5.08.2021

Rozdział szósty

 Wszyscy mamy sekrety

Rozdział szósty



1 lipiec 1944 r.

Druga wojna światowa od dawna opanowała niemal cały świat. Niemcy, na których czele stał Hitler, spędzali sen z powiek większości mieszkańców Europy. Nikt, kto według nich uchodził za gorszego, nie mógł przeżyć. Do tej grupy zaliczało się bardzo wiele osób pochodzących z różnych krajów i grup. Od września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku przelało się morze rozpaczy i cierpienia. Niemiecka propaganda rozszerzyła się wzdłuż i wszerz. Strach czaił się na każdym kroku między gruzami zniszczonych i spalonych budynków.

Janowi Lukrowskiemu drżały dłonie. Ze zdenerwowania nie mógł utrzymać nawet pozłacanego świecznika, a klucz jak na złość nie chciał pasować do zamka. Czesława Grembecka zaśmiała się swoim czystym, przepełnionym miłością śmiechem i sama chwyciła przedmiot do rąk. Jej włosy, czarne fale, w które dziś wpięta była mała róża, delikatnie opadały na plecy. Przedłużyła sobie włosy, chcąc prezentować się dziewczęco. Miała na sobie długą do kolan, białą sukienkę i srebrne sandały zapinane wokół kostki. Zaśmiał się cicho na widok kobiety stojącej koło wystawy sklepowej, która wciąż przypatrywała im się natarczywie i delikatnie pomachał do niej dłonią, w której trzymał świecznik, na co szatynka natychmiastowo znikła za szklanymi drzwiami. Kiedy ponownie odwrócił się w kierunku swej ukochanej, ona już dawno znajdowała się wewnątrz starego, drewnianego kościoła, dotykając lewą dłonią ławek przyozdobionych kwiatami. Z jej twarzy nie schodził uśmiech i wydawała mu się teraz jeszcze piękniejsza niż zwykle. Chwycił z ziemi torbę ze świecami i innymi drobiazgami, a wolną dłonią zamknął drzwi, po czym niepewnie ruszył w jej kierunku. Podbiegła do niego, nadal śmiejąc się jak małe dziecko i zarzuciła ramiona na jego szyję. W jej oczach było coś, czego nigdy nie widział w oczach żadnej kobiety. Swoimi dłońmi delikatnie oplatała jego szyję i mierzwiła kruczoczarne włosy. Uśmiechnął się do niej z subtelnością i, poluźniając uścisk w jej talii, zaczął ustawiać świeczki na schodkach przed ołtarzem.

Na pewno możemy tu być? – szepnęła, ale wyczulony na jej głos natychmiast odwrócił się w jej kierunku. – Nie jest to zabronione? – Usiadła obok niego, skupiając swój wzrok na bransoletce oplatającej nadgarstek.

Ze zdenerwowania poluźnił nieco krawat, jakby zaczął go dusić, a potem podniósł się z ziemi, przyglądając się efektom swojej pracy.

Przecież ci mówiłem, że tak, to znaczy, możemy tu być. Podoba ci się? – Nie czekając na odpowiedź, zatoczył dłonią koło w powietrzu.

Uśmiechając się, włożył jej do rąk bukiet składający się z pięciu czerwonych róż, a następnie, poprawiwszy swe okulary, zsuwające mu się z nosa, z niepewnością chwycił jej dłoń. Czuła się niezręcznie, krocząc środkiem drewnianego, pustego wówczas kościoła. Tym bardziej, że to, że na końcu czekał na nią Jan, też wydawało jej się dziwnie niewłaściwe. Ze zdenerwowania przygryzła dolną wargę, czując, że wypadła z rytmu. Jego przepełniony miłością wzrok peszył i wprawiał w dumę jednocześnie. Chwyciła wyciągniętą w swoim kierunku dłoń oraz stanęła z nim naprzeciw. Jego włosy opadały delikatnie na twarz, zasłaniając prawe oko. Miał na sobie czarny garnitur, białą koszulę i luźno zawiązany błękitny krawat. Dla nich honor i uczciwość były najważniejszymi cnotami. Pomimo że świat wydawał się baśnią, w rzeczywistości był pełen barbarzyństwa przeplatanego z prawdziwą miłością, walką o nią i o własne przetrwanie oraz życie.

Nie jestem idealny i wiem, że pewnie nieraz już cię skrzywdziłem, ale bardzo cię kocham. I jestem pewien, że to miłość, a nie zauroczenie. Nie wiem, czy będę umiał wymyślać wiersze i wyznawać ci na każdym kroku, ile dla mnie znaczysz, czasami się peszę, ale obiecuję, że jeśli już zechcesz wpaść w moje ramiona, to cię z nich już nie wypuszczę i nie pozwolę, by uśmiech kiedykolwiek zniknął z twojej twarzy. Jestem gotów, żeby się zatracić. Dlatego, czy jesteś gotowa spędzić ze mną resztę wieczności? Razem, do końca życia i o jeden dzień dłużej? – oznajmił z powagą w głosie.

Wiedziała, iż to nie prawdziwy ślub, brakowało przecież obrączek, księdza, gości, ale i tak czuła się przeszczęśliwa. Uśmiechnęła się w sposób zarezerwowany tylko dla niego. Delikatnie potwierdziła głową, a on uśmiechnął się szerzej i mocniej ścisnął jej dłoń.

Tak. Kocham cię, Janku. – Spauzowała, by zaczerpnąć głęboko powietrza. Zastanowiła się, czy powinna to mówić na głos, ale skoro wszyscy zdawali sobie sprawę z ciągłego zagrożenia, dopowiedziała niezwykle smutno: – „Kochany, weź moje serce, gdyby zły czas zabrał jedno z nas...”#1


22 lipiec 1944 r.

Ksiądz Edmund miał już skończone trzydzieści pięć lat. W czasie okupacji brał aktywny udział w działaniach żołnierzy. Był kapelanem Armii Krajowej. Przekazywał pieniądze na zakup broni. Organizował również fałszywe pogrzeby, gdzie przewożono w trumnach amunicję, broń dla polskich żołnierzy. Zapisał się w konspiracji, w jego pokoju na plebanii przetrzymywana była broń, bardzo często zbierali się tam konspiratorzy. Młodzi ludzie czerpali z niego siłę i pociechę, wszyscy go uwielbiali, lubili się z nim modlić i śpiewać pieśni.

Szedł chodnikiem po cichej okolicy. Niedługo potem dotarł na parafię. Został przywitany wesołymi okrzykami wiernych i kwiatami. Przeprosił ich za małe spóźnienie i zapowiedział, że msza rozpocznie się za kilka minut. Później poszedł na zaplecze, tam spotkał się z ojcem, starszym panem. Zawsze widywali się przed liturgią, na wypadek, gdyby po kazaniu komuś stało się coś złego. Był przygotowany na najgorsze. Bał się prowokacji; że komuś stanie się krzywda. W końcu od pięciu lat trwała wojna, Warszawa była pod niemiecką okupacją, a życie społeczeństwa nie było kolorowe. Na koniec spotkania z tatą zawsze mówił do niego, by natychmiast wyjeżdżać.


30 lipiec 1944 r.

Ludzie z okolicy mawiali, że rok pod hitlerowską ręką uczy pokory, niemniej jednak byli to ludzie prości, o zbyt małej wierze, których przywiązanie do ojczyzny sięgało zaledwie czubków ich ubłoconych butów. Gdyby zapytać społeczeństwo o to, co uczyniło dla swojego kraju podczas długich lat niemieckiej propagandy, zapadłoby raczej długie i może nawet wygryzające sumienie milczenie. Nikt nie spróbował zapoczątkować przejawu buntu wobec bezlitosnego okupanta. Powód obojętności? Zwyczajna troska o własne życie, miejsce pracy w urągających warunkach pod cudzą kontrolą, dzieci i, co najśmieszniejsze, bezpieczeństwo. Egoizm targający duszami Polaków wzrastał z każdym dniem, a przecież powinni się bronić. Nie mogli tak trwać bezczynnie, obserwując, jak surowo traktowano ich rodaków. Pozostali nieliczni bohaterowie ciężkich czasów, bohaterowie, którzy pragnęli walczyć. W konspiracji można było jeszcze marzyć o biało-czerwonych flagach powiewających na szczytach najwyższych budowli, o tym, że Polska była, jest i będzie wolna nie tylko w płonących sercach.

Egzystencja dwudziestotrzyletniej Czesławy Grembeckiej z podwarszawskiego nadopiekuńczego dworku momentalnie już przed wojną przeniosła się do kipiącego terrorem miasta. Ona, młoda, nie miała dylematów. Miała swoje ideały wolnej Polski. Chciała żyć. Chciała móc powiedzieć: „Przysięgam być wierna Ojczyźnie mej Rzeczpospolitej Polskiej.”

W głowie krążyła jej intensywna, gorączkowa myśl: „Popatrz, to twoja ojczyzna. Na lewym boku krew, na prawym blizna... Pomóż jej, pomóż jej wstać!”.#2

Od tygodni docierały informacje o Niemcach zbliżających się do granicy miasta. Dowódcy Polskiego Podziemia, pełni wigoru oraz pozytywnej wiary w lepsze jutro, zadecydowali o wszczęciu wojny datowanej na pierwszego sierpnia. Nie mieli sprzymierzeńców, ale czuli się na tyle silni, że mogli sami zadziałać, tak przynajmniej im się zdawało. Trzeba było przeciwstawić się przeciwnikom. Odpowiedni czas nadszedł. Za Pawiak, za Fucha, za getta, za Oświęcim i za tych wszystkich bezimiennych bohaterów, którzy polegli na froncie kilka lat temu... Po prostu za wolność.

Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?”. Czesława często przywoływała w myślach ów cytat z powieści Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec” wydaną rok temu. Lubiła ją. Nie poznała prawdziwych chłopców, ale podziwiała ich odwagę, bohaterstwo, życzliwość. Szczególnie polubiła Tadeusza Zawadzkiego, chłopaka o pseudonimie „Zośka”, jednego z naczelnych postaci. Był urodzony w stolicy w styczniu 1921 roku. Miał inteligenckie pochodzenie, matka była działaczką społeczną, zaś ojciec znanym i wybitnym chemikiem. Tadeusz cechował się uczuciowością. Był szczególnie związany ze swą matką. Nieprzeciętnie inteligentny i znany ze znakomitych zdolności organizacyjno-przywódczych. Dowodem jego wrażliwości były sumienne zapiski życiowych przemyśleń.

Pozostały dwa dni. Ponad dwadzieścia cztery godziny. W Warszawie wrzało od dyskusji między ludźmi. Niektórzy srogo przeciwstawiali się pomysłowi zbrojnego ruszenia, inni zaś samodzielnie zgłaszali się do szeregów i proponowali swoją pomoc, nawet kilkunastoletnie dzieci chciały pomagać. Jeszcze inni, ci najbardziej strachliwi, po prostu się bali i nie ingerowali w sytuację. Niemcy niczego nie podejrzewali. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać...

Promienie słoneczne rozjaśniały sylwetki młodych ludzi stojących na środku polany. Na niebie widniało słońce, którego blask niemalże raził w oczy, poza tym nie widać było ani jednej chmury. Rozłożyste gałęzie starych drzew dawały cienia, a przyrodzie powagi. Soczyście zielona trawa syciła swym kolorem. Tutaj był zupełnie inny świat, wolny od murów getta, od niepewnej, unoszącej się w powietrzu złowrogiej atmosfery. Czesława Grembecka, pseudonim „Syrena”, bacznie obserwowała rozgrywającą się przed nią podniosłą scenę, bowiem była świadkiem uroczystej przysięgi żołnierza.

W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg. – Jan Lukrowski, o pseudonimie „Fiolet”, ze skupioną miną, powtarzał przykazane słowa, unosząc prawą dłoń lekko w górę.

Przyjmuję cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – mówił dowódca.

Jan chwycił w obie ręce pistolet, natomiast zgromadzeni przyjaciele zakryli uszy dłońmi, wciąż mu się przyglądając. Nastąpiła salwa honorowa. Kilka ptaków zerwało się gwałtownie i poszybowało wysoko w górę. Spojrzał smętnie na swą ukochaną. Jedna myśl utkwiła mu głęboko w umyśle, jednak nie mógł powiedzieć jej na głos, aby nie wywołać smutku wśród najdroższej Czesi i znajomych.

Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał...”. Był to cytat Stefana Żeromskiego z „Syzyfowych prac”, powieści, do której czasami wracał.


Wieczorem odbywało się ognisko na tej samej łące. Było to ulubione miejsce spotkań młodych ludzi, nierozłącznej grupki przyjaciół. Na granatowym niebie błyszczały złote gwiazdki, natomiast w powietrzu unosił się delikatny dym z paleniska. Czesława siedziała obok ukochanego Janka, wpatrując się w niego jak w obrazek i mocno wtulając. To samo można było powiedzieć o drugiej parze, Sewerynie i Władysławie, która co jakiś czas obdarzała się pojedynczymi pocałunkami Tymczasem Eufemia Wziątewicz „Ruda Mewa”, zaczesując prawą dłonią do tyłu swoje pasma rudych włosów, obserwowała kątem oka młodą, piętnastoletnią koleżankę „Aksamitkę”, która jako jedyna w tym wesołym towarzystwie siedziała cicho i rzadko się odzywała. „Ruda Mewa” doskonale wiedziała, co było tego powodem, ale była na tyle dyskretna, iż wolała zachować to dla siebie. Blondwłosa „Aksamitka”, a właściwie Genowefa Prągiel, zawdzięczała swój pseudonim pięknemu, czystemu głosowi. Mieszkała z rodzicami i siostrzyczką Zosią, wiodąc całkiem spokojne życie. Nikt jeszcze ich nie rozdzielił, nikt nie wywiózł, nie zabił. „Ruda Mewa” nigdy nie widziała, żeby Genowefa płakała, wręcz przeciwnie, emanowała radością, nie zaznawszy okrucieństwa wojny, jak gdyby szczęście strzegło osobiście państwa Prągielów. Czasami Eufemia jej zazdrościła. Tych ślicznych włosów barwy złota. Rozmarzonego spojrzenia błękitnych tęczówek. Szczupłej sylwetki. Ale przede wszystkim zazdrościła jej, że miała kogoś, kogo mogła kochać. Wprawdzie nie była to miłość odwzajemniona. Ponoć trzydziestotrzyletni, poważny podporucznik Wojska Polskiego Leonard Furczak „Trzmiel”, choć trudno Eufemii w to uwierzyć, nie wiedział nawet o uczuciach Genowefy. Słowami młodej była to miłość platoniczna, „Trzmiela” kochała tak, jak kocha się jakiegoś aktora i traktowała to jak swój mały sekrecik, sama mówiła niewinnie: „wszyscy mamy sekrety”... Dla niej zauroczeniem można było nazwać takie zachowanie, jak wzdychanie po cichu, całowanie zdjęcia na dobranoc, w marzeniach bierze się nawet ślub, ale nigdy tak naprawdę nie liczy się na to, iż kiedykolwiek ta miłość okaże się rzeczywistością. Pomimo wszystko pragnęła, by razem gdzieś z Leosiem, jak go czasem nazywała, uciec gdzieś daleko, gdzie nikt by ich nie odnalazł, nic by nie rozłączyło. Zapewne gdyby znalazła się w niebezpieczeństwie, powiedziałaby dowódcy prosto w twarz: „Nie chcę być bezpieczna, chcę być z tobą”. Kochać kogoś to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest, wyznawała taką zasadę. Natomiast Eufemia jako realistka stąpała twardo po ziemi i nie dawała żadnej szansy na to, że miłość tej dwójki się kiedyś spełni. Leonard był dorosłym mężczyzną, dowódcą batalionu „Deszcz”, traktował Genowefcię wyłącznie jako młodziutką koleżankę, z którą można luźno pogadać, której można wydać jakiś rozkaz, poprosić o coś, z której można zakpić. I nic więcej. Ani myślał się zakochać, skoro w głowie mu była tylko wojna.

Ze smutkiem obserwował miłość swej młodszej siostry do pewnego młodzieńca. Odeszła dwa lata temu rozstrzelana przez hitlerowców przed swym domem.

Szkoda, że nie doczekała tej wiosny, stwierdził w rozmyślaniach”, ponuro patrząc przed siebie.

Doprawdy wiosna w Warszawie zawsze była piękna. Pamiętał do dziś, ów chłopak oświadczył jej się w kwietniu i wzięli ślub, kiedy kwitły ładne bzy. To nie była absolutnie ich wina, iż do życia wkradła się barbarzyńska rzeczywistość. Chcieli tylko być razem. Obiecał jej podczas ślubu, iż będzie ją pamiętał. Wspomni dziewczynę zawsze, kiedy będzie padać, ponieważ zdawało im się obojgu, że za słabo modlili się o deszcz. A uwielbiali spacery podczas deszczu, siostra niejednokrotnie mówiła o tym Leonardowi. Kiedy Leonard wyruszył na służbę wojskową, czekała na niego w altanie przed jej wielkim domem. Któregoś dnia on się zjawił i zawołał wesoło: „Wróciłem!”. Zapomniała o chwilach bez niego, gdyż już nie było ich z wczoraj, ale byli już z jutra, przepełnieni nadzieją i rodzinną miłością.

Znał powiedzenie, iż mądrzy ludzie mówią: „życie to jest to, co dzieje się teraz, to teraźniejszość i planowanie przyszłości. Nie żyjesz na próbę. Musisz korzystać z tego, co czas daje ci teraz.” Ale on nadal tęsknił za młodszą siostrą... Dlatego oddał się całkiem służbie. W podziemiu pracował przy tworzeniu fałszywych dokumentów, a od pół roku był prawowitym żołnierzem mogącym walczyć z bronią w ręku.

Przed oczyma niespodzianie stanął mu żydowski chłopiec, który na początku wojny uciekł przepędzony przez wrogów z mieszkania, wraz z rodzicami i starszą siostrą. Jechali furmanką, wówczas raptownie nadleciał niemiecki samolot lecący nisko i strzelający do ludzi. Chłopiec ukrył się w pobliskiej cukierni, lecz rodzice i siostrzyczka nie zdążyli. Leonard, który znalazł dziesięciolatka, wziął go pod swój dach. Zapamiętał doskonale, że chłopiec powtarzał: „tata mi mówił często, że mogę zapomnieć o krewnych, nazwisku, ale nigdy mam nie zapomnieć, że jestem Żydem”. Leonard opiekował się nim dzielnie do czasu, kiedy dziecko samo wyszło z mieszkania pod nieobecność mężczyzny i już nie wróciło. Zapewne zostało rozstrzelane albo zginęło podczas nalotu bomb...

Kiedy Genowefa zorientowała się, że Eufemia na nią patrzy, uśmiechnęła się nieśmiało. Natomiast ta również posłała jej subtelny uśmiech, po czym powróciła do pieczenia kiełbaski na ogniu. Genowefa westchnęła bardzo ciężko. Przypomniała sobie pewną młodą Niemkę kręcącą się przy jej domu rok temu.

Usłyszała rozmowę Polaków na temat owej nazistki. Niemka była zagorzałą działaczką partyjną NSDAP, wychowanką żeńskiego odłamu Hitlerjugend BDM Co ciekawe, ponoć była siostrzenicą samego Adolfa Hitlera, choć w to do końca nie wierzono. Genowefa w głębi duszy, co brzmiało niegrzecznie, zazdrościła jej przepięknej urody, mimo iż widziała ją jedynie dwa razy. Cudowna figura, długie włosy spadające kaskadami na ramiona oraz długa jak u łabędzia, gładka szyja... Dziewczyna wiedziała, że wygląd to nie wszystko, są ważniejsze rzeczy, a pomimo to miała kompleksy. Nie miała pojęcia jednak, że z kolei Eufemia skrycie ją podziwia.

Możecie mówić, iż wszystko straciliśmy: młodość, marzenia, ojczyznę... Ale tak naprawdę to jeszcze nie skończone. Wierzę, że wspólnie damy radę – powiedział z solidną mocą Leonard, zerkając kolejno na swych wiernych towarzyszy.

– „Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie, jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie, jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie”.#3 – wtrącił Janek niemal na jednym wydechu, jakby chciał się pozbyć tych słów.

Nie wierzę, że sam to powiedziałeś... – Zaskoczona Czesława uniosła brwi i skrzywiła zabawnie głowę.

Cytat Krasińskiego. Zasłyszałem od kolegi, spodobał mi się.

Myślisz, iż wojna się skończy? – zagadnęła go Eufemia, kiedy pogryzła i przełknęła kolejny kęs kiełbaski.

Oczywiście! Wszystko z czasem minie. Trzeba tylko być cierpliwym i umieć przeczekać trudny czas.

Jednak nim to nastąpi, zginie jeszcze wielu ludzi – mruknęła Seweryna, spuszczając głowę w dół i wpatrując się w swoje znoszone sandałki.

Towarzysze spojrzeli na nią zdziwieni. Nie spodziewali się tak świadomych słów z ust dwudziestokilkulatki. Na jej obliczu malował się istny majestat, zupełnie niepodobny do delikatnych, niemal dziecinnych rysów. Wojna jednak sprawiała, iż młodzi musieli szybko dorosnąć, walczyć z nową rzeczywistością.

Masz rację... Życie brutalnie weryfikuje wszystkie nasze zamierzenia i plany. Wciąż pamiętam, jak moja sąsiadka miesiąc temu, która cudem ocalała z pożaru, w płomieniach wołała o deszcz. Dom płonął, a ona była gotowa zginąć dla swych dzieci. Żołnierze ją stamtąd wyciągali. Udało się też wyciągnąć dzieci, ale niestety, zostały mocno poparzone i wkrótce zmarły... – oznajmiła Eufemia z powagą.

Zapadła grobowa cisza. Nikt się nie odezwał. Wszyscy chłonęli tę krótką informację z rosnącym bólem serca, odczuwając niesprawiedliwość i dojmujący żal, jaki wokół królował. Wreszcie Leonard zakrzyknął, w górę podnosząc zaciśniętą prawą dłoń w pięść:

To nie czas na zabawę w bohaterów, to czas na zdecydowane działania, to czas honoru i odwagi! – Urwał, bardzo uważnie sondując wzrokiem młodszych towarzyszy. – Powtórzcie za mną: „Nawet jeśli niebo runie w dół i nie można będzie znaleźć światła dnia, nigdy się nie załamię”.#4

Młodzi, z podniesionymi dłońmi, zgodnie powtórzyli słowo w słowo, wymawiając z najwyższą uroczystością i powagą, a potem wszyscy rozpoczęli śpiewać:

– „Dziewczyno z granatem w ręce, dziewczyno w zielonej sukience! Warszawa się broni, walka trwa: o wolność, o honor, o kraj! Do broni dziewczyno kochana! Do broni chłopaku mój! Wnet wolna będzie Warszawa! Do broni, po wolność, na bój!”#5

Kilka minut później Czesława, która wtuliła się mocniej w Janka, rozejrzała się po przyjaciołach, a następnie podniosła się, po czym chwyciła za ręce ukochanego i zaczęli oboje tańczyć, poruszając się z gracją w rytm niesłyszalnej muzyki. Jan zaczął śpiewać piosenkę Zbigniewa Rakowieckiego z filmu „Papa się żeni”.


Jeszcze jesteś właściwie podlotkiem,
Jakimś takim ni be, ni me,
Ale usta na pewno masz słodkie,
I tym właśnie urzekłaś mnie.


Co ja zrobię, że mnie się podobasz,
Choć masz pewnie mnóstwo wad.
Pewnie chodzisz po ósmej spać,
Pewnie lubisz romanse grać,

Ale trudno, jużem wpadł.


Nastała krótka pauza, natomiast Czesława zrozumiała, że nadszedł jej czas, by kontynuować. Zerknęła nieśmiało na przyjaciół, którzy obserwowali tę scenkę z delikatnymi uśmiechami, nie przerywając. Podobało im się. Żaden z nich się nie naśmiewał ani nie przedrzeźniał. Wlepiła rozmarzony wzrok w ukochanego i zaczęła łagodnie nucić słowa, które niegdyś wypowiadała Lidia Wysocka:


Co ja zrobię, że mnie się podobasz,
Choć trafiłam pewnie źle,
Pewnie lubisz jedynie sport,
Pewnie hulasz jak młody lord,
Ale trudno, lubię cię.


Jan uśmiechał się szeroko, wsłuchując się. Nie spuszczał ani na sekundy niezwykle czułego wzroku z twarzy Czesławy. Wspólne śpiewanie sprawiało im wiele przyjemności.


Pomyśl, jestem sam.
Pomyśl, serce mam.
Pomyśl i dokładnie zważ,
Jaką szansę niebywałą masz.
Mógłbym drzwi pilnować,
Dzieci chować,
I całować wciąż.


Co ja zrobię, że mnie się podobasz?
Że bez ciebie ani rusz,
Niechbyś nawet wyśmiała mnie,

Niechbyś nawet zdradzała mnie,
Nie ma rady, wpadłem już.


Kiedy młodzi umilkli, ich spojrzenia powędrowały do Eufemii, która natychmiast klasnęła i uśmiechnęła się szeroko po zakończonym szlagierze. Jeden z chłopców spytał, co jej tak wesoło, na co ona zadarła dumnie głowę, po czym kolejno śledziła czujnym wzrokiem zaskoczone oblicza znajomych. Każdy oczekiwał odpowiedzi.

Wiecie, że go osobiście znam? – odezwała się z najwyższą dumą, jak gdyby zaraz miała się poszczycić jakąś arcyważną nowiną.

Kogo? – spytała Seweryna wtulona w ramię ukochanego Władysława.

Zbyszka Rakowieckiego. To aktor i mój znajomy. Znalazł mnie z innymi aktorami, gdy leżałam nieprzytomna na ulicy. – Zapatrzyła się w dal, a gdy zorientowała się, iż palce jej drżą, splotła je, by nie zdradzić, jak wciąż przeżywa na nowo tamten trudny czas. – Zaznałam szoku po tym, jak cudem uszłam z egzekucji, leżałam pod ciałami, to mnie uratowało... Ale zginęła moja matka i mali braciszkowie... – Pociągnęła głośno nosem, jej powieki lekko opadły. – Zbigniew i jego żona Karolina zgodzili się, bym pomieszkała u nich, aż ochłonę. To było tylko pięć dni, ale zżyliśmy się ze sobą, dużo rozmawialiśmy.

O proszę, to koleżanka ma znajomości! – Zagwizdała Genowefa. – Zazdroszczę strasznie... Też bym chciała móc zemdleć i poznać jakiegoś popularnego aktora, by mnie wyratował... – mruknęła, skubiąc sobie nerwowo brzeg sukienki.

Eufemia otworzyła szerzej oczy i obdarzyła ją spojrzeniem przepełnionym prawdziwą oziębłością, goryczą.

Jak śmiesz... – wycedziła przez zaciśnięte zęby, w lot zamalowała się złość na jej stężałym, lodowatym obliczu.

Seweryna najpierw zerknęła na pannę Prągiel wielce zdziwiona, sądząc, że się przesłyszała. Spostrzegłszy jednak iście rozmarzone oczy młodej i usłyszawszy żenujące wzdychania, skarciła ją surowym, butnym spojrzeniem, jakby chciała przyszpilić do samej ziemi. Taki sam wzrok miała Eufemia. Obie dawały jasno do zrozumienia panience, iż jej słowa były co najmniej podłe, godne wstydu, hańby.

Bycie zszokowaną? Przerażoną widokiem rozstrzelanej własnej matki i braci? Leżeniem pod trupami? Tego zazdrościsz? – Potępiła ją, każde jej retoryczne pytanie brzmiało ostro, rozsądnie. – Gratuluję mądrości, idiotko!

Piętnastolatka opuściła speszona wzrok, cała się rumieniąc i milcząc. Jej usta zadrżały. Nie miała odpowiedzi. Bynajmniej nie spodziewała się, iż spotka się z tak hardą reakcją. Czuła na sobie inne spojrzenia, wydawało jej się, że chłopcy ją ganili, nawet szanowany „Trzmiel”. Zaczęła grzebać patykiem po ziemi, jakby to było najistotniejsze zajęcie.

I dobrze jej tak, ma, na co zasłużyła”, pomyślała z mściwą satysfakcją Eufemia.

Czesława spojrzała z uznaniem na błyskotliwą Sewerynę, w duchu przyznając jej rację.

Jaki on jest? – spytała z życzliwym uśmiechem, chcąc rozpogodzić atmosferę i przenosząc zainteresowane spojrzenie na Eufemię.

Ta momentalnie uśmiechnęła się szeroko, sprawiała tym wrażenie, jakby nigdy nie zaznała żadnej makabry. Ucieszyła się na zadane ów pytanie Grembeckiej, ponieważ mogła prędko zapomnieć o tamtym wydarzeniu w czterdziestym pierwszym roku. Wydarzeniu, które przyniosło nieszczęście niewinnym cywilom, w tym jej rodzinie.

Wspaniały! Ma trzydzieści jeden lat. Mądry, troskliwy, zabawny, przystojny... Szkoda tylko, że żonaty. – Zaśmiała się perliście, przyłożywszy sobie prawą dłoń do warg, czując się niczym zauroczona panienka.

Czesława jej zawtórowała. Wówczas Genowefa rzuciła patyczek na ziemię, poderwała się z ławki, odwróciła na pięcie i wybiegła z polany, wprawiając w ruch swoje półdługie, złote włosy. Nie mogła wytrzymać duszącego klimatu, faktu, jak została zepchnięta samotnie na bok. Nikt jej nie zatrzymywał.

Dziwna – mruknął Władek, najwyższy z chłopaków, marszcząc brwi i przykładając patyk z kiełbaską do ust, by lekko podmuchać.

Dziwna dziewica! Nikt jej nie zechce! – Zachichotał lubieżnie powstaniec noszący pseudonim „Karp”.

Żaden chłopak jej nie zaciągnie do łóżka, taka brzydka! Wolę brunetki niż blondynki! – Szturchnął go drugi z młodzików.

Zaczęli głośno rechotać, będąc już nieco pod wpływem i w znakomitych nastrojach. Rozśpiewali się, nucąc cicho słowa szlagieru Jana Kiepury „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki, całować chcę...”. Oni dwaj tylko popijali prosto z butelek czerwone wino. Reszta nie chciała.

Co za tupet mówić o pragnieniu zemdlenia, podczas gdy szaleje wokół wróg, a bliskich Eufemki zamordowano. Aż wstyd. – Leonard pokręcił z niedowierzaniem głową, jakby nie potrafił rozumem tego pojąć.

Najwidoczniej siksa musi nauczyć się życia – zawtórował mu Janek, zerkając na niego kątem oka.

Szybko zmienili temat, rozprawiając o broni i o powstaniu. Udzielali sobie mądrych porad dotyczących swoich ról w batalionie, jak również o bezpiecznych kryjówkach. Byli poważnymi mężczyznami świadomymi nadejścia niebezpieczeństwa, ale i jednocześnie wierzyli głęboko, iż zdołają wygrać.

Pamiętam, jak rok temu Zbyszek przyniósł mi na urodziny kwiaty. Trwa wojna, a on skądś zdobył tulipany, wyobrażacie sobie?! Nie powiedział, skąd je wziął! – Eufemia zakrzyknęła optymistycznie, palcami odgarniając swą uroczą grzywkę.

Lubi robić niespodzianki – stwierdziła uprzejmie Czesława, choć przemknęło jej przez głowę, iż może je ukradł z cmentarza bądź przydomowego ogródka, to byłoby całkiem realne, zważywszy na trudne życie Warszawiaków.

Nie miała jednak odwagi, żeby wypowiedzieć owe logiczne sformułowanie. Podrapała się po ramieniu, zdrapując subtelnie strupek po niedawnym trądziku.

Najważniejsze, że ma dobry charakter. Widujesz go teraz czasem? – Tym razem rozbrzmiał opanowany już głos zaintrygowanej Seweryny chcącej znać każdy szczegół.

Twarz Eufemii zasępiła się, jakby ciemne chmury przysłoniły jaśniutkie słońce.

Och, niestety nie. Ma widocznie swoje obowiązki, a ja nie chcę mu się naprzykrzać, zwłaszcza że powstanie lada dzień ma wybuchnąć. Każdy się przygotowuje. – Westchnienie żalu wyrwało jej się z piersi, zaś ona sama usiadła po turecku, krzyżując nogi. – Za to często widywaliśmy się w czterdziestym drugim, kiedy Zbyszek i Karolina mieli więcej czasu. Grał w teatrzykach, więc miałam przyjemność być na kilku jego spektaklach. Zdolny chłopak!

Czesława wyswobodziła się z objęć ukochanego, aby móc nabić na patyk drugą kiełbaskę i pochylić się w stronę nieustannie płonącego ognia.

Widzieliśmy z Jasiem go jedynie w „Papa się żeni”, stąd znamy tę piosenkę, którą zaśpiewaliśmy. Ładny ma głos. – Obracała powoli przysmak dokoła, by się porządnie upiekł, wpatrując się w niego tęczówkami barwy brązowego kasztanu.

Jak sądzę, ma taki sam śliczny uśmiech, jak na zdjęciach... – Seweryna, muskając palcami swą opaloną szyję niczym w uwodzicielskim geście, celowo teatralnie zawiesiła głos, by Wziątewicz chwyciła przynętę.

Na żywo jeszcze piękniejszy! – Eufemia klasnęła ochoczo w dłonie, natomiast w jej błękitnych oczach zamigotały iskierki entuzjazmu. – Musicie koniecznie go poznać, dziewczyny. Za kilka dni, gdy będziemy wolni i wszystko się skończy, umówię was z nim. Spotkacie się z nim na obiedzie! Założę się, że chętnie pozna was, moje drogie, Czesiu i Seweryś!

Specjalnie ominęła Genowefę, ponieważ na razie pogniewała się za tę jej niemoralność, zresztą ruda uciekła stąd, nie dając szansy na porozumienie. W czasach pełnych niepokoju, strachu, śmierci, pękała z zazdrości. Jakby zazdrość była najważniejszym uczuciem. Najwidoczniej nie miała innych powodów do zmartwień, jak tylko zatroszczenie się o młodszą siostrzyczkę, zaś rodzice być może traktowali je jak księżniczki, rozpieszczając albo pozwalając na wszystko. Wynikało to z zamożności i posiadania statusu bogatej rodziny mieszkającej w jednej z najpiękniejszych kamienic warszawskich. Państwo Prągielowie bowiem prowadzili sklep meblowy, byli szanowanymi ludźmi mającymi jakieś szlacheckie korzenie. Tok rozumowania panienki wynikał zapewne z młodego wieku, pozycji społecznej i braku traumatycznych doświadczeń. Jeszcze nie zaznała zła w swym krótkim życiu.

Trzy dziewczyny rozgadały się o pozostałych aktorach, chwaląc się, która kogo najbardziej lubi i jakie filmy z nim oglądała, a kto najmniej im przypadł do serca. Wśród nazwisk oczywiście przewijał się Brodniewicz, Pichelski, Zacharewicz. Przyznały zgodnie, iż Adam Brodzisz był najprzystojniejszy, a z Marią Bogdą stanowili wspaniałe, idealne małżeństwo. Następnie rozmowa zeszła na temat dzieci, gdyż Seweryna lada tydzień spodziewała się dziecka. Jej zaokrąglony brzuszek ukryty pod luźną, białą sukienką demonstrował piękny stan.

Chociaż na moment, tego pięknego, lipcowego wieczoru mogły zapomnieć o codziennych trudnościach życia w Warszawie, o problemach Polski, ba, całego świata. Raptem, Eufemia z serdecznym uśmiechem, gdy usłyszała gromkie, męskie śmiechy, popatrzyła na pozostałych towarzyszy. Janek, Władek, Leonard rozmawiali, żartowali pomiędzy sobą, czując się swobodnie, nie przejmując się niczym. „Karp” ponownie zaproponował wino. Tym razem się zgodzono. Wszyscy, oprócz Seweryny, wznieśli toast za szczęśliwe życie oraz upragnioną wolność ojczyzny. Jeden drugiemu z sympatią podawał butelkę, aby mógł upić kilka łyków i została ona przekazywana dalej. Przy tym rozlegały się błogie śmiechy młodych ludzi, cieszących się ostatnimi chwilami harmonijnego spokoju...

 

#1 Cytat z piosenki „Śpiewka 1920” z filmu „1920 Bitwa Warszawska”, #2 Cytat z piosenki „Ojczyzna” Happysad, #3 Cytat Zygmunta Krasińskiego, #4 KASE and Wrethov - Break Down, #5 Cytat z piosenki „Dziewczyna z granatem” z serialu „Czas Honoru. Powstanie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]