podwarszawskiej wsi i tam prowadził spokojne życie. Zmarł w latach siedemdziesiątych. Podziwiam go, że do końca pozostał odważnym, niezłomnym człowiekiem, zachował hardość ducha. Nigdy się nie poddał – opowiadał łagodnym głosem, wpatrując się w ekran zgaszonego, czarnego telewizora przed sobą.

Tacy ludzie chyba czerpali siłę z wiary – stwierdziłam, zakładając ręce na piersi, jakbym chciała w ten sposób się odgrodzić.

To prawda.

Zapadła między nami niezręczna cisza. Powietrze dosłownie iskrzyło, nabrzmiałe od pożądania. Oboje wiedzieliśmy dobrze, po co przyszłam. To uczucie niepewności było dla mnie nie do zniesienia. Pomieszałam łyżeczką energicznie czekoladę, by szybciej wystygła. Sięgnęłam po swoją szklankę i zaczęłam powoli pić, żeby tylko czymś się zająć. Podczas gdy intensywnie myślałam, co dalej gadać, Tomasz upił mały łyk czekoladowego, słodkiego napoju, potem odstawił szklankę. Patrzył na mnie uważnie.

Dopiero wtedy zrozumiałam. Czekał na mój ruch. Nie chciał mnie zdobyć siłą. Czy to dobrze? Może już powinnam stąd zwiać, gdzie pieprz rośnie? W ciszy dopiłam do końca napój, aż opróżniłam szklankę, którą postawiłam powolutku na stół.

Chyba lepiej będzie, jeśli stąd pójdę... Nie powinnam tu przychodzić, przepraszam – szepnęłam.

Powoli wstałam, a wtedy, widząc, że naprawdę daję sobie spokój, podniósł się, a znalazłszy się naprzeciw mnie, spojrzał mi w twarz. Był tak blisko, że czułam jego oddech, jego przyjemny, kojący zapach męskich perfum. Ujął moją twarz w obie silne dłonie, przebiegając palcami po jedwabistych włosach. Jego dotyk niemal mnie parzył.

Felicjo... – wypowiedział moje imię przeciągle, niskim, aksamitnym głosem, który przywiódł mi na myśl łyk gorącej czekolady, którą wypiłam. – Nie jestem agresywny. Chcę tylko, żebyśmy mile spędzili tę noc...

Ale ty... pan... jest księdzem. Nie możemy... – zaczęłam mówić z coraz większym zawstydzeniem, patrząc mu w oczy, a w głowie zapaliła mi się znów czerwona lampka.

Każdemu należy się chwila przyjemności – szepnął niezrażony.

Ksiądz Edmund nie byłby zadowolony... – mruknęłam jeszcze, próbując mu wleźć na sumienie, a on w tym samym momencie kciukiem i palcem wskazującym uniósł moją brodę i zawiesił wzrok na moich wargach.

Moje serce zabiło szaleńczo. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Pod jego spojrzeniem moja skóra zdawała się płonąć. Po prostu mnie pocałował. Jako że nie umiałam zbytnio się opierać, a mój protest stopniał do reszty, po chwili oddałam pocałunek, łącząc się z jego ustami. Zaczęliśmy się całować, powoli i bardzo delikatnie, jakbyśmy nie mieli w tym wcale wprawy. Pocałunki właściwie przypominały muśnięcia. Objęłam go za szyję, on położył dłonie na moich plecach i je głaskał. To było odpowiednie posunięcie. Z każdą mijającą sekundą czułam, że tracę kontrolę nad sytuacją i że on przejmuje stery, kładąc prawą dłoń na moim pośladku. Powiedziałam, że nigdy tego nie robiłam, nie był tym specjalnie zdziwiony, zapewnił, że będzie ostrożny. Pozwoliłam, by zdjął moją bluzkę, a później resztę moich ubrań. Byliśmy spragnieni siebie nawzajem.

W międzyczasie przysłałaś mi SMS-a, jak się bawię, a ja odpisałam, że świetnie i oglądamy z dziewczynami komedię na DVD. Czułam się potwornie źle, okłamując cię, ale z drugiej strony, to uczucie mi minęło, gdy patrzyłam na nagiego leżącego obok mnie pięknego mężczyznę, który obsypywał mnie czułymi pieszczotami.

Wiem, że jesteś wściekła, ale zrozum, ja też miałam swoje potrzeby.

To był mój pierwszy raz. Z Tomaszem było mi cudownie, odpływałam, to było coś niesamowitego... Nad ranem wzięliśmy wspólny prysznic i zjedliśmy śniadanie, które zrobił. Chciałam się z nim wykąpać w jeziorze, ale wiedzieliśmy, że to zbyt ryzykowne. Ktoś mógłby nas zobaczyć.

Wsiadłam na rower i pojechałam do domu, a on został, miał wracać na plebanię wieczorem. Później zaczęłam źle się czuć i zrobiłam kilka testów...

Byłam w ciąży.

Nie powiedziałam mu, już więcej się nie spotkaliśmy. Sądziłam, że zechce jeszcze się zobaczyć, ale w ogóle nie przejął się mną. Jakbym nigdy nie istniała. Nigdy już nie poszłam do kościoła, gdzie służył. Byłam wściekła. Nie chciałam tego dziecka. Nienawidziłam go i żałowałam, że w ogóle oddałam się temu cholernemu facetowi. Byłam zaślepiona i naiwna. Tak jak większość nastolatek. Myślą dopiero po fakcie.

Bardzo się bałam waszej reakcji, twojej i Nikodema... Kłamałam, że zatrułam się jakimś jedzeniem, denerwowałam się przed sprawdzianem albo byłam głodna. Nie podejrzewaliście, że mogłam być w ciąży. Nigdy nie poszłam do ginekologa.

On... on nazywał się Tomasz Źrebuwicz.

Mam nadzieję, że zostanie ukarany... Kiedy siedziałam w pokoju w dużym, opuszczonym domu porwana przez Sebastiana Sóda i dostałam bóli... Sebastian przyszedł do mnie i kazał powiedzieć, kto jest ojcem. Powiedziałam prawdę, bo wiedziałam, że nie mam innego wyjścia, groził mi... A on po chwili podszedł i zaczął mówić... Dowiedziałam się dwóch rzeczy, które mnie zszokowały.

Po pierwsze, znał Tomasza, chodził do jego kościoła i czasem się widywali, znali się z widzenia, łączyła ich zwykła relacja kapłan-parafianin.

Po drugie, Leon Furczak, którego znałam przez neta, był jego przyjacielem. Pewnego sobotniego wieczoru Sebastian przyszedł do niego pogadać, napić się, jak to kumple. Leon miał włączony laptop z moimi zdjęciami. Nagimi... Pochwalił się tym, co zrobił na stronie pornograficznej, której był współautorem, bo ufał Sebastianowi, znali się od wielu lat. W pewnym momencie poszedł do toalety bez żadnej świadomości, że jego koleżka coś nabroi. A ten uznał to za życiową szansę i ukradł mu laptopa. Nic nie było zaplanowane. Los sam podsunął tę okazję, choć domyślam się, że i tak Sebastian planował mnie porwać. Zemścić się, już wiesz, za co...

Potem wyszedł z tego zimnego pomieszczenia, z bunkru, a ja... poroniłam.

Nienawidziłam i nienawidzę ich wszystkich.

Nikodema, Tomasza, Leona, Sebastiana i tego cholernego dziecka.

Może jedynie troszkę, ale tylko troszkę, jest mi żal Leona. Był chory, samotny, czuł się brzydki, ale to nie usprawiedliwia tego, co mi zrobił.


4 sierpień 2009 r.

Opowiadała spokojnym głosem, choć dopiero na końcu dało się słyszeć łamiącą się nutę. Gdy skończyła historię, zbladła gwałtownie, zaczęła cicho szlochać, zamykając oczy. Ludmiła patrzyła na nią z zaskoczeniem i równocześnie z litością. O dziwo nie czuła żadnej złości, tylko najzwyczajniej w świecie było jej żal siostrzyczki. Powinna być wściekła, aczkolwiek nie powinna tego okazywać, nie mogła krytykować, krzyczeć, dąsać się, na to było już za późno. Felicja tyle przeszła, że teraz irytacja nie była potrzebna nikomu.

Ludmiłę osaczyło rozczarowanie, że Felicja ukrywała tyle przed nią oraz zastanawiała się, czy aby na pewno nastolatka wszystko powiedziała, czy może jeszcze jakiś sekret znienacka wyjdzie na jaw. Ludmiła nigdy by nie przypuszczała, że dziewczyna wskoczy do łóżka dorosłemu, nieznajomemu mężczyźnie, i to w dodatku księdzu. Ale cóż, stało się. Nie znalazła słów pocieszenia, które były niczym w porównaniu z tym ciężkim losem.

Wstała więc powoli, podeszła do fotela, w którym siedziała młoda i, stojąc po lewej oraz nachylając się nad nią, objęła ramionami. Pod wpływem troskliwych objęć siostry Felicja rozpłakała się na dobre, całkiem dając upust rozpaczy.

Cii, już dobrze... jestem tutaj przy tobie... – wyszeptała Ludmiła z czułością.

Tamta zawodząco zapłakała. Z ust Ludmiły wydostało się ciche westchnienie, a przez głowę przemknęła instynktowna myśl.

Czyżby te wszystkie złe rzeczy, które spotkały Felicję, były karą za to, iż zadała się z kapłanem? Za to, że popełniła grzech?”.

Ludmiła zmarszczyła brwi. Pewna sprawa była dla niej niezrozumiała.

Fela po raz pierwszy przespała się z dorosłym facetem i uznała to za coś wspaniałego, a pod koniec maja, kiedy Furczak wysyłał do niej erotyczne teksty, była oburzona. Czy to nie dziwne? Może brakowało jej fizycznej bliskości i myślała, że ksiądz będzie czuły, z kolei przestraszyła się anonimowego chłopaka z komputera, którego nigdy osobiście nie poznała? A zresztą... W każdym razie ludzka psychika jest niezbadana.

Wtem zjawiła się kolejna myśl, lecz tym razem jeszcze bardziej nieoczekiwana i być może absurdalna, machinalna, ale Ludmiła koniecznie musiała zaspokoić swoją wrzącą, nieokiełznaną ciekawość, jeszcze większą niż do tej pory. Odsunęła się od Felicji, stanęła naprzeciw niej i kucnęła, aby zrównać się z jej twarzą.

Powiedz mi, proszę... jak on wyglądał? – zapytała dobrotliwie, aby nie spłoszyć siostrzyczki.

Nastolatka przestała po chwili płakać. Uniosła wzrok i pytająco popatrzyła na nią, nie wiedząc, skąd nagle to impresywne pytanie. Wytarła palcami obu dłoni cieknące dalej łzy z policzków, a następnie zaczęła masować lekko swój kark.

Kto? – szepnęła zbita z tropu.

Ksiądz Tomasz.

Milczała niczego nieświadoma. Przestała masować swój kark, natomiast Ludmiła nie spuszczała spojrzenia z jej oblicza, jakby nie chciała przepuścić żadnego detalu. Zdawała sobie sprawę, iż młoda czuje się osaczona, ale musiała na nią patrzeć badawczo. Musiała.

Felicja wyjaśniła łagodnym głosem, mając poważne spojrzenie:

Był przy kości. Miał łysiejącą głowę, z przerzedzonymi po obu stronach brązowymi włosami, wnikliwe spojrzenie, brązowe oczy. Wolno chodził. Powiedział mi, że uwielbia przyrodę, jeździć na drogach między drzewami. Często przejeżdżał koło moteliku „Cichy kąt”, który, jak sam określił, był brzydki i wyglądał na opuszczony. Ja nie wiem, nigdy nie widziałam tego motelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]