5.08.2021

Rozdział pierwszy

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział pierwszy



Teraźniejszość

Dzisiejszy dzień był idealny na wyjazd. Słońce świeciło beztrosko na błękitnym niebie, lekki wiatr poruszał delikatnie drzewami. Nie panowała duchota, dzięki czemu, w odróżnieniu od tego, co działo się dwa tygodnie temu, chodniki nie parzyły w stopy, a niektórzy ludzie nie ulegali omdleniom.

Teraz było ciepło, ale przynajmniej człowiek mógł swobodnie oddychać. Był dwunasty lipca dwa tysiące dwudziestego dziewiątego roku. Lato w pełni. Młody mężczyzna, nieco przy kości, właśnie podjechał pod biały dom z czerwonym dachem. Wysiadł i od razu skierował się do frontowych drzwi. Nacisnął na dzwonek i po chwili dało się słyszeć w głębi nadchodzące kroki. Drzwi otworzyły się. Gospodarz uśmiechnął się na widok gościa, a subtelne zmarszczki wokół jego oczu znacznie się pogłębiły.

Witaj, witaj powiedział łagodnie.

Cześć. Jesteście już gotowi?

Tak, tak. Ona zaraz zejdzie. Wejdź na moment.

Posłusznie wszedł do przedpokoju, a pan w średnim wieku cicho zamknął za nim drzwi i odwrócił się ku niemu.

Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł, teraz jest takie lato... zaczął mówić powoli przybyły.

Patrzył z powagą na chudego ojca, który miał siwe, przerzedzone włosy, gładko ogoloną twarz. Jego szare tęczówki potrafiły przeniknąć człowieka na wskroś. Błękitna koszula dodawała mu uroku, a całości dopełniały granatowe, długie spodnie.

Daj spokój, co, myślisz, że nie przeżyjemy podróży samochodem? Uniósł lewą brew ku górze.

Martwię się o was, po prostu. Masz problemy z sercem.

Tamten objął go ramionami, a następnie uśmiechnął się rozczulająco.

Bardzo się cieszę, kochany, ale nie ma o co. Damy sobie radę. Dobrze się czujemy, zresztą, to tylko trzy godziny zapewnił go solennie.

Mężczyzna westchnął. Wiedział, iż nie ma sensu się dłużej sprzeczać, przecież sam kiedyś zaproponował urlop i teraz, jak przychodzi co do czego, mieliby zrezygnować? Faktycznie, to małżeństwo miewało gorsze dni, ale nieźle się trzymali. On miał pięćdziesiąt dwa lata, a ona czterdzieści pięć. Poza tym, gdyby coś się działo, to będą mieli opiekę w jego postaci. Z zadumy wyrwało mężczyznę przybycie kobiety o czarnych jak heban włosach upiętych w elegancki kok i drobnej twarzy. Miała na sobie jasnozieloną bluzkę z krótkimi rękawkami i długą, jasnoszarą spódnicę. Szyję zdobił złoty łańcuszek z krzyżykiem, a uszy subtelne, okrągłe kolczyki. Nie można było powiedzieć, iż wyglądała jak dama, a bardziej jak zwyczajna pani w średnim wieku.

Dzień dobry, kochanie. Uśmiechnęła się tak promiennie, że zrobiło się mu ciepło na sercu.

Dzień dobry. Pomogę wam z walizkami – zaoferował szybko ich syn, gotów do pomocy.

Dziękuję serdecznie.

Wręczyła mu swój bagaż, a on pośpiesznie wyszedł z domu, zapakował do auta i wrócił po drugą walizkę. Pomógł kobiecie wsiąść do auta. Wyraźnie zgarbiona wydawała się taka krucha. Wolno chodziła, szybko się męczyła, jakby miała osiemdziesiątkę. Jej mąż był w o wiele lepszym stanie fizycznym. Oboje siedzieli już z tyłu, natomiast syn wsiadł za kierownicą. Odwrócił się i, opierając się jedną ręką o zagłówek fotela, spojrzał do tyłu na małżeństwo przenikliwie, jakby chciał zobaczyć, czy się nie rozmyślili.

Na pewno chcecie jechać?

Kobieta zachichotała, spojrzała na męża, a później znów na kierowcę. W jej ciemnobrązowych, wciąż żywych oczach migotały iskierki rozbawienia, jak gdyby usłyszała właśnie naprawdę dobry dowcip.

Syneczku, przecież to wakacje. Nic nam nie będzie. Odpoczniemy sobie nad morzem, nigdzie daleko nie będziemy chodzić oznajmiła rezolutnym tonem głosu, rozsiadając się wygodnie w miękkim, szarym fotelu.

Racja. Trochę wolnego nikomu nie zaszkodzi.

Rozdał im delikatne uśmiechy, a napięcie z niego zeszło. Wiedział, że gdyby ktoś źle się poczuł, powiedziałby mu natychmiast. Przecież nie będą mieszkać na odludziu. Mógł śmiało zapomnieć o obawach, które go dręczyły.

No dobrze. To w drogę!


Przeszłość

24 czerwiec 2009 r.

Była ciepła noc, choć lekki wietrzyk dawał o sobie znać. Księżyc otoczony milionem błyszczących na granatowej tafli nieba gwiazd świecił jasnym światłem. Dookoła białej kuli tworzyła się niemal czysto niebieska poświata, zaś lekkie chmury kołysane przez wiatr wesoło przemykały po sklepieniu. Ciepłe, urokliwe noce w Warszawie pachniały jaśminem i koniczyną. Łagodny podmuch wiatru poruszał zasłonami w oknie i przypominał nikły pocałunek dziecka. Jeśli wsłuchać się w niego, można było złowić uchem szelest drzew, które budziły się, by po chwili znów zapaść w sen. Felicja Talitewicz stała na balkonie swojego domu, opierając się o pomalowaną na żółto ścianę. Wpatrywała się w srebrny glob. Czasem lubiła w ciszy zatopić się głęboko we własnych myślach, a noc wydawała jej się najlepszą porą do tej czynności. Wtedy nikt nie przeszkadzał. Zazwyczaj dziewczyna skupiała się na teraźniejszości, jednak dziś myślała o przyszłości oraz celach.

Zostanę psycholożką, będę pomagać w rozwiązywaniu problemów i pocieszać ludzi w trudnych momentach ich życia. Za kilka lat wyjdę za mąż za kochającego, dobrego mężczyznę, z którym będę mieć dwójkę ślicznych dzieci. Cokolwiek mnie spotka, pogodzę się z tym. Nikt naprawdę nie wie, co szykuje los...”.

Noc została brutalnie zepchnięta na pobocze. Na jej miejsce wcisnął się nowy dzień. Słońce coraz odważniej przedzierało się przez kurtynę chmur. Wiatr psotnik poruszał lekko koronami drzew. Mieszkańcy żyli swoim tempem. Każdy gdzieś biegł. Zajęty swoimi sprawami pędził, nie zwracając uwagi na innych, na to, co mówią i robią, a jedynie na to, co zostało mu narzucone. Każdy szukał swojego własnego sensu życia dającego satysfakcję.

W niedzielny poranek zapowiadał się piękny dzień. Promienie ciepłego słońca wpadały do pokoju, ogrzewając go oraz nasycając płomiennym blaskiem. Nastolatka zakryła twarz dużą poduszką, po czym przekręciła się na drugi bok. Łóżko stało w zdecydowanie nieodpowiednim miejscu, gdyż słońce przygrzewało najmocniej właśnie w tej części pokoju. Po drugiej stronie, gdzie stał niewielki stolik ze szklanym blatem, drewniana szafa oraz duża półka z książkami, było o wiele przyjemniej w upalne dni. Promienie słoneczne prawie tam nie docierały, zahaczając jedynie o brzeg stolika. W końcu dziewczyna otworzyła oczy, powoli przeciągając się i rozkoszując słodkim lenistwem. Rozglądnęła się dookoła. Nad łóżkiem wisiał plakat ulubionej wokalistki P!nk, a obok ładny obraz przedstawiający góry. W pobliżu stała jasna komoda, a na niej trzy zdjęcia w ramkach oraz kilka porcelanowych figurek. Ściany były pomalowane na ciemną czerwień, zaś na panelowej podłodze leżał niewielki, fioletowy dywan. Felicja włożyła jasnoniebieską koszulę w kratkę oraz malinowe, sportowe spodnie. Wyszła na korytarzyk. Naprzeciw jej królestwa mieściły się dwa pomieszczenia z poddaszem. Jeden, duży to sypialnia siostry, a znacznie mniejszy stanowił pokój brata. Zeszła schodami na dół, do kuchni połączonej z salonem. Po jej lewej stronie były przeszklone drzwi wychodzące na ogród. Na alabastrowej ścianie wisiał zegar wskazujący dziewiątą.

Usiadła na krześle przy stole, gdzie czekał gotowy posiłek. Na talerzu leżał pachnący omlet. Zawsze jadła go z ketchupem. I tym razem nie odmówiła sobie kropli czerwonego, lekko pikantnego sosu.

Do kuchni wszedł starszy brat. Pocałował ją na przywitanie w czoło, mówiąc „dzień dobry” i zrobił sobie kawę.

Jak się spało? – zagadnął przyjacielsko.

Dobrze. Cieszę się, że są wakacje i na razie mam spokój od szkoły – odpowiedziała Felicja z uradowaniem, jak każda nastolatka cieszyła się z obecnej sytuacji i czerpała z niej garściami.

Usadowił się naprzeciw niej, po czym wbił widelec w kawałek swojego gorącego omletu.

Ja niestety nie mam wolnego w pracy. – Westchnął Nikodem, trzydziestoletni przystojny, smukły szatyn o krótkich włosach, krzaczastych brwiach i dość mocno zarysowanej, zarośniętej szczęce.

Podrażnienie skóry na żuchwie wskazywało, że niedawno się golił. Milczeli przez parę minut, spokojnie jedząc. Owa cisza bynajmniej im nie przeszkadzała, widocznie każdy chciał zagłębić się w swe myśli. Dziewczyna zagryzła dolną wargę, czując roznoszący się w powietrzu zapach świeżo mielonej kawy, odrobinę mdlącej. Na szczęście powstrzymała nudności, biorąc dwa głębokie wdechy.

Ja po śniadaniu pójdę na spacer – przerwała wreszcie, poczuwszy potrzebę, by zagadać.

Okej, idź, jest ładna pogoda – bąknął od niechcenia, unikając jej wzroku jak ognia.

Rozczarowała ją ta zdawkowa odpowiedź. Miała nadzieję, iż utną sobie pogawędkę o wspólnych planach, gdzie by tu pojechać, albo na jaki koncert razem pójść. Często wybierali się razem na koncerty muzyczne w okolicach, uwielbiali bawić się na festynach, oczywiście z rozsądkiem.

Coś się stało, braciszku? – zaniepokoiła się, bo zazwyczaj żartował przy wspólnych posiłkach.

Nie, nic. – Popatrzył z niecierpliwieniem na swoją komórkę leżącą na blacie stołu.

Przecież widzę, że jesteś nie w humorze...

Nic mi nie jest, Felu.

Coś źle zrobiłam? – zapytała z obawą.

Pokręcił przecząco głową. Na dźwięk przychodzącego SMS-a drgnął gwałtownie i sięgnął po telefon, jakby bał się, że siostra pierwsza odczyta wiadomość, czego przecież nigdy nie robiła. Po jej rozszyfrowaniu spojrzał na Felicję przepraszająco.

Muszę gdzieś zadzwonić... Zaraz przyjdę – mruknął i nie czekając na odpowiedź, udał się szybko na górę.

Nie zastanawiała się dłużej nad nieco niespokojnym zachowaniem Nikodema. Wytłumaczyła sobie, że po prostu każdemu zdarza się mieć gorszy dzień i nie musiał spowiadać się nikomu z niczego.

Zresztą, sama również posiadam swoje sekrety...”, pomyślała gorzko.

Dokończyła jeść omlet w samotności, ubrała niebieskie japonki na bose stopy i wyszła na dwór. W tej cichej okolicy można było odczuć błogość. Domki jednorodzinne stały rzędem, nie różniły się zbytnio od siebie. Ich leżał na samym końcu ulicy. Pomalowany na jasny brąz, z ciemnoniebieskim dachem, otoczony pięknym ogrodem, prezentował się naprawdę efektownie. Pomaszerowała przed siebie. Zerknęła na dom sąsiadów, ta jaskrawa czerwień była wręcz odpychająca, gdyby tylko mogła, od razu zmieniłaby kolor. Jakiś pies zza bramy zaszczekał głośno, gdy przechodziła.

Po pół godzinie weszła na cmentarz. Zatopiła się w myślach... Czasem było tak, że nie wszystko się układało. Dopadało ją przeznaczenie. Nie mogła od niego uciec. To wszystko było silniejsze. To wszystko ją przerastało. Wiedziała, iż w jednej chwili szczęśliwe życie pryska jak bańka mydlana. Wali się cały świat. Odechciewało się żyć. Człowiek zwykle obwinia Boga za to, co mu się przytrafiło.

Jeśli jest taki wszechmogący, to dlaczego pozwala na ludzkie cierpienie? Dlaczego to ci, którzy są dobrzy, zostają poddani próbie? Dlaczego?”.

Odpowiadało jej tylko głuche echo. Nikt jeszcze nie dał rady wytłumaczyć tego, jak to się dzieje.

Z jakiego powodu szczęście nie mogło trwać wiecznie? Dlaczego muszę zrezygnować z czegoś tak bardzo cennego?”.

Wbrew słodkim jak miód marzeniom, bała się czekającej jej przyszłości. Szanse na wygraną były prawdopodobnie marne. Jednak musiała walczyć, nie mogła się poddać ani stracić nadziei. Bo życie to gra. A zwycięzca jest tylko jeden...


Przechadzając się pustą alejką, Arkadiusz spostrzegł siedzącą na ławce płaczącą młodziutką dziewczynę przy czyimś grobie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież to odpowiednie miejsce do opłakiwania bliskich, gdyby nie fakt, że miała twarz schowaną w dłoniach i konwulsyjnie łkała. Chociaż było upalnie, drżała. Tknięty jakimś przeczuciem podszedł bliżej. Kiedy delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, przestraszona podniosła głowę.

Przepraszam, coś się stało?

Zaprzeczyła ruchem głowy, przełykając z wysiłkiem ślinę.

Źle się pani czuje? – dopytywał Arkadiusz Pewojowiec z lekkim niepokojem.

Nie. Nic mi nie jest – szepnęła tylko, patrząc płochliwie na niego.

Na pewno? Pani płakała tak mocno, aż musiałem zapytać, czy coś się dzieje.

Czekał minutę na odpowiedź, bo Felicja doprowadzała się do porządku. Wierzchem dłoni wytarła mokre policzki, a potem wstała i chrząknęła. Nie płacz. Twoje łzy niczego nie zmienią. Nie narzekaj. Nie mów, że wciąż brak ci sił. Nie trać wiary. Nie mów, że nie ma nadziei, powtarzała sobie w myślach jak motto życiowe.

Na pewno. Wszystko w porządku. Dziękuję. – Poprawiła niezdarnie swoje długie, kruczoczarne włosy.

To dobrze.

Widząc, że nieznajomy patrzy w stronę grobu, skuliła się w sobie. Wyprzedzając ewentualne pytanie, wyznała ze smutkiem:

Tutaj leżą moi rodzice. Tata niefortunnie się przewrócił... A mama rok później zmarła na serce.

Bardzo mi przykro – powiedział współczująco.

Zareagowała słabym uśmiechem. Widać było, że kosztowało ją to wiele wysiłku. Zmieszanie malowało się na jej subtelnej twarzy. Przyjrzała się mu uważniej. Był to czarnowłosy, trzydziestodwuletni mężczyzna o gładko ogolonej twarzy, co uwydatniało szlachetne rysy. Wysoki, szczupły, niezwykle przystojny mógł podobać się wielu kobietom. Niby nie wyróżniał się niczym, ale jednak posiadał jedną, wyjątkową cechę. Aksamitny, męski głos. Z zewnątrz stanowił przeciwieństwo jej brata, który miał ostre rysy twarzy, malutkie oczy i zbyt czujne spojrzenie.

Muszę już iść... Do widzenia – szepnęła onieśmielona tą jego atrakcyjnością.

W takim razie do widzenia – pożegnał ją, nie chcąc dalej wdawać się w przykre dyskusje.

Widział, jak zaczynała iść dróżką, nie oglądając się za siebie. Przez krótką chwilę jego myśli krążyły wokół niej, lecz zaraz uleciały w powietrze niczym bańka mydlana. Musiał myśleć o powrocie do domu, gdzie czeka na niego bliska osoba...

Wyszedł z cmentarza, kierując się wolnymi krokami do swego bloku. Dotarł tam po piętnastu minutach. W miejscu jego zamieszkania usytuowane były trzy bloki, pomalowane delikatnymi kolorami. Arkadiusz mieszkał w pomarańczowym. Dzieci z osiedli mogły bawić się na małym placu zabaw. Wspiął się schodami na drugie piętro. Wszedł w głąb mieszkania i postawił reklamówkę z zakupami na podłodze i zdjął buty.

Cześć, już wróciłem! – odezwał się.

Wszedł do salonu. Kobieta siedziała na kanapie i czytała czasopismo.

Cześć – rzekła z uśmiechem, odkładając gazetę i wstając.

Po chwili przybiegł siostrzeniec, który rzucił się mężczyźnie na szyję. Przywitali się. Arkadiusz spojrzał czule na niego. Był to sześcioletni, smukły, ciemnowłosy chłopiec mający w sobie wyjątkowy spokój i wrażliwość. Wyswobodził się z jego objęć i pobiegł do swojego pokoju. Arkadiusz popatrzył na przyjaciółkę, która uśmiechała się nieśmiało, nawijając kosmyk włosów na palec.

Na pewno nie miałaś z nim problemu? – zapytał z zainteresowaniem.

Oczywiście, że żadnego. Jak zwykle. Świetnie się dogadujemy. Uważam, że to słodki chłopiec.

Bardzo dziękuję ci za opiekę nad nim. Nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę – powiedział łagodnie.

Olśniło go, jaka była piękna. Ta dwudziestoparoletnia wysoka, szczupła kobieta o długich, rudych i falowanych włosach oraz nienagannej urodzie miała wyostrzone rysy twarzy i ładnie wyregulowane brwi. Duże, błękitne oczy spoglądały bystro, a wąskie, pomalowane różową szminką usta rozpływały w delikatnym półuśmiechu. Doskonała, jasna cera aż prosiła się, aby ją dotknąć.

Nie ma sprawy. Oczywiście nie musisz się odwdzięczać. Cieszę się, że mogę ci pomóc – odpowiedziała dziewczyna, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny.

Czy mogłabyś popilnować Oskara przez ten cały tydzień, jak pójdę do pracy? Nie chcę cię za bardzo wykorzystywać. Przecież masz swoje życie... – Z zakłopotaniem przejechał dłonią po włosach.

Oczywiście, że zaopiekuję się nim podczas twojej nieobecności.

Zapanowała cisza. Każdy zatopił się we własnych myślach. Słychać było tylko tykanie zegara wiszącego na ścianie i szczekanie psa gdzieś w oddali.

Nie słyszę go – wydobył z siebie stłumiony głos.

Wpadł z hukiem do pokoju dziecięcego i wykrzykiwał imię siostrzeńca. Kobieta stanęła na progu. Arkadiusz siedział na podłodze, a przed sobą trzymał oparte o swoją klatkę piersiową dziecko, które ciężko oddychało, a wręcz dusiło się.

W pierwszej szufladzie jest białe pudełko z zielonym korkiem. – Wskazał ruchem głowy na jasną komodę stojącą tuż obok.

Otworzyła górną szufladę. Było tam tyle różnych lekarstw, co w aptece. Przegrzebywała tonę pudełek oraz kartoników. Rzecz jasna, była przygotowana na takie gwałtowne sytuacje i sama również podawała chłopcu leki, aczkolwiek dziś miała gorszy dzień spowodowany ogólnym zmęczeniem. Nie umiała się skupić.

Szybciej! – Zerknął na dziecko, które robiło się coraz bardziej czerwone na twarzy.

Drżącymi rękoma sięgnęła po pożądaną fiolkę. Wziął trzy białe tabletki i podał je Oskarowi, a ten natychmiast połknął. Najwyraźniej przyzwyczaił się do tego typu sytuacji, jeśli w ogóle można przywyknąć do nagłych ataków astmy.

Oddychaj – szepnął mu do ucha, obejmując w pasie jego kruche ciało. – Wdech i wydech. Wdech... i wydech. – Ich klatki piersiowe unosiły się w równym tempie, a w pokoju słychać było tylko ciężkie charczenie.

Starał się unormować oddech. Kiedy w końcu chłopiec zaczął oddychać spokojniej, wujek pomógł usadowić mu się na brzegu łóżka. Dziewczyna obserwowała tę sytuację z pobladłą twarzą.

W porządku? – Usłyszała jego łagodny głos jakby przez mgłę.

Zamrugała powiekami i zerknęła na mężczyznę całkiem przytomnie.

W porządku oczywiście.

Lepiej ci, kochanie? – zwrócił się do zmęczonego atakiem chłopca, który siedział nieruchomo i wpatrywał się w wujka.

Lepiej – urwał na moment. – Wujku...

Tak? – Ukucnął, aby zrównać się i spojrzeć mu prosto w twarz.

Czy po obiedzie wyjdziemy na spacer?

Pewnie. Jeśli będziesz się dobrze czuł. A gdzie chcesz pójść? Może do naszego ulubionego parku?

Ucieszony Oskar zgodził się, klaskając w dłonie.

Oczywiście codziennie chodzicie do tego parku? – Oparła się o modrawą ścianę, zawijając kosmyk włosów na palec.

No. Popołudniami. Tam jest na serio ładnie – odpowiedział rezolutnie malec, a w jego oczach można było dostrzec iskierkę radości.

Oczywiście ci wierzę. Nie będę wam przeszkadzać. Oczywiście do zobaczenia jutro.

Odprowadził ją do przedpokoiku. Nie zdziwił się, gdy w milczeniu zakładała buty i poprawiała fryzurę przed wiszącym na ścianie zwierciadłem, nie zagadując więcej. Czuł, że między nimi rosła niewidzialna bariera, która jakoś Arkadiuszowi nie przeszkadzała. Zdawał sobie z tego sprawę, iż kobieta być może podkochiwała się w nim, sądząc po jej nieśmiałych zalotach, ale nie okazywała raczej tego otwarcie. Pożegnali się, a potem ona wyszła. Odetchnął, mógł odpocząć od jej denerwującego powtórzenia słowa „oczywiście”.

Został sam. Właściwie niezupełnie sam. Miał uroczego siostrzeńca, którego bardzo kochał i traktował niemalże jak własnego synka.


26 czerwiec 2009 r.

Posiłek przebiegał w dość drażliwej atmosferze. Niby rozmawiali normalnie, jednak Felicja wyczuwała napięcie w powietrzu. Ludmiła zachowywała się swobodnie, a Nikodem był nieobecny myślami. Na pytania odpowiadał półsłówkami. Obie sądziły, że coś mu dolega, ale nie chciał nic powiedzieć na ten temat. Po obiedzie Felicja postanowiła znów wyjść na spacer. Nie chciała kisić się w domu, w którym panował antypatyczny klimat, podczas gdy na dworze było słonecznie. Czuła, że gdyby została dłużej w domu, ponure myśli zadręczyłyby ją tak bardzo, iż nie dałaby rady wytrzymać psychicznie, załamałaby się kompletnie... Na progu przedpokoju pojawiła się starsza siostra.

Wychodzisz? – W jej głosie Felicja słyszała głębokie zdziwienie.

Tak, do parku. Pojeżdżę na rolkach.

Myślałam, że obejrzymy coś razem, jak co weekend. Zaraz zacznie się fajna komedia... – Na jej twarzy malował się żal.

Miała dwadzieścia pięć lat, długie smoliste włosy układające się w falowanej fryzurze, ciemnobrązowe, przenikliwe oczy, ładne usta rozciągające się w przyjaznym uśmiechu. Natura obdarzyła ją lekko zachrypniętym głosem oraz smukłą sylwetką.

Nie dzisiaj. – Felicja wkładała rolki.

Ludmiła otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale tamta wyprzedziła ją:

To na razie! – I wyszła z domu, trzaskając drzwiami.

Żwawo pojechała przed siebie, sunąc po chodniku z płynnością. Mijając po drodze swoją ulubioną restaurację tajską, zatrzymała się ni stąd ni zowąd. Miała ochotę przejrzeć, co nowego dają, czy może zmieniło się menu. Mimo że lubiła polskie potrawy, od dwóch lat zajadała się także egzotycznym jedzeniem, często tu przychodząc i próbując coraz to nowsze smaki. Teraz przebiegła wzrokiem po liście dań znajdującej się przy drzwiach. Filet z dorsza i ryż jaśminowy w słodko-ostrym sosie z bananów, mleka kokosowego i papryczek, krewetki w tajskiej tempurze podawane z sosem śliwkowym i słodkim chilli, tatar z tuńczyka, miętą, kolendrą i owocami granatu... Wszystko wydało się Felicji apetyczne. Nic jednak nie zamówiła, powstrzymała się od tej chęci. Pojechała dalej.

Wkrótce dotarła do jednego z najładniejszych miejsc w mieście. To właśnie w tym ogrodzie spacerowym można było zawsze z kimś porozmawiać albo po prostu pomilczeć i pobyć sam na sam z naturą. Bardzo lubiła przychodzić do parku, ponieważ tam mogła się odprężyć i pomyśleć nad rozwiązaniem różnych problemów. Pierwsze, co ją uderzyło po wejściu to ogrom zieleni. Drzewko wiśniowe mieniło się różowymi kwiatami w słoneczne dni, takie jak dziś. Duża wierzba, ginąc w półmroku, przybierała różne, ciekawe kształty. Pomiędzy rozłożystymi drzewami w cieniu stały pomalowane na brązowo ławki, na których odpoczywało wielu ludzi. Równo przycięta trawa zieleniła się soczyście. W samym środku stała fontanna średniego rozmiaru. Znajdował się tu plac zabaw dla dzieci oraz polanka otoczona siatką, gdzie psy mogły swobodnie się wyhasać. Dziewczyna zatrzymała się przy wolnej ławce, usiadła i rozglądnęła się dookoła, prostując swoje nogi. Zakochana para szła alejką, trzymając się za ręce. Rodzice obserwowali swoje dzieci, bawiące się w pobliżu. Staruszkowie czytali gazety lub rozmawiali ze sobą. W pewnym momencie zauważyła uroczego chłopca, który zbliżał się w jej kierunku, aż stanął przed nią z uśmiechem.

Cześć. Co tam? – zagadał rezolutnie.

Wszystko dobrze – odparła Felicja z lekkim uśmiechem.

Wtem podszedł do nich czarnowłosy mężczyzna.

Oskarek, nie zaczepiaj pani. – Chwycił dziecko za rękę. – Przepraszam panią, mój... – spauzował w poszukiwaniu odpowiednich słów. – siostrzeniec lubi często zwracać na siebie uwagę.

Nic nie szkodzi.

Od razu dotarł do niej fakt, że to był ekspedient ze znanej cukierni, do której wielokrotnie zaglądała. I ten sam, którego spotkała przedwczoraj na cmentarzu.

Idź, pobaw się, tylko nie oddalaj się zbytnio – zwrócił się czule do malca.

Dobrze! – Dziecko ruszyło biegiem w stronę pobliskiego placyku zabaw.

Ku zdziwieniu dziewczyny, mężczyzna usiadł obok niej.

Jak się pani czuje?

Już dobrze, dziękuję – zapewniła, wiedząc, że miał na myśli to, że na cmentarzu nie wyglądała najlepiej.

Jakoś nigdy nie było okazji, żeby się przedstawić... Mam na imię Arek. – Wyciągnął dłoń, a ona ją uścisnęła.

Wprawdzie w cukierni widziała na plakietce jego imię, niemniej jednak wypadałoby oficjalnie się zapoznać.

Miło pana poznać – powiedziała nieco zawstydzona, patrząc mu w twarz.

Mnie również... – Wlepił w nią skupiony wzrok. – Ślicznie dziś wyglądasz. Te kolczyki podkreślają twój kolor oczu.

Dziękuję. – Mimowolnie dotknęła swoich małych, granatowych kolczyków w kształcie rozgwiazdy.

Zapadła krótka cisza. Nie miała pojęcia, do czego zmierzał. Dzieliła ich znaczna różnica wieku i byli sobie nieznani. Widywali się w cukierni, ale nie rozmawiali ze sobą. Czasem tylko coś miłego zagadał, ale to wszystko. Sprzedawał słodkości różnego rodzaju, raczej nie wdając się w dłuższą konwersację z klientami.

Wysiliła się na najbardziej radosny uśmiech, na jaki było ją stać i badawczo zlustrowała wzrokiem otoczenie. Wokół zgromadziło się sporo ludzi, więc chyba nie było szans, aby ten obcy facet coś złego jej zrobił.

Ładna pogoda – rzuciła na odczepnego, gdyż cisza za długo dźwięczała jej w uszach.

Zauważyła, że świdrujące spojrzenie Arkadiusza wędruje ku jej dekoltowi. Gdy odwrócił głowę, natychmiast speszona poprawiła bluzkę i odsunęła się trochę. A może tylko jej się wydawało? Może była zbyt przewrażliwiona?

Codziennie przychodzę z Oskarem do tego parku, a jakoś ciebie wcześniej nie widywałem. Często tu przesiadujesz? – zagadnął uprzejmie.

Tak, zazwyczaj popołudniami. To moje ulubione miejsce, oprócz „Bajki”. – Wyrwało jej się autentyczne, choć niezamierzone stwierdzenie. – Przepraszam, muszę iść.

Jutro będą nowe desery i pyszne ciastka. – Ucichł w oczekiwaniu odpowiedzi.

Zapewne chciał się jeszcze spotkać. Ale ona na razie nie miała na to ochoty.

Może za niedługo tam wpadnę – wymamrotała dyplomatycznie. – Do widzenia.

Najwyraźniej chciał jeszcze coś zagadać, lecz wyczuwając znużony ton Felicji, również podniósł się z ławki, nie mając zamiaru jawić się w oczach jako nachalny gość.

Jasne. Do widzenia. – Obdarzył ją szelmowskim uśmiechem typowego czarusia, aż lekko zadrżała.

Patrzył na bawiące się dzieci, a dziewczyna, wykorzystując chwilę jego nieuwagi, pojechała na rolkach ścieżką do wyjścia. Lubiła śmigać i poruszać się szybko, z gracją. Zdecydowanie bardziej wolała rolki niż wrotki, na których można było się przewrócić. Po trzech minutach niespodziewanie Felicja poczuła, że ktoś wbija w nią natarczywy wzrok. Przystanęła, odwróciła się z zatrważającą myślą. Przymrużyła oczy przed promieniami słońca, doszukując się jakiejś osoby, która by na nią zerkała. Po drugiej stronie chodnika szła jakaś para staruszków, a trochę dalej nastolatka z psem na smyczy. Przed pobliskim gabinetem weterynaryjnym stał mężczyzna ubrany w biały fartuch oraz kobieta trzymająca w rękach klatkę z królikiem. Fakt, iż nikt nie wydawał się być zainteresowany Felicją, nie uspokoił jej. Wręcz przeciwnie, bała się jeszcze bardziej. Czuła przyspieszony rytm swojego serca. Przez całą drogę do domu miała wrażenie, że ktoś za nią idzie i nie spuszcza z niej oczu. Z trudem skupiała się na jeździe. Teraz niepewność pomieszana z lękiem powróciła ze zdwojoną siłą. Doznawała wewnętrznej paniki, która zmalała dopiero wtedy, gdy Felicja znalazła się za furtką. Odetchnęła głęboko, a potem weszła do swojego domu.

W środku nocy obudził ją własny krzyk. Była zlana potem. Śnił jej się koszmar, iż ktoś ją śledził, a ona uciekała, aż wpadła raptem w czarną dziurę, z której już nie mogła wyjść. Zapewne ten sen był spowodowany dzisiejszym nieprzyjemnym wrażeniem. Nieoczekiwanie w jej umyśle odtworzyły się szczątki wspomnień odwiedzających ją od pewnego czasu. Przez moment siedziała jak zahipnotyzowana, w końcu pokręciła przecząco głową, jakby chciała odgonić od siebie czarne myśli. Powinna bardziej wyluzować. Przecież skoro do tej pory nic się nie stało, to już się nie stanie. Taką przynajmniej miała nadzieję. Zmieniła pozycję na leżącą. Kątem oka spostrzegła blade światło padające z korytarza na podłogę. Usłyszała, jak drzwi delikatnie skrzypią przy otwieraniu, a później zamykaniu. Czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Chyba ktoś nasłuchiwał jej miarowego oddechu i sprawdzał, czy na pewno śpi.

Tylko kto? Były trzy opcje. Ludmiła, Nikodem, albo...”.

Wolała nie dokańczać tej strasznej myśli. Po chwili wstała i przyłożyła ucho do drzwi. Zza nich dobiegł ją brzmiący zmysłowo głos brata.

One śpią jak kamień, więc mogę spokojnie rozmawiać.

Zaciekawiona wytężyła słuch.

Spotkamy się jutro o dziewiętnastej tam gdzie zawsze? Świetnie. Do zobaczenia.

Rozmowa telefoniczna urwała się, a kroki stopniowo ucichły. Po nich nie pojawił się już żaden dźwięk. Felicja pomyślała, że chyba rozmawiał z jakimś kumplem, lecz nie była tego pewna. Dlaczego sprawdzał, czy siostra śpi? Odczekała trochę i wyszła na korytarz. Światło sączyło się z dołu. Uchyliła lekko drzwi do sąsiedniego pokoju, w którym paliła się nocna lampka. Po wślizgnięciu się do środka Felicja szybko dopadła komórkę brata i zaczęła ją przeszukiwać. SMS-ował z jakimś chłopakiem, którego miał zapisanego jako A. P. Rozmowy dotyczyły pieniędzy, zakładów i kasyna. Sprawdziła numer tej osoby. Ku jej zdumieniu to nie był numer żadnego z kolegów brata. Położyła komórkę w tym samym miejscu na stoliku, jak najostrożniej się dało, i wybiegła jak oparzona. Zamykając za sobą drzwi do swego pokoju, poczuła ulgę, że nikt jej nie przyłapał. Wróciła do łóżka, ale już wiedziała, iż nie będzie mogła zasnąć. Emocje za bardzo w niej szalały, powodowały niepewność i jednocześnie dziką, nieokiełznaną ciekawość.


27 czerwiec 2009 r.

Przed rozpoczęciem pracy Arkadiusz postanowił, że odwiedzi bliską mu osobę, bo dawno u niej nie był. Zostało czterdzieści minut do otwarcia sklepu, więc chciał dobrze wykorzystać wolny czas. Wkrótce zaparkował swój samochód na obrzeżach miasta. Stał tutaj duży, samotny budynek, którego widok zawsze napawał go lękiem. Zmuszał się do odwiedzin w szpitalu psychiatrycznym. Poczucie spełnienia obowiązku nie dawało mu spokoju. Na drugim piętrze korytarza było kilku pacjentów. Patrzył na nich z odrazą, a może również z pogardą. Młoda kobieta siedziała skulona na krześle i kołysała się. Jakiś człowiek w średnim wieku walił pięścią o ścianę, a inny mężczyzna wył niczym wilk do księżyca. Arkadiusz wzdrygnął się i wkroczył do sali. Po obydwóch stronach mieściły się dwa łóżka, nieduże szafki i stojaki na kroplówki. Przy zabezpieczonym kratą oknie stała jego matka. Spojrzała na niego i podeszła rozpromieniona.

A-Arek! Jak dobrze, że jesteś – wystękała z wysiłkiem, ale w jej głosie wyczuł radość.

Cześć – przywitał się, delikatnie przytulając, by nie sprawić jej bólu.

Patrzył ze wzruszeniem na tę sześćdziesięcioletnią staruszkę przy kości mającą pomalowane na brąz, przetłuszczone włosy, z trochę siwymi kosmykami i sine, nieco nabrzmiałe usta. Przez okulary w niebieskich oprawkach spoglądały zgaszone oczy.

Co słychać?

Dobrze... – zaczął mówić, ale natychmiast przerwała.

Jesteś teraz moim jedynym synkiem. Jest mi przykro, że tak rzadko mnie odwiedzasz. Chyba mnie nie kochasz. – Mocno jąkała się i w końcu wciągnęła powietrze z trudem.

Kocham cię mamo, ale zrozum, że nie mogę ciągle z tobą przebywać. Wiesz, że pracuję i mam własne życie.

To mi nie wystarcza. Chcę normalnie funkcjonować. – Każde słowo brzmiało oddzielnie.

Była zupełnie nieświadoma tego, że potrzebowała stałej opieki medycznej. Żyjąc w swoim świecie, często swoim dziwnym lub natrętnym zachowaniem wzbudzała niechęć i strach u ludzi. Miewała naprawdę zmienne nastroje. W jednym dniu emanowała dobrym humorem, nazajutrz latała z nożem po pokoju, głośno przeklinając, a trzeciego dnia potrafiła milczeć przez cały dzień.

Niestety, nie ma na to szans. Tutaj jest twoje miejsce. – Wziął ją za ramiona.

Czemu? Czemu przyjeżdżacie tak rzadko? Czemu Oskaruś też się nie pokazuje? Czemu nie mogę widzieć was codziennie? – wykrztusiła, robiąc błagalną minę, przez co zmarszczki na jej bladej twarzy stały się bardziej wyraźne.

Przykro mi, Oskar nie może cię odwiedzać, bo jest chory.

Jejku! Na co? Czemu ja nic o tym nie wiedziałam?!

Zrezygnowany wypuścił ją z objęć i wzruszył ramionami, gdyż zmęczyły go te natarczywe pytania i nie miał siły znowu tłumaczyć, że siostrzeniec choruje na astmę. Nie zwróciwszy uwagi na milczenie, matka kontynuowała swój bezsensowny, jąkający się monolog:

Śnił mi się wczoraj mój kochany pies. Czekaj, jak on się nazywał... – Zmarszczyła gęste brwi, próbując sobie przypomnieć.

Chlebek.

O, właśnie. Szkoda, że umarł. Uwielbiałam go. Miał taką ciepłą sierść.

Milczał wyczekująco, wiedząc doskonale, co mama za chwilę powie. Te zdania słyszał chyba po raz setny i nawet z zamkniętymi oczami za tydzień mógłby je wyrecytować jednym tchem.

Był taki milusi. Lubiliśmy się razem bawić. Pamiętasz go jeszcze?

Jasne, byłaś do niego bardzo przywiązana – odparł z nutą irytacji.

Nudziło go to ciągłe powtarzanie tych samych słów. Pomyślał, że ten pies był biedny, mając dziwne imię. Chleb. Kto w ogóle tak nazywa zwierzaka? Zapanowała między nimi grobowa cisza.

Chciałabym spotkać się z Natalką. Całe miesiące się z nią nie widziałam. Ciekawe, czy na tę sobotę jak zwykle upiecze dla mnie makowiec – wydukała mama tonem pełnym czułości.

Uśmiechnęła się, pokazując spore braki w uzębieniu. Na sam dźwięk tego imienia westchnął żałośnie i poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Dopiero w tym momencie dotarł do niego oczywisty fakt, jak strasznie była wyłączona z życia, a w dodatku mieszała się jej teraźniejszość z przeszłością.

Natalia nie żyje od pięciu lat – szepnął ze smutkiem.

Dopiero po dłuższej chwili dotarła do niej przykra wiadomość. Jej wychudzona twarz wykrzywiła się w kwaśnym grymasie, a broda zadrżała. Widział już u niej takie groźne spojrzenie zapowiadające wybuch szału, dlatego odruchowo cofnął się o kilka kroków.

Zabiłeś ją! Jak mogłeś?! – Spróbowała podnieść głos, ale wyszło z tego burknięcie.

Wyglądała, jakby miała zaraz dosłownie eksplodować z wściekłości. Rzuciła się z pięściami w kierunku syna. Wybiegł z pokoju, wołając o pomoc personel. Na korytarzu zrobiło się zamieszanie. Z bezpiecznej odległości obserwował sytuację. Dwie pielęgniarki obezwładniły mocno szamoczącą się matkę, a trzecia podała jej zastrzyk. Kobieta wykrzykiwała groźby pod adresem Arkadiusza. Zaraz nastąpiło całkowite uspokojenie. Wykorzystując moment otępienia, pielęgniarki zaprowadziły ją do pokoju. Przez przeszklone drzwi widział dokładnie, jak kładą ją do łóżka, przypinają solidne pasy bezpieczeństwa oraz podłączają do kroplówki.

Pan Pewojowiec?

Słucham? – Odwrócił się i zobaczył stojącego obok lekarza.

Zapraszam do mnie na chwilę.

Weszli do jego gabinetu. Po upewnieniu się, czy nikt nie podsłuchuje, oznajmił służbowo:

Powiem wprost. Pańska nieobliczalna matka ma zupełnie wyniszczoną psychikę. Można powiedzieć, że z dnia na dzień jest coraz gorzej. Nikt nie przewidzi jej postępowania, które ciągle się zmienia.

Czy to oznacza koniec moich odwiedzin? – spytał poważnie bez cienia emocji.

Niestety. Niech pan tutaj więcej nie przychodzi. Poradzimy sobie z nią.

Rozumiem, że to konieczność. Gdyby stało się coś naprawdę poważnego, poinformujecie mnie?

Oczywiście. Może pan dzwonić i pytać o jej zdrowie. Proszę się nie martwić. Pana mama ma zapewnioną dobrą opiekę, jedzenie. Towarzystwo nie, ale wiadomo, to nie jest miejsce spotkań dla zdrowych.

Kiwnął potwierdzająco głową, patrząc w dal i usiłując zebrać myśli.

Przypomina rozkapryszonego dzieciaka, obrażonego, gdy nie spełni się jego zachcianki. Albo dzikie zwierzę, które żyje wyłącznie w klatce. Skojarzeń jest wiele. – Miły głos mężczyzny znienacka zastąpił prawdziwy sarkazm.

Zabolało to Arkadiusza. Nie mógł pojąć, dlaczego obrażał swoją pacjentkę. Mama znacznie różniła się od zdrowych ludzi, owszem, ale to nie powód, by tak perfidnie o niej mówić. O niej albo o innych pacjentach.

Ale dzisiejszy świat pełen jest pogardy i ironii”.

Pożegnał się z lekarzem i pośpiesznie wyszedł na korytarz, by nie zrobić nic głupiego. Po raz ostatni zerknął przez przezroczyste drzwi na nią, leżącą nieruchomo na łóżku.

Żegnaj, mamo – wyszeptał, zamrugał powiekami, by się nie rozkleić.

Gdy opuścił chłodny szpital, słońce zaświeciło mu prosto w twarz. Wydawało się, że kpiło sobie z niego. Jak na złość klimat sprzyjał radości, a on czuł w sobie narastającą pustkę. Stracił ukochaną osobę, choć jeszcze żyła. Szkoda, że pogoda nie dostosowała się do jego ponurego nastroju.


Przy śniadaniu Felicja odpowiadała zdawkowo na pytania brata. Nie mogła na niego patrzeć. Od tej chwili spostrzegała go w negatywnym świetle, choć nie do końca wiedziała, czy rzeczywiście grał w kasynie. Włożyła do ust ostatni kęs ciepłej parówki, gdy w tym momencie usłyszała spokojny głos Nikodema.

Dzisiaj mam dużo pacjentów, więc mogę wrócić później. Nie czekajcie z kolacją.

Prawdopodobne kłamstwo gładziutko przeszło przez jego usta i zabrzmiało bardzo wiarygodnie. Nie dał nic po sobie poznać. Ludmiła uwierzyła w tę wersję na słowo. Felicja zresztą też by się nabrała, gdyby wcześniej nie dowiedziała się, jaki on ma plan. Odłożył pusty, brudny talerz do zlewu, nawet nie racząc włożyć go do zmywarki. Co za leń! Ludmiła również wstała i zwróciła się do młodszej siostry:

Sprzątniesz, kochanie? Ja już idę do pracy.

Pewnie – odparła z lekkim uśmiechem.

Widząc, że Ludmiła szykowała się do wyjścia, brat podszedł do niej z uroczym uśmiechem, który kiedyś Felicja lubiła, a który teraz wydawał się żałosny. Ten kretyn pogłaskał ją i pocałował w policzek. Dziewczyna z niesmakiem spoglądała na nich. Jak śmiał jej dotknąć? Tak ją zemdliły te obrzydliwe myśli, że chciała wyrzucić z siebie całe śniadanie. Ludmiła przytuliła ją. Spieszyła się i nie zwróciła uwagi na nieco pobladłą twarz młodej, tylko wyszła z mieszkania. Felicja nadal siedziała nieruchomo na swoim miejscu.

Ja też wychodzę, do miasta. Wrócę niedługo – odezwał się brat, wkładając portfel do kieszeni spodni.

To znaczy kiedy? – wyrwało jej się niespodziewane pytanie.

Za jakąś godzinę. – Spojrzał na nią tak uważnie, że wstrzymała oddech w obawie, że wie o jego sekrecie. – Wyjdź na powietrze, bo jesteś niewyraźna. Źle się czujesz, Felinko?

Nie lubiła, kiedy tak do niej mówił, lecz teraz nie zwróciła mu uwagi. Zaprzeczyła niewiarygodnie, ale pozwoliła, aby objął ją ramieniem, chociaż nie sprawiało jej to przyjemności. Wraz z jego wyjściem mdłości rozpłynęły się na dobre. Odetchnęła z ulgą. Miała całe sześćdziesiąt minut na zrealizowanie części swojego pomysłu. Odczekała dłuższą chwilę na wypadek, gdyby wrócił, a potem dopiła prędko herbatę, odstawiła kubek na stół, po czym pobiegła na górę. Zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami, odczuwając ewidentne wahanie.

Czy powinnam nazwać się wścibską smarkulą? Może i nią jestem, ale jeżeli nie przeszukam brata, będzie mnie nękał niepokój”.

Wreszcie popchnęła drzwi i weszła do środka. Przeszukała zawartość pokoju Nikodema. Po kilku chwilach otworzyła szafę, która na pierwszy rzut oka zdawała się być pusta. Jednak po dokładnym przejrzeniu, dziewczyna natrafiła na trzy cienkie teczki. W pierwszej mieściła się jakaś stara dokumentacja. W drugiej nastolatka obejrzała swoje rysunki z dzieciństwa. Mimo woli uśmiechnęła się na ich widok. Ostatnia, biała teczka leżąca na samym dnie była zatytułowana „Prywatne”, która sprawiła, że ciekawość zaczęła zżerać Felicję, której oczom ukazały się trzy paragony. Dwa dotyczyły kupna drogiej biżuterii. Trzeci to rachunek na nazwisko brata za pobyt w hotelu w Hiszpanii. Znalazła również papierową fotografię. Podniosła ją wyżej, w stronę światła. Zdjęcie przedstawiało Nikodema oraz jakiegoś nieznanego mężczyznę, obaj uśmiechali się szeroko, a w tle stała maszyna do grania.

Felicja w lot przypomniała sobie, że brat nie miał na tyle kasy, żeby kupić aż taki drogi pierścionek, a co dopiero mówić o pobycie w ekskluzywnym hotelu dla dwóch osób. Pracował przecież jako masażysta, a tu zarobki nie były imponujące. Skąd miał forsę na zagraniczne wakacje? Zaczęła się też zastanawiać, dlaczego tak łatwo udało się jej odnaleźć dowody o prawdopodobnym uzależnieniu. Cóż, pewnie był przekonany, że siostry nie będą szperały w jego rzeczach. Nie zdarzało im się nigdy, aby znaleźć coś wstydliwego, coś zakazanego. Pewnie żadne z nich nie podejrzewało, by miało sekrety, które trzeba pilnie strzec, które za nic w świecie nie mogą ujrzeć światła dziennego. Nigdy wcześniej nie pomyślała o tym, że mógłby uprawiać hazard. Mimo że rodzeństwo mieszkało razem, Felicja nie zauważyła niczego dziwnego w jego zachowaniu. Może gdyby wracał od kochanki, coś by zauważyła. Niechlujnie postawiony kołnierzyk, ślad szminki na twarzy, zapach obcych perfum... Chociaż z drugiej strony, niewykluczone, może też z kimś się spotykał? Wyparowała z niej niemalże cała serdeczna miłość do niego. W miejsce pozytywnych uczuć pojawiła się czysta złość i wypełniająca całe serce nienawiść. Była wściekła, że Nikodem był nieuczciwy wobec swojej ukochanej, porządnej, pracowitej osoby, w ogóle wobec wszystkich. Nie miała prawa się mieszać do ich spraw, a jednak nie mogła pozwolić, aby tak wyjątkowa kobieta, jaką jest jego dziewczyna, była dalej krzywdzona.

Muszę działać. I to bezzwłocznie.

Ale przecież nie powinnam aż tak się dąsać, skoro sama nie jestem święta.

Wszyscy mamy sekrety”, zaraz sobie przypomniała, spoglądając beznamiętnie przez okno.

2 komentarze:

  1. Hej, widziałam twój komentarz u siebie na blogu i wpadłam zobaczyć, co piszesz.
    Ogólnie podoba mi się wygląd tekstu, wszystko jest czytelne, nie zauważyłam też błędów, co bardzo się ceni :) Opowiadanie zapowiada się całkiem ciekawie, bardziej przypadła mi do gustu perspektywa Felicji. Zastanawiałam się, czy nie skonfrontuje z bratem swoich odkryć, bo w sumie to Nikodem może przepuścić w kasynie np. ich dom i będzie problem. Na jej miejscu pewnie też przeszukałabym jego rzeczy i podzieliła się odkryciami z siostrą, ciekawe czy Felicja zrobi to drugie. Zdziwiło mnie jednak trochę to, że tak szybko zmieniła nastawienie do rodzonego brata. Nie odkryła nic przerażającego na tyle, by tak szybko go osądzić. Równie dobrze może mieć jakiś problem, z którym sobie nie radzi i potrzebuje pomocy, a nie osądzenia przez rodzinę. Zastanawia mnie ile bohaterka ma lat. Nie wiem, czy o tym wspomniałaś w rozdziale, a mi to umknęło.
    Kwestia, która mnie zakuła to rozmowa Arka z lekarzem w szpitalu. Żaden lekarz nie powiedziałby tak o pacjencie, bo szybko zakończyłby karierę. Na takie tematy rozmawia się delikatnie z rodziną pacjenta, nie nazywa się go niezrównoważonym ani nie porównuje do zwierzęcia. Arek mógłby za to go pozwać i też nie zbyt dobrze o nim świadczy, że w żaden sposób nie zareagował na słowa lekarza. Nawet jeżeli jest zdystansowany w stosunku do matki, to zwykłe chamstwo powinno go zdenerwować chociaż trochę.
    Trochę rozbawił mnie opis spokojnej Warszawy nocą (w pozytywnym sensie!), sama mieszkam w dużym mieście i one nigdy nie śpią, a rozmyśleniom Felicji na pewno przerwała jadąca karetka albo wyścig samochodów :)
    Historia zaczyna się intrygująco. Zgaduję, że para z początku to Arek i Fela? Różnica wieku, by pasowała. Zastanawia mnie, co jej się przytrafiła, że w średnim wieku jest już krucha i zgarbiona.

    Pozdrawiam,
    G.
    https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O rajuśku, jestem kompletnie oczarowana! Co prawda dopiero zaczęłam czytać, ale jestem pod wrażeniem <3
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

layout by oreuis [szablonarnia]