5.08.2021

Rozdział piąty

 Wszyscy mamy sekrety

Rozdział piąty



Teraźniejszość

Podróż minęła spokojnie. Dotarłszy na miejsce, pomógł wysiąść małżeństwu z auta, po czym zaprowadził ich do pensjonatu mieszczącego się w cichym, nadmorskim miasteczku. Cała trójka się zameldowała i poszli korytarzem do pokoju numer trzy, który mieścił się na parterze. Syn poszedł do auta po walizki. Małżeństwo na moment zostało samo, ona usiadła ciężko przy stole, natomiast on zaczął się przechadzać po dużym pokoju z łożem małżeńskim, ciemnobrązową szafą, stołem i czterema krzesłami. Na beżowej ścianie, naprzeciw łoża wisiał płaski, nowoczesny telewizor. Obok mieścił się drugi, mniejszy pokój z dużym łóżkiem oraz niepokaźnych rozmiarów szafą.

Ale tu pięknie – oznajmił pan z zachwytem, uśmiechając się szeroko.

Żona uniosła głowę i spojrzała na niego. Mimo iż była młodsza od niego o siedem lat, wyglądała na starszą. Życie porządnie ją doświadczyło, sprawiło, iż zamalowały się ostrzejsze rysy na jej obliczu, natomiast oczy nieustannie wydawały się smutne, zmęczone.

Tak... Mam nadzieję, że sobie tu wypoczniemy, ale... – Urwała wtem i zerknęła niepewnie na zamknięte drzwi, jak gdyby obawiała się w nich kogoś ujrzeć. Potarła z subtelnością dłoń o swój policzek. – Czy na pewno ona tu jest? – zaakcentowała wyraziście słowo „ona”.

W jego oczach pojawił się błysk prawdziwej powagi. Mężczyzna zawahał się przez moment, wygładzając sobie posiwiałe kosmyki do tyłu.

Myślę, że tak. Zobaczymy na kolacji.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że się zgodziłam na ten twój pomysł – szepnęła, opuszczając bezradnie ramiona, ukazując w ten sposób niemoc.

Uklęknął przed nią, chwycił kruchą dłoń kobiety, schował ją w swojej.

Kochanie... Jeśli nie chcesz, oczywiście nie musimy tego robić. Możemy tylko wypoczywać. Wszystko zależy od ciebie – powiedział łagodnie, po czym złożył czuły pocałunek na jej wierzchu dłoni.

Kiwnęła głową, nie czując się na siłach, by odpowiedzieć akurat w tym momencie. Nie chciała radykalnie zmieniać zadania, ale też starała się, by jej słowa nie zabrzmiały pochopnie. Zawsze myślała, zanim coś powiedziała, dlatego pilnowała się, by nie być jak zwariowana. To jego postępowanie ją doprawdy pocieszyło. Tak bardzo go kochała i miała szczęście, iż wciąż trwała u jego boku, byli zgodnym małżeństwem.


Przeszłość

2 lipiec 2009 r.

Siedząc znów w tej cukierni, pogrążała się w rozmyślaniach. Jak zwykle z nikim nie rozmawiała i sprawiała wrażenie nieobecnej. Tak właściwie powinna coś ze sobą zrobić. Stanowiła kłębek nerwów, a emocje tłumiła. W głowie krążyły jej mądre słowa. Lubiła wyszukiwać w Internecie różne cytaty odzwierciadlające stan jej ducha, takie, z którymi się utożsamiała.

Jestem kobietą, która chce kochać. Jestem kobietą młodą, ale doświadczoną. Jestem kobietą, która nie traci wiary i próbuje ufać całym sercem. Jestem kobietą, która czasami się sponiewiera. Jestem kobietą, która często w siebie nie wierzy, z mnóstwem kompleksów i wad. A jednocześnie jestem kobietą namiętną, która bez miłości jest zerem. Jestem kobietą, która ciągle się zmienia, która z sekundy na sekundę potrafi przeistoczyć miłość do siebie w gorącą nienawiść. Jestem kobietą, która wiele osiągnie, bo widzi cel. Jestem kobietą brutalnie delikatną”.

Zaraz jednak rzeczywistość brutalnie sprowadziła ją na ziemię, kiedy Fela uświadomiła sobie, ile ma lat.

To wszystko nieprawda! Jestem głupią smarkulą”.

Drgnęła, słysząc głos Arkadiusza rozmawiającego przez komórkę. Spojrzała czujnie w jego stronę. Stał przy kontuarze i wydawał się wyluzowany, uśmiechał się szeroko, pokazując swoje białe, równe zęby. W pewnym momencie wyraźnie ściszył głos i mogła przysiąc, że szepnął do kogoś, iż dziś wieczorem pójdą do „Dobrej gry”. Wszystko stało się jasne w mgnieniu oka.

To on był tym A. P.

I nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

Wyraźnie słyszała tę nazwę.

Dobra gra.

Przeniosła spojrzenie na drzwi wejściowe, w których chwilę później stanęła kobieta. Zamówiła coś, wzięła gazetę ze stojaka obok lady i usiadła przy pustym stoliku naprzeciw Felicji, która przyjrzała jej się ukradkiem i aż poczuła ukłucie zazdrości. Ciemnoniebieska, krótka sukienka z marszczeniami i pasem w kolorze beżu przyciągała uwagę. Kryształowe kolczyki oraz biżuteryjna torebka cudownie wieńczyły dzieło, a złote włosy kobiety były upięte w wysoki kok, co czyniło ją poważną, a zarazem atrakcyjną. Zaczęła powoli czytać gazetę, najwyraźniej na kogoś czekała. Nastolatka westchnęła cicho i spojrzała na swoją filiżankę, na dobre odwracając od nieznajomej wzrok.

Ja nigdy nie będę taka piękna. Może gdyby żyła mama, potrafiłaby mnie pocieszyć, może powiedziałaby, że mam się niczym nie przejmować, bo i tak kocha mnie taką, jaką jestem”, z najprawdziwszym smutkiem oceniła w duchu, zgarbiwszy się, jakby miała ochotę zniknąć, by nikt jej nie ujrzał.

Posiadała w sobie rozpacz siedzącą w niej od dawna. Czuła się taka malutka w tym złym świecie pełnym barbarzyństwa...

Widok blondynki przypomniał Feli bohaterkę powieści, którą niedawno przeczytała. Oczyma wyobraźni przeniosła się do fragmentu literatury.

Piękne, długie włosy. Ciemnoszare oczy i skóra w kolorze topionego karmelu. Nie daj się zwieść. Uroda to jej zbroja, a bronią jest moc. Jej urodzie dorównuje ambicja, upartość, a także mściwość. Potrafi być wyjątkowo złośliwa. Pomimo postawy, kłującego języka, nie można odmówić jej inteligencji. Z natury łagodna, niewinna kobieta, z czasem stała się kimś z pokroju „femme fatale”. Z niewinności zrodziła się pewność siebie, duma, przebiegłość. Łagodność ustąpiła brutalności. To kobieta dbająca o własne interesy, przebiegła i nad wyraz enigmatyczna.

Jeśli będę miała wybór między wypełnieniem twoich rozkazów i wypełnieniem rozkazów Astrid, to zawsze wygrasz. Jej oddech unosił się obłoczkiem w zimnym powietrzu.

Kiedyś byłem zakochany w niej po uszy.

Jak my wszyscy, nie? Nawet kiedy rozcina człowieka na pół paroma dobrze dobranymi słowami, trudno skupić się na czymś innym niż to, jak wspaniale wygląda, kiedy to robi.

Potworność powiedział w zamyśleniu. Widziałem kiedyś, jak uczeń podpalił sobie włosy, tak był zajęty patrzeniem na Astrid. A ona nawet nie zerknęła na niego po raz drugi.

Rozmówczyni wbiła w niego pogardliwe spojrzenie i rzuciła najbardziej lekceważącym tonem w stylu Astrid, przeciągając zgłoski:

Niech ktoś wyleje wiadro wody na tego idiotę, zanim spali pałac.

Na Astrid przyjemnie się patrzyło dodał nieurażony, kierując ich dalej na zachód. – Ale nie chodziło wyłącznie o to. Tylko ona jedna traktowała mnie tak samo po tym, jak straciłem rękę.

Tak samo okropnie?

Nie mogła mi okazać większej pogardy. Jej obelgi były łatwiejsze do zniesienia niż ciągłe certolenie się mej asystentki...


Wieczorem, w domu Talitewiczów, trzasnęły frontowe drzwi na dole, a głośne „na razie” wypowiadane męskim, nieco chropowatym głosem Nikodema, ucichło. Ludmiła zamknęła książkę, wpatrując się z apatią w krople deszczu za oknem i zaczęła odliczać sekundy, a później również i minuty, które dzieliły ją od chwili, gdy wszechobecna cisza zniknie przerywana jedynie głośnym szlochem. Podkuliła nogi pod brodę, a następnie przeniosła beznamiętny wzrok w kierunku przymkniętych drzwi do sypialni. Przedłużające się w nieskończoność minuty zaczęły sprawiać ból. Widziała młodszą siostrzyczkę, jak roztrzaskuje o ścianę kryształowy wazon, a później, jak zaczyna chodzić po pokoju w te i we wte niczym wylęknione zwierzę uwięzione w klatce, aż wreszcie z głośnym szlochem osuwa się plecami po jasnoniebieskiej ścianie. Nie przymknęła drzwi.

Może Ludmiła powinna uznać to za nieme wołanie o pomoc? Może powinna wstać, przytulić ją i kołysać w rytm bicia jej serca, jednocześnie mówiąc, że wszystko będzie w porządku? Nie zrobiła niczego, bojąc się odtrącenia i czekając na krok z jej strony. 

Nie jestem dobrą siostrą, karciła sama siebie w duchu. 

Kiedy płacz z minut zaczął przedłużać się w godziny, wstała z fotela, zrobiła gorącą herbatę w filiżance i stabilnym, spokojnym krokiem ruszyła w kierunku pokoju, ale nie po to, by ulżyć jej, ale sobie. Nie wiedziała, na co liczyła, spoglądając na Felicję przez uchylone drzwi. Może chciała ją zobaczyć rozłożoną na dywanie i malującą kwiaty przy listwie, na co przymierzała się już od roku, majsterkującą przy aparacie fotograficznym, albo oglądającą wesołą komedię i zaśmiewającą się? A może wystarczyłoby, gdyby leżała na łóżku, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo za oknem. Jedno było absolutnie pewne.

Nie chciała zobaczyć jej łez. Łez i tego spojrzenia, które sprawiło, że zamarła na progu pokoju. Nie chciała zobaczyć Felicji słabej i kruchej, pragnęła, żeby była silna. Ona płakała, jej ciałem wstrząsał konwulsyjny, ściskający za serce szloch, a czarne kosmyki przyklejały się do mokrego od łez lewego, bladego policzka.

Zorientowawszy się, iż Ludmiła przyszła, podniosła głowę. Przyglądała się siostrze. Inaczej niż dawniej. Ten wzrok błagał o pomoc, zrozumienie. O przytulenie i szeptanie kłamstw do snu. Ten wzrok odzwierciedlał autentyczne cierpienie w najczystszej postaci. Cierpienie silniejsze od tego, które odczuwała Ludmiła. Felicja dusiła w sobie jakieś niesamowite przeżycie, nosiła brzemię. To nie był zwykły ból spowodowany złamanym sercem, drobną sprzeczką z koleżanką czy niską oceną z kartkówki. Ten ból widziała w oczach Felicji tylko dwa razy, dwa jedyne razy, które wystarczyły na całe życie. Ból spowodowany utratą bliskiej osoby w najgłębszym, rzeczywistym znaczeniu tego słowa. A teraz ten ból znów się pojawił, z jakiegoś nieznanego powodu. Otuliła się szczelniej szlafrokiem, po czym mocniej przytuliła się do framugi, jakby bojąc się, iż nogi nagle odmówią jej posłuszeństwa.

Po chwili pomyślała, że nie może jej zostawić, ona potrzebuje miłości, to jeszcze dziecko. Ludmiła postawiła filiżankę na stoliku nocnym oraz podeszła wolno do łóżka. Felicja delikatnie rozchyliła wargi i zrobiła taki lekki gest dłonią, jakby chciała ją wyciągnąć w kierunku starszej, ale się rozmyśliła.

Nie patrz tak litościwie na mnie”, pomyślała rozżalona Ludmiła.

Felicja wzięła głębszy wdech, a następnie, patrząc siostrze wprost w oczy, wyszeptała:

Idź sobie. Proszę...

Ludmile po raz kolejny w ciągu kilku dni zrobiło się niezmiernie przykro.

Dlaczego znów mnie odtrącasz, siostrzyczko? Widzę, że coś cię gnębi. Porozmawiajmy...

Chcę zostać sama. Idź sobie, nie potrzebuję cię. – Felicja jej przerwała, wyraźnie nie ustępowała, wypowiadając to z taką zawziętą determinacją, iż Ludmiła nie miała zwyczajnie siły, żeby znowu się sprzeczać.

Ludmiła westchnęła, otrzymawszy cios prosto w serce. Co miała zrobić? Sprać ją na kwaśne jabłko? Wrzeszczeć? Przecież nie miała przed sobą malutkiego dziecka, które musiało się słuchać dorosłego. Siedemnastolatkę trudno było wychować, kontrolować, skłonić do otwartej rozmowy. Przez chwilę obserwowała wymęczoną twarz Felicji, czekając, czy coś się zmieni, ale ta milczała jak zaklęta. Ludmiła potrząsnęła głową, wprawiając w ruch swe kruczoczarne włosy identycznego koloru jak u młodej, po czym cofnęła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Tymczasem rozdzwonił się telefon Felicji, która z niechęcią po niego sięgnęła, biorąc ze stoliczka nocnego.

Renata.

Słucham? – burknęła, prychnąwszy cicho, po czym zdmuchnęła niesforny, pojedynczy kosmyk włosów z czoła.

Ach, jakie miłe przywitanie! – Zachichotała koleżanka po drugiej stronie.

Wybacz, mam zły dzień...

Zadzwonię kiedy indziej.

Nie, poczekaj... – Spauzowała znienacka, zagryzając dolną wargę. – Skoro już gadamy, mogę ci coś powiedzieć?

Jasne, dawaj.

Jestem taka niepoważna. Gdyby teraz ktoś, na kim mi zależało, zadzwonił do mnie z innej planety, ubrałabym buty i poszła do niego – rzekła głosem tak cichym, jakby wyblakłym.

To czyni cię odważną – odpowiedziała po zastanowieniu Renata.

To czyni mnie głupcem.

Utkwiła wzrok w małej, porcelanowej filiżance, z której uchodziła para. Rozpływała się gdzieś w powietrzu i znikała. Nie pozostawiała po sobie żadnego śladu, ponieważ nie chciała być zapamiętana. Felicja chciała być teraz jak ta para. Grzać przez chwilę, pokazać się na sekundę i zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu i nie pozostawić po sobie żadnego śladu. Tak, by nikt nie mógł jej wytropić i ściągnąć z powrotem.

Nie rozumiem... – szepnęła zdziwiona Renata.

Potrzebuję odrobiny odpoczynku.

Feli...

W porządku. Przerwała niemal natychmiast, nie chcąc słuchać kolejnych czułych słów.

To dobrze być głupcem, wiesz? Czasem każdy nim jest. I mogę powiedzieć, że w tej chwili ja jestem największym głupcem na ziemi. Nie ma drugiego takiego jak ja...

Nie bądź samolubna. Głos Renaty brzmiał tak ciężko, jakby koleżanka przebiegła właśnie długi maraton i jedyne, co potrafiła, to dyszeć do słuchawki; Fela wiedziała, iż Renia prawdopodobnie zrobiła przerwę w bieganiu na bieżni. Nie rozumiem, czy coś cię dręczy, czy masz jakieś problemy, ale wiedz, że możesz ze mną pogadać. Zawsze. Wysłucham cię.

Przełknęła nerwowo ślinę, a dłonie wytarła o stare dżinsy, które luźno wisiały na jej biodrach. Czuła krople potu spływającą po jej szyi, choć mogła to być również krew, która wywoływała dreszcze. Mroczne i mocne. Obezwładniające i przypominające o tym, że jeszcze ma kilka oddechów przed sobą.

Wiesz co, Reniu?

Tak?

Jestem zmęczona. Kończę. Jej głos przypominał młot pneumatyczny, którym człowiek rozwala ściany. Zacisnęła dłoń na udzie i wbiła paznokcie w skórę. Z łatwością przebiły się przez materiał spranych, zniszczonych spodni. – Zadzwonię, jak będę potrzebować wsparcia. Nic mi nie jest. Pa.

Odsunęła telefon od ucha i szybko przycisnęła czerwoną słuchawkę.

Zanim się rozmyśli. Zanim spanikuje i straci odwagę.

Bądź odważna i dobra, Felu. Niestety, nigdy taka nie będziesz. Odwagę ci odebrano, a dobro skradziono prosto z serca... Jesteś dziewuchą pełną sprzeczności i niedomówień, człowiek nigdy nie będzie wiedział, co mam na myśli. Potrafię zepsuć wszystko, co napotkam na swojej drodze... od krzesła i żarówki po relacje. Pechowy ze mnie dachowiec. I jak każdy kot chodzę swoimi ścieżkami. Rządzę się własnymi prawami, żyję poza społeczeństwem”.


3 lipiec 2009 r.

Promienie słoneczne przebiły się przez gęste, warstwowe chmury. Skierowały swój jarzący blask na okna domu i pozbywając się kolejnej przeszkody w postaci zasłony, spoczęły na jej twarzy. W ten sposób bezlitośnie ją obudziły. Nie miała siły podnieść powiek. Wiedziała, że gdyby pozwoliła swojemu zmarnowanemu ciału odbierać jeszcze więcej bodźców, czaszka by nie wytrzymała. Głowa dosłownie rozsadzała ją, jakby przez mózg przenikało tysiące ostrych szpilek. Rozległo się niegłośne pukanie. Felicja nie była w stanie nic zrobić.

Śnił jej się przystojny i inteligentny detektyw. Uśmiechał się do niej delikatnie, patrząc w jej twarzyczkę. Członek pięcioosobowego składu detektywów. Najmłodszy z nich. Twardy gliniarz dobrze wykonujący swoją pracę, zawsze doprowadzający sprawy do końca. Uparty, rezolutny facet, który lubił zapalić, dobrze się napić, za to był bezinteresowny i skory do pomocy. Nie wiązał się, bo nie miał na to czasu.

Skrycie marzę o takim chłopaku, odważnym, uczynnym, dobrym, który ochroniłby mnie przed tym złym światem. Dlatego mi się to przyśniło... Sny chyba odzwierciedlają marzenia, ale nie jestem pewna”.

Nie rozmyślała dłużej nad tym, ponieważ usłyszała, jak mahoniowe drzwi otworzyły się. Ktoś podniósł zasłony i podszedł do łóżka.

Hej, wstawaj, prześpisz cały dzień.

Powoli otwierała oczy, mrużyła je, broniąc się przed jasnym, napastliwym światłem. Oceniając jego kąt padania, doszła do wniosku, że chyba musi już być późno.

Nie chce mi się... – wydukała słabym głosem, okrywając się szczelniej pościelą.

Śpioszku! Zamierzasz spędzić tu całą wieczność?

A żebyś wiedziała, że tak”, pomyślała zupełnie przybita swoim życiem.

Zamrugała rozespanymi powiekami dla wyostrzenia obrazu. Obok stała Ludmiła.

Zażyj świeżego powietrza, nie zaszkodzi ci. Strasznie tu duszno. – Podeszła do okna i otworzyła je na oścież.

Do pokoju wpadły odgłosy wydobywające się z gardeł dźwięcznie śpiewających ptaków oraz wrzaski i śmiechy dzieci bawiących się w pobliskich ogródkach, korzystających z pełni lata.

Jasne. Wyjdę na spacer, a teraz daj mi spokój. – Felicja cicho jęknęła i wtuliła twarz w poduszkę, poczuwszy pulsującą intensywnie skroń.

Ludmiła skierowała się ku wyjściu. Odwróciła się, zaciskając dłoń na złotej, lśniącej klamce.

Za dziesięć minut wychodzę do pracy. Zanim wyjdę z domu, chcę widzieć cię ubraną.

Uhm. – Odprawiła ją niedbałym ruchem ręki, a starsza siostra wyszła.

Felicja pragnęła zaszyć się tutaj, w swoim pokoju i nie ruszać się stąd do końca swojego życia. Trzeba było jednak ruszyć tyłek. Usiadła na łóżku i z rezygnacją spojrzała na ścienny kalendarz.

Dziś był piątek, trzeci lipca.

Ciężko westchnęła, a potem poczuła raptowne mdłości. Wstała i pobiegła do łazienki. Zwymiotowała do toalety, przytrzymując sobie z tyłu opadające włosy. Skrzywiła się, czując kwaśny smak w ustach. Powoli wstała i, ciężko oddychając, oparła się plecami o zimną ścianę kafelek. Kiedy już doszła w miarę do siebie, opłukała twarz zimną wodą i przy okazji zerknęła w okrągłe lustro wiszące nad umywalką.

Brzydzę się sama sobą, chociaż doskonale wiem, że to nie moja wina. To wszystko nie jest moja wina. Nie powinnam aż tak bardzo karcić samą siebie. Nie powinnam sama siebie skazywać na przegraną ani ciągnąć na samo dno depresji... Ale tak naprawdę, wedle cytatu Josepha Conrada, objawem mojej choroby było zobojętnienie. Postępujący paraliż serca, duszy i mózgu, beznadziejny pogląd na świat”.

Poszła leniwym krokiem do pokoju. Wyciągnęła świeżą, białą bieliznę i ciuchy z szafy. Dziś zdecydowała się na jasnopomarańczową bluzkę z nadrukiem białej róży, swym ulubionym kwiatem i zielone spodenki sięgające prawie do kolan. Szybko ubrała się i zeszła na dół. W przedpokoju starsza siostra pakowała właśnie swoje rzeczy do popielatej torebki. Wychodziła, jak zawsze, do pracy do sklepu odzieżowego.

Mam nadzieję, że się nie zanudzisz – powiedziała uszczypliwie, przyglądając się przenikliwie młodej.

Tamta wzruszyła ramionami od niechcenia. Patrzyła z nutą zazdrości na ubiór starszej siostry. Klasyczne zestawienie białej koszuli i dżinsów wyglądało świetnie w towarzystwie czerwonych szpilek z frędzlami. Ognisty akcent zmieniał charakter zestawu na lepsze. Ważną rolę grały detale, fason spodni, męski krój koszuli oraz zbluzowanie podkreślające zgrabne biodra.

To cześć. – Ludmiła wysiliła się na lekki uśmiech, którego Felicja nie odwzajemniła.

Cześć – odburknęła po raz kolejny tego dnia, a Ludmiła poszła.

Zjadła jogurt w ciszy. Głowa wciąż ją bolała. Śnił jej się po raz drugi ten koszmar. Ktoś ją śledził, ona wpadała do dziury. Czy w ogóle to wszystko minie? Bardzo wątpiła. Nie wierzyła, aby przeszłość mogła tak po prostu zniknąć jak za pomocą pstryknięcia palcami. Wtedy byłoby zbyt prosto, a przecież wszystko musiało być skomplikowane, a jakże... Bo życie musi składać się z problemów, czyż nie? Łatwe życie to nudne życie. Nie chciała włączać radia. Wesołe piosenki dzisiaj wprawiłyby ją w jeszcze gorszy nastrój, a o wiadomościach z kraju nie miała ochoty słuchać. Ciągle jakieś wypadki, ludzkie nieszczęścia. Za dużo już tego. Nikodem pewnie też był w pracy, a może i w kasynie. Skoro z niego taki hazardzista... Było jej żal tej jego dziewczyny, szkoda, że ją perfidnie okłamywał.

Cóż, wszyscy mamy sekrety”, podsumowała gorzko w myślach, przypominając sobie o tym, że wczoraj odkryła, iż Arkadiusz chodził do kasyna.

Nie chciała go śledzić, wystarczył jej sam fakt podsłuchanej rozmowy. Po paru minutach wyrzuciła puste opakowanie do kosza na śmieci, wzięła tabletkę, którą popiła chłodną wodą. Stojąc tak przy kuchennym blacie, miała doskonały widok na rosnącą wierzbę. Czuła się właśnie trochę jak taka wierzba, która mokła w deszczu, wyginała się pod wpływem silnego wiatru i nikogo nie obchodziła. Felicja westchnęła. Teraz, pod tym kątem można było zauważyć jej bladą twarz i lekko podkrążone oczy. Oznaki nieprzespanej nocy. Poszła do swego pokoju ciężkim, ślamazarnym krokiem, a później położyła się spać na łóżku. Przespała parę godzin. O szesnastej wstała z postanowieniem, iż pójdzie na spacer. Zeszła na dół. Zrobiła sobie kilka kanapek, spakowała do torby swój ulubiony niebieski koc, okulary przeciwsłoneczne, kapelusz, butelkę wody, kanapki owinięte sreberkiem. Poszła do przedpokoju, poprawiła w lustrze włosy, chwyciła małą, zieloną torebkę i wyszła z pustego domu, zamykając go na klucz. Wiedziała od początku, gdzie chce iść. Żwawym krokiem udała się chodnikiem tam, gdzie poczuje się znacznie lepiej. Miała nadzieję, że nikt z sąsiadów ją nie zatrzyma, jak to czasem bywało.

Co słychać, Felicjo? Jak się czujesz? Jak tam w szkole? Dobrze się uczysz? Ślicznie wyglądasz! Pozdrów przy okazji Ludmiłę i Nikodema. Ble, ble, ble... Ach, niech wszyscy wreszcie dadzą mi święty spokój!”.

Minęła starszą panią, mając skrytą nadzieję, że ta jej nie zagadnie.

Felu! Dzień dobry.

Boże... W duchu policzyła do dziesięciu, by nie dać ponieść się emocjom, po czym pomału odwróciła się do sąsiadki. Wlepiła na twarz sztuczny, nikły uśmiech. Udało jej się stwarzać pozory. Ukrywała swe emocje przed każdym. Już się tego nauczyła, poza tym nie bez powodu właśnie jej powierzono rolę Julii. Umiała doskonale grać. Pan Rymowicz i reszta nauczycieli byli naprawdę z niej zadowolona.

Dzień dobry.

Gdzie się wybierasz?

Na spacer, proszę pani.

Sama? – Zmrużyła nieco oczy schowane za grubymi szkłami okularów w czerwonej oprawce.

No... Ludmiła i Nikodem są w pracy. Świeci pięknie słońce... – Nastolatka zaczęła przestępować z nogi na nogę lekko zniecierpliwiona.

Nie powinnaś sama nigdzie chodzić – powiedziała surowo, co sprawiło, iż dziewczyna natychmiast przeszyła ją wzrokiem.

Osiemdziesięcioletnia, otyła kobieta sprawiała wrażenie bardzo ciekawskiej. To jeden z tych typów sąsiadów, co plotkują, wiedzą wszystko o okolicy i wsadzają wszędzie nosa. Siwe włosy były długie i lekko falowane, a pomarszczona twarz uzewnętrzniała zarazem spokój i pewnego rodzaju zainteresowanie. Oczy miała duże, schorowane, a uszy długie i szpiczaste, jak gdyby natura z niej zadrwiła. Ubrana w długą, niebieską spódnicę i jasnofioletową bluzkę w kratkę wyglądała przeciętnie. Mieszkała sama i jej pasją były głównie plotki z sąsiadkami oraz dokarmianie gołębi w parku. Każde miasteczko miało swoją namolną panią Czarnkowską.

Jestem już prawie dorosła i...

Masz siedemnaście lat – przerwała jej kobieta.

Felicja westchnęła. Spodziewała się takiej pogadanki. Czemu wszyscy przypominali jej o tym cholernym wieku?! Przecież ona wiedziała, kiedy się urodziła!

Przepraszam, muszę iść. Do widzenia – mruknęła niezadowolona, gdy tylko spostrzegła, iż starsza pani przygląda jej się niebezpiecznie uważnie.

Felicja poczuła, że powinna się już wycofywać, zanim będzie za późno. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie.

Felicja! Poczekaj!

Przyśpieszyła jeszcze bardziej kroku, czując, jak jej serce wali. Ta Czarnkowska miała tylko jedną, wielką zaletę, którą można było się pocieszyć. Była prawie ślepa. Felicja miała omal pewność, iż ta baba, stara i głupia doniesie rodzeństwu. Cóż, będzie czekać na mnie kara, stwierdziła i klepnęła się ze złością w lewe kolano. Nikt, absolutnie nikt nie może się o wszystkim dowiedzieć... Było tak duszno, że człowiek wręcz nie miał czym oddychać, a asfalt niemal parzył w stopy. Zapewne każdy mieszkaniec miał włączony u siebie w domu wiatrak, by się orzeźwić. Ale jej nie przeszkadzała ta gorączka. Nawet gdyby była zima, i tak poszłaby na swoją ulubioną polanę. I nikt i nic jej nie zatrzyma. Kiedy już mijała działkowe ogródki, idąc pustą dróżką w stronę polany, wtem usłyszała za sobą, jak ktoś woła jej imię. Westchnęła cicho, próbując pohamować irytację, przywołała sztuczny uśmiech i odwróciła się. Naprzeciw stała koleżanka. Renata Nymark.

Siemka, wszystko w porządku?

Hej! Jasne, jak najbardziej. Wczoraj po prostu głowa mnie łupała, nic wielkiego. Przepraszam, że tak szybko skończyłyśmy rozmowę – odparła Fela, starając się utrzymać z nią kontakt wzrokowy.

Renata przyglądała jej się uważniej przez moment, wreszcie postanowiła nie drążyć tematu.

Nie ma sprawy. Gdzie się tak spieszysz? – zapytała, wyciągnąwszy ręce nad głową, jakby chciała rozprostować kości.

Felicja poczuła, jak się lekko rumieni.

Na spacer na łąkę.

Ta kiwnęła głową.

Pewnie umówiłaś się z jakimś chłopcem, co? – Przekrzywiła zabawnie głowę.

Felicja policzyła w duchu do dziesięciu, by nie palnąć jakiejś złośliwości lub przekleństwa.

Dlaczego wszyscy są tacy dociekliwi? Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli?”, myśli były tak dokuczliwe, aż przyprawiały o mdłości.

Nie, wiesz, że nikogo nie mam – siliła się na opanowany ton głosu, pragnęła odwrócić się i pobiec przed siebie, lecz uprzejmość jej na to nie pozwalała, poza tym lepiej by było rozstać się bez podejrzeń.

Niczego nieświadoma Renata uśmiechnęła się uroczo.

Wiem, spoko. Mogę pójść z tobą? Wracałam od kuzynki.

Jezu, tylko tego byłoby mi trzeba”, pomyślała rozgoryczona Felicja.

Towarzystwo jakiejkolwiek osoby było ostatnią rzeczą, o której właśnie marzyła. Delikatnie się uśmiechnęła, siląc się na ów gest.

Wybacz, chciałabym pobyć sama. Mam problem i muszę go dokładnie przemyśleć. – Znów powiedziała prawdę, gdyż uznała, iż ta odpowiedź jest wieloznaczna i niczego nie odkrywa.

Na obliczu dziewczyny przez moment uzewnętrzniło się rozczarowanie. Miała ochotę spytać, co się stało, aczkolwiek wyczuła wyraźnie, że tamta nie ma ochoty z nią gadać.

Jasne. Pójdziemy może jutro do kina? Repertuar jest fajny. Grają komedie, kryminały. Jest co wybierać – zaproponowała życzliwie.

Z chęcią. Muszę się rozerwać – odparła zadowolona Felicja, mając nadzieję, że zaraz będzie wolna. – To co, zdzwonimy się wieczorem? – Zgarnęła długie włosy do tyłu.

Mhm. Miło było na ciebie wpaść. – Renata uśmiechnęła się szeroko.

Mnie też. – Odwzajemniła uśmiech, lecz jej był bardzo subtelny. – To... na razie.

Cześć.

Felicja powoli się odwróciła i ruszyła dalej. Renata wciąż się jej przyglądała, lecz później skręciła w lewo. Felicja zamyśliła się na jej temat.

Renia była nowa w klasie, uczyła się w tej szkole od roku. Pochodziła z zamożnej rodziny, rodzice byli właścicielami dwóch banków i świetnie się im powodziło, co doskonale uwidaczniało się przez luksusowy dom, drogie ciuchy, a także przez dwa wyjazdy za granicę w ciągu roku. Dziewczyna sprawiała wrażenie uroczej, nieśmiałej, więc szybko zyskała sympatię Felicji i Magdaleny. We trzy trzymały się zawsze razem.

Renia żyła chwilą. Nieistotna była dla niej przeszłość bądź przyszłość. Kiedy kochała, to też tylko w chwili obecnej, nie rozciągając tego poza czas, w którym aktualnie się znalazła. Miłość była dla niej kaprysem, zabawą, tymczasową przygodą. Jej życie jednak nie wydawało się oparte na fałszu i kłamstwie, wszystko, co robiła, przychodziło jej zupełnie naturalnie. Niczego nie chciała posiadać; czy to przedmiotu, czy człowieka. Nie była kokietką szukającą wpływów i wykorzystującą zawarte znajomości do poprawienia własnej sytuacji.

Felicja wreszcie dotarła na miejsce. Przychodziła na tę urokliwą polankę, gdzie znajdowały się tory kolejowe. Często tu jeździły pociągi, jednak teraz panowała cisza. Pomiędzy nimi roztaczała się niewielka łąka przepełniona pszenicą i zbożem, która nasycała swoją cytrynową barwą i przyjemnym zapachem. Felicja lubiła posiedzieć na dużym kamieniu, by zatopić się w zadumie oraz delektować pięknem natury. Brak śmieci, pustych butelek po piwie, psich odchodów albo papierków. To sugerowało o tym, iż rzeczywiście rzadko kto tędy przechodził. Ta absolutna czystość zachwycała, powodowała wrażenie małego, odosobnionego raju na ziemi, raju dalekiego od spalin samochodowych, zanieczyszczonego powietrza, głośnych hałasów i denerwujących rozmów. To było takie jej jedyne, sekretne miejsce, do którego nikt nie miał prawa dostępu. Czasem widziała dzikiego kota lub ptaszka, lecz takie towarzystwo jej sprzyjało. Gardziła ludźmi, którzy ciągle czegoś od niej chcieli, ciągle zadawali pytania i tym samym oczekiwali na wszystko odpowiedzi. A ona miała tego już dosyć. Marzyła o odpoczynku, czy to tak wiele potrzeba do szczęścia? Jej twarz pieściły ciepłe promienie słońca. Uspokajała się. Błogość zagościła w jej sercu. Do jej uszu dobiegał jedynie delikatny powiew wiatru.

A kiedy przegramy ostatnią bitwę, błagam, ugaś ten wciąż tlący się żar w moim doszczętnie zwęglonym sercu”, w jej głowie zjawił się kolejny cytat, gdy zadarła głowę i spojrzała na bezchmurne, lazurowe niebo, po którym właśnie przeleciał czarny ptak.

Leżała na kocu, podziwiając niebo, zajadała się kanapkami i ogólnie relaksowała ciszą. Nikt jej nie zaczepiał, nikogo nie było.

Czasem powracał do niej wiersz Mary Elizabeth Frye, wiersz doskonale pasujący do stanu jej ducha...

Nie stój nad mym grobem i nie szlochaj, nie ma mnie tam – nie śpię, jestem tysiącem podmuchów wiatru, jestem diamentowym skrzeniem się śniegu, jestem światłem słońca na dojrzałym zbożu, jestem delikatnym jesiennym deszczem, nie stój nad mym grobem i nie płacz, nie ma mnie tam, nie umarłam”.

O siedemnastej trzydzieści wysłała Ludmile SMS-a, że posiedzi jeszcze na łące, a siostra odpisała, że okej. Felicja musiała się wyciszyć, zregenerować swoje siły. O dwudziestej Nikodem zadzwonił, gdzie się pałęta, a Felicja rzuciła z krzykiem, że to nie jego sprawa i się rozłączyła. Było jej wszystko jedno, jak ułożą się jej relacje z rodzeństwem. Nic jej nie obchodziło, całkowicie nic. Nagle ściemniło się, nadszedł chłodny wiaterek. Zapowiadało się na deszcz. Wstała, zdjęła okulary i kapelusz, schowała do torby. Kiedy nieoczekiwanie usłyszała jakiś ruch z lewej, odwróciła się szybko w odpowiednią stronę. Dochodziły z głębi wysokiego rosnącego zboża. Nie było widać, kto tam się skrył.

Może tylko kot albo dziki zwierz?”.

Nie powinna podglądać, lecz wiedziona ciekawością, ślimaczym krokiem podeszła bliżej, wchodząc między kłujące, złote palemki oraz delikatnie przedzierając się przez nie. W końcu do tej pory, kiedy tutaj przesiadywała, nie zdarzyło jej się spotkać nikogo.

Kiedyś, kilka razy zauważyła bezdomnego szukającego coś do zjedzenia. Prosił ją o pieniądze na chleb. Dawała mu, to złotówkę, to pięć złotych, a on zawsze uprzejmie dziękował, uśmiechając się i pokazując braki w uzębieniu. Za którymś razem ośmielił się nazwać ją Feluśką. To był jedyny człowiek, którego tutaj spotykała.

Usłyszała wyraźniejsze głosy rozmowy. Ludzie pewnie przyszli z drugiej strony, ponieważ nikogo wcześniej nie dojrzała. To, co obecnie ujrzała kilka metrów przed sobą, aż zaparło jej dech w piersiach. Kucnęła tak, aby bacznie obserwować, co się dzieje. Została świadkiem pewnej wstydliwej sytuacji.

Co ty kombinujesz, skarbie? – zapytała całkowicie naga dziewczyna, wręczając mężczyźnie delikatną, czerwoną szminkę, którą wcześniej wyjęła z torebki.

Zo-zoba... zobaczysz... – Uśmiechnął się lubieżnie.

Położyła się na ziemi przed nim. Była coraz ciekawsza tego pomysłu. Spoglądała uważnie na każdy ruch kochanka. Zobaczyła, jak odkręcał zwinnym ruchem szminkę i wedle jego prośby zapatrzyła się w niebo. Chciał narysować na niej pierwszą literę swojego imienia. Chciał wycałować całą, więc zaczął prawie od lewej stopy. Sunął szminką przez całą nogę i zakończył pierwszą z linii między jej małymi piersiami. Drugą z linii ruszył z między piersi, dojeżdżając powolnie na jej prawą stopę. Poprzeczną linię umieścił nieco powyżej linii jej kobiecości. Czuła tę znajomą kremową substancję na sobie i lekko zadrżała z ekscytacji. Zabrał rękę, a ona podniosła się na łokciach i spojrzała na siebie. Uśmiechnęła się, a następnie swój wzrok przeniosła na twarz mężczyzny.

G... gotowa? – szepnął.

Tak – powiedziała szeptem.

Zsunął swoje ciało niżej. Poczuła jego namiętne, pojedyncze pocałunki na wierzchu jej stopy. Leżała prosto, delikatnie jednak podginając tę nogę w kolanie, przy którym po chwili znalazły się już jego usta. Podczas całowania uda mógł usłyszeć ciche pomruki, które z siebie wydawała. Była niczym dopieszczane kocię, a przynajmniej tak cudownie się czuła. Przez biodro, brzuch szedł po kolei, nie pomijając najmniejszego skrawka ciała. Kawałek po kawałeczku przesuwał się powolnie wyżej, przemierzając kolejne punkty. Ręce położyła nad głową, a one zatopiły się w palemkach zboża.

– Kochanie, ach... wyszeptała cichutko.

Otwarła powieki. Podniosła nieco głowę, aby na nowo móc wpić się w jego ciepłe wargi, które przed chwilą odwaliły kawał świetnej roboty. Przygryzła delikatnie jego dolną wargę, tak, aby jej nie uszkodzić i przytrzymała ją przez parę dobrych sekund. A wtedy oboje usłyszeli nadchodzące kroki. Oderwali od siebie usta. Zastygli w bezruchu. Odwrócili głowę, po czym zobaczyli Felicję.

Ta zszokowana przypatrywała się im, a jej twarz wykrzywiała się w grymasie złości.


Teraźniejszość

Tego samego południa zobaczyli ją na stołówce. Samotnie przy stoliku pałaszowała ze smakiem sałatkę grecką i placki ziemniaczane ze śmietaną. Małżeństwo oraz ich syn siedzieli nieopodal, starsi mieli akurat dobry widok na ową kobietę, którą się nad wyraz interesowali. Powinni zachować większą ostrożność, wykazać się gigantyczną, bezbrzeżną cierpliwością. Musieli najpierw poobserwować, poczekać na odpowiedni moment, aby zacząć rozmowę. Nie można było przecież ot tak, sobie podejść, zagadać, szczególnie kiedy przebywali tutaj inni turyści i obsługa, niepotrzebni słuchacze.

Chcecie jeszcze dokładki? zapytał syn, patrząc życzliwie na nich.

Słucham? – Kobieta lekko drgnęła wyrwana z głębokiego zamyślenia, po czym popatrzyła na niego.

Pytałem, czy chcesz jeszcze tej sałatki.

Tak, chętnie.

Syn wstał, wziął pusty talerz i podszedł do stołu szwedzkiego, by nałożyć kolejną porcję. Pani w tym czasie uśmiechnęła się delikatnie do swego męża. Gdy wrócił syn, jego także obdarzyła uśmiechem.

Dobrze się czujecie? zapytał z troską.

Tak, ale po obiedzie chyba się zdrzemnę troszkę, a ty, kochanie?

Mężczyzna zerknął ukradkiem na syna, a potem prędko wlepił przenikliwy wzrok w twarz swej zmęczonej żony.

Ja też. Wieczorem pójdziemy na plażę – odpowiedział z grzecznością i odkroił sobie mały kawałek placka.

1 komentarz:

  1. Treść ciekawa, proszę pamiętaj, że miesiące w dacie zawsze odmieniamy. Powinno więc być 3o czerwca, 3 lipca, etc.

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis [szablonarnia]