5.08.2021

Rozdział dziewiąty

 Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dziewiąty



Przeszłość

2 lipiec 2009 r.

Wracały z udanej wycieczki z jakiejś polskiej miejscowości. Barbara Rygrzeska siedziała na miejscu pasażera, a przyjaciółka prowadziła samochód. We dwójkę wesoło śpiewały znaną piosenkę lecącą w radiu. Zaczęło kropić, a niebo niespodziewanie pociemniało. Zerwał się porywisty wiatr, niosąc ze sobą liście i drobne gałęzie zerwane z drzew. Czarna, groźna chmura szła prosto na samochód, w dodatku zagrzmiało dwa razy. Wyglądało to straszliwie, jakby żywioł postanowił wystąpić przeciwko ludziom. Przyjaciółka skręciła w prawo i po chwili wjechała w las. Po obu stronach pustej drogi rozciągała się gęstwina wysokich drzew, co sprawiało, że otoczenie prezentowało się złowieszczo. Mrocznawy firmament przecięła błyskawica. Strugi deszczu uderzały w bok auta i bębniły o szyby, jakby chciały wtargnąć do środka. Barbara wypatrzyła parterowy zajazd, nieco ukryty pośród ciemnych sosen. Stał przy drodze, a jego szyld „Cichy kąt” był prawie niewidoczny przez deszcz, który smagał nielitościwie. Młode dziewczyny zatrzymały się na małym parkingu. Ruszyły pędem do zadaszonego wejścia do motelu. W niewielkim, wynędzniałym biurze paliło się słabe światło. Podłogę całego holu pokrywała stara, brązowa wykładzina. Z gołych ścian odłaziła ciemnoczerwona farba. We wnęce stała maszyna z napojami. Na końcu korytarza znajdowała się zabiedzona, mała kuchenka. Motel posiadał sześć pokoi. Był urządzony w marnym stylu bez elegancji i przejrzystości, ale przynajmniej było ciepło i sucho. Właścicielką tej speluny okazała się być starszą, małomówną kobietą. Zakwaterowała dwie osoby na jedną noc. Nawet nie pofatygowała się, aby cośkolwiek mile do gości zagadać, tylko od niechcenia dała klucz. Zatęchły pokój wykazywał podobieństwo do strychu pełnego starych ubrań. Tutaj również brakowało komfortu, jak i telewizora. Mieściły się jedynie stolik, staroświecka szafa, dwa pojedyncze łóżka. Miały wyblakłe, słomkowożółte narzuty, w obu wypalono papierosami dziury, które wyglądały jak po kulach.

Cóż, to jeden nocleg w tym szkaradnym, podupadłym miejscu przypominającym mysią dziurę, pomyślała Barbara, patrząc z obrzydzeniem na białe ściany.

Młode kobiety zjadły resztę kanapek z żółtym serem i szynką. Przez chwilę jeszcze rozmawiały, chichocząc, a potem Barbara oznajmiła, iż pójdzie się jeszcze przewietrzyć, bo przestał padać deszcz. Przyjaciółka zmęczona zapadła w sen. Barbara założyła sweter, zapięła go i cicho opuściła pokój. Na przyciemnionym korytarzu ani żywej duszy. Grobowa cisza dodawała zagadkowości, lecz Barbara zuchwale stwierdziła, że motelik nie cieszył się popularnością. Wyszła na dwór. Przed wejściem do motelu świeciło światło, poza tym wokół królowała wszechogarniająca, bezkresna ciemność. Dziewczyna nie bała się. Właściwie mało czego się bała. Zawsze szła przez świat pełna odwagi i nieustępliwości. W dzieciństwie nie zaznała przerażającego strachu. Nauczyła się być w pełni samodzielna. Zapowiadało się na bardzo ciepłą noc, więc rozpięła pierwszy guzik swojego cienkiego sweterka.

Rozejrzała się powoli. Wszystko się zlewało w tym mroku, a gdy po chwili się do niego przyzwyczaiła, znienacka na jej drodze stanęła jakaś czworonożna postać. W nikłym oświetleniu rozpoznała w niej czarnego, dużego kota. Przez chwilę patrzył na nią żółtymi, mądrymi ślepiami, jakby chciał powiedzieć coś ważnego. Potem zniknął, gdzieś się chyba chowając. Barbara wzruszyła ramionami. Znów się rozejrzała. Po lewej dostrzegła samotny samochód zaparkowany przy poboczu, po drugiej stronie. Pomyślała natychmiast, że coś się stało. Może coś się popsuło? Może kierowca zasłabł? Choć równie dobrze mógł tylko odpoczywać lub przeczekać burzę. Różnie w życiu bywa. Nie mogła być obojętna, później by sobie tego nie darowała, gdyby usłyszała w wiadomościach o nieszczęśliwej sytuacji bądź wypadku przy tym motelu.

Wiedziona troską i ciekawością wyjęła telefon, włączyła latarkę. Przebiegła przez pustą jezdnię, po czym powolnym krokiem zbliżyła się do auta.


4 lipiec 2009 r.

W sali przesłuchań zapanowała cisza. Nikt się nie odzywał tak, jakby wyznanie Renaty wstrząsnęło jej rodzicami, z kolei policjantka czekała, aż dziewczyna sama będzie kontynuować. Widząc, iż nie ma zamiaru dalej mówić, Katarzyna oznajmiła łagodnym głosem:

Zabiłaś Felicję? Jesteś pewna?

Tak – powtórzyła po raz trzeci, jakby została zaprogramowana, by mówić wyłącznie to jedno słowo.

Policjantka otworzyła notes, wzięła długopis gotowa do zapisywania wszystkiego. Czuła, że teraz wydarzy się coś przełomowego.

Opowiedz, co się wydarzyło na łące.

Nastolatka zagryzła nerwowo dolną wargę, nieustannie wpatrując się ze spuszczoną głową w swe kolana.

Spotkałam przypadkiem Felicję na działkach. Wracałam od kuzynki, a ona szła na spacer. Spytałam, czy mogę do niej dołączyć, a ona odparła, że nie, bo chce pobyć sama. Zaprosiłam ją do kina na jutro, to znaczy w sobotę i się pożegnałyśmy. Później... – Urwała na moment, by przełknąć ślinę i coś przetrawić w głowie. – Poszłam za nią. Dotarłyśmy na łąkę niedaleko torów kolejowych. Odwróciła się i przyłapała, że ją śledzę. Zapytała dlaczego. Odpowiedziałam, że chciałam dotrzymać jej towarzystwa, a ona wydała się być smutna...

Zapadła kolejna cisza. Rodzice z zapartym tchem słuchali córki, patrząc na nią z niedowierzaniem. Matka poprawiła maniakalnie swoją brzydką, nastroszoną fryzurę, natomiast ojciec poprawił się na krześle, zaczynając obgryzać paznokcie.

Nie wiem, dlaczego, ale... powiedziałam jej, że byłam zazdrosna. O to, że się lepiej uczyła, że miała lepsze oceny w szkole. I... przede wszystkim... że... – Zarumieniła się znacznie, a potem podniosła głowę i spojrzała w końcu w oczy policjantce. – Nauczyciel wybrał ją do roli Julii. Traf chciał, że w roli Romea obsadził chłopaka, który bardzo mi się podobał. Byłam zazdrosna, że grali razem, mieli romantyczne sceny.

Co było dalej? – zachęciła subtelnie Katarzyna, z pilnością śledząc każdą mimikę, ruch ciała, który mógł albo nie mógł współgrać z głosem.

Wykrzyczałam jej to wszystko, a ona... uderzyła mnie w twarz, krzycząc, że mnie zabije. Wystraszyłam się nie na żarty. Pierwsza mnie popchnęła, więc jej oddałam. W tym czasie zaczął padać deszcz. Zaczęłyśmy szarpać się, idąc w jakąś stronę, a gdy znalazłyśmy się przed torami, pchnęłam ją na nie. Upadła, a ja się oddaliłam. Z bezpiecznej odległości zobaczyłam, jak po dłuższej chwili pociąg ją przejechał. Uciekłam, bo zrozumiałam, że to ja... ją zamordowałam. Ale nie chciałam, naprawdę, nie chciałam.

Po chwili rozbrzmiał głośny szloch matki, na której twarzy wymalowała się prawdziwa rozpacz. Przycisnęła dłoń z pomalowanymi na jaskrawą żółć paznokciami do wypompowanych ust, próbując bodaj odrobię się uciszyć. Ojcu zebrały się niepohamowane łzy w oczach i zatrzęsły się lekko ramiona, wyglądał, jakby w mig postarzał się w ciągu kilku sekund. Katarzyna przyjrzała się bacznie Renacie. Rzeczywiście miała siniaki na rękach, a na lewym policzku zadrapania. Katarzyna zapytała, czy Felicja była ubrana tak, jak w dzień wypadku. Dziewczyna potwierdziła. Funkcjonariuszka pokazała czapkę z daszkiem i spytała, czy wie, do kogo należy. Renata nie wiedziała. Opuściła głowę i zaniosła się gwałtownym szlochem, co zaskoczyło samą policjantkę. Coś tu nie pasowało, ale Fuboś jeszcze nie wiedziała, co. Dopiero po dłuższej chwili płaczu kobiety i jej córki policjantka zauważyła coś, co zdemaskowało nastolatkę.

Czy mogłabym porozmawiać z państwa córką sam na sam? – zapytała, spoglądając to na mężczyznę, to na kobietę.

Pani będzie ją maglować! Nie zgadzam się – fuknęła drżącym głosem matka, przestając płakać i posyłając policjantce gniewne spojrzenie mówiące „zaraz cię ukąszę”.

Proszę się nie sprzeciwiać, takie są procedury. Być może Renata w waszej obecności czuje się speszona i swobodniej by się czuła, gdybyście zostawili nas same. Mam rację, Renato? – Zwróciła się do nastolatki, szukając w niej wsparcia.

Ta bez sił skinęła głową. Wyglądała tak, jakby nie przespała co najmniej kilku nocy.

Wyjdźcie stąd. Proszę – szepnęła żałośnie.

Matka zaczerpnęła głęboko powietrza, całkiem się uspokajając, co nie było łatwe, parę sekund musiało upłynąć, by szloch ustał. Wstała i z ojcem opuścili pomieszczenie. Drzwi cicho się zamknęły. Katarzyna odczekała dobrą chwilę, wyłączyła nagrywanie rozmowy, po czym wyprostowała się na krześle, opierając się o nie plecami i spojrzała w twarz dziewczynie, by nie umknął żaden szczegół, żadna reakcja.

Powiesz mi, dlaczego skłamałaś? – odezwała się absolutnie spokojnie.

To pytanie totalnie wytrąciło z równowagi Renatę. Prędko uniosła głowę i szeroko otwartymi oczami zdradzającymi wielkie zaskoczenie popatrzyła na nią. Milcząc, automatycznie oblała się silnymi rumieńcami, co odznaczyło się na jej bladym obliczu.

Odpowiedz.

Ja... skąd pani o tym wie?

Cóż, płacząc, pod nosem uśmiechnęłaś się. Tak, jakbyś była zadowolona z czegoś. Poza tym nie patrzyłaś na mnie i rodziców. Człowiek sam siebie potrafi zdemaskować – oznajmiła bez krzty łagodności funkcjonariuszka.

Nastolatka przełknęła ślinę, bawiąc się cienkim ramiączkiem od sukienki.

P-powiem pani, ale... rodzice mnie ukażą. Wściekną się. – Patrząc w oczy policjantce, miała nadzieję, że ta jej coś pomoże, wybawi od rodzicielskiej złości i kary.

Sama musisz ponieść konsekwencje za swoje zachowanie. – Postukała palcem o biurko, surowość przemknęła przez moment przez jej twarz.

Renata zaczerpnęła głęboko powietrza i skuliła się na krześle, jakby zamarzyła, by zniknąć stąd, by stać się niewidzialną.

No dobrze... Nie zabiłam Felicji. Nawet za nią nie szłam, chociaż naprawdę się widziałyśmy wtedy, na działkach. Spotkałam ją przypadkowo, pogadałyśmy chwilę i każda poszła w swoją stronę. Ona na spacer, ja do sklepu.

Dlaczego skłamałaś? – zdziwiła się, nie mogąc doszukać się w tym wszystkim sensu.

Teraz Renata zaczęła dotykać paska od swojej torebki; była to skórzana listonoszka z paskiem w kształcie podkowy.

Bo... rodzice się mną nie interesują. Od dawna. Zawsze są zajęci sobą, swoją pracą, znajomymi. Chodzą na te spotkania towarzyskie, a mnie nie zabierają, jakby się mnie wstydzili. Gardzą mną. A przecież mam siedemnaście lat, nie zbroję niczego i nie wygłupiam się. – Dolna warga panny Nymark zadrżała. – Nigdy nie byli ze mną na jakimś koncercie, w kinie. Chciałam zwrócić na siebie ich uwagę, zrobić coś, żeby wreszcie mnie zauważyli. Teraz matka się rozpłakała, ojciec zmartwił, bo córeczka coś złego zrobiła, zabiła człowieka, a to może zepsuć im opinię publiczną. Bogate państwo, właściciele banków. Phi! Pieniądze szczęścia nie dają! – prychnęła, aczkolwiek w jej oczach pojawił się szczery, wyczerpujący smutek.

Katarzyna milczała, postanawiając dać się wypowiedzieć nastolatce.

Dowiedziałam się o śmierci Felicji od Magdy i postanowiłam to wykorzystać. Poczułam satysfakcję, widząc, jak rodzice się mną przejmują, ale nie chciałam źle, na serio – ciągnęła cicho z przygnębiającą miną człowieka, który zrozumiał, iż coś przeskrobał i był gotów ponieść karę.

Katarzyna wciąż uparcie milczała, wpatrując się wnikliwie w jej oczy.

Powie pani coś? Proszę. Przepraszam, nie powinnam aż tak...

Renato Nymark – zaczęła z powagą Katarzyna, przerywając godny ubolewania słowotok, a nastolatka zadrżała i podrapała się gorączkowo po szyi na dźwięk swego imienia. – Zdajesz sobie z tego sprawę, że to, co zrobiłaś, jest niedopuszczalne? Za utrudnianie śledztwa twoi rodzice zapłacą karę pieniężną.

Oczy dziewczyny się zaszkliły. W tym momencie przypominała małe dziecko, które nie mogło się obronić i potrzebowało opieki dorosłej osoby, zagubiło się spośród gęstej mgły.

Wiem... przepraszam, bardzo przepraszam... – Głos jej się załamał na dobre, a potem opuściła głowę i zaczęła chlipać.

Katarzyna ciężko westchnęła. Z jednej strony czuła wściekłość. Zamiast siedzieć tu, powinna być na miejscu zbrodni lub przesłuchiwać bliskich panny Talitewicz. Z drugiej strony wstąpił w nią żal. Ta dziewczyna chciała po prostu, by ją zauważono, chciała być w centrum zainteresowania zimnych rodziców ślepych i głuchych na jej potrzeby. Jednak irytacja raptownie zwyciężyła.

Cholera, zabawiłaś się śmiercią swojej koleżanki! Zmarnowałaś mój cenny czas! – krzyknęła policjantka, waląc zaciśniętą pięścią w stół, chociaż miała ochotę dać tej gówniarze w zęby, ale rzecz jasna, się powstrzymała.

Dziewczyna lekko podskoczyła, podnosząc głowę i wybuchła jeszcze większym płaczem. Do pokoju wpadł policjant i zmierzył obie czujnym spojrzeniem.

Wszystko gra?

Ostra wymiana zdań. Nie przejmuj się.

Policjant wyszedł, zaś Fuboś westchnęła dwa razy, uspokajając rozszalałe nerwy i ponownie wbiła ostry jak żyleta wzrok w nastolatkę, która żenująco pociągała nosem.

Jesteś kretyńską dziewuszką, która jeszcze życia nie zna. Felicja zginęła, a ja nawet nie wiem, czy jej współczujesz – oznajmiła ozięble, niemal stalowo.

Była moją koleżanką, lubiłam ją! – zawołała z histerią w głosie. – Już będę wiedziała, że nie powinno się kłamać...

Policjantka westchnęła znów. Dalsza kłótnia nie miała już sensu. Nie mogła się dalej wyżywać. Szef nie byłby zadowolony.

No dobrze. Porozmawiam zaraz z twoimi rodzicami, żeby wreszcie zaczęli cię traktować poważnie. Teraz na pewno nie będziesz im obojętna – oznajmiła dobrotliwie, pokazując, że nie jest chodzącą furią, choć na co dzień trzymała emocje na wodzy i była oschła, stanowcza, tego wymagała praca.

Serio? – Nie dowierzając, Renata patrzyła zamazanym przez łzy obrazem na nią.

Naprawdę. – Uśmiechnęła się lekko, gniew już nieco zniknął z jej postawy.

Dziękuję pani bardzo – szepnęła, pragnąc kobietę wyściskać, aczkolwiek było to niedozwolone.

Powiedz mi jeszcze...

Tak? – Była gotowa odpowiedzieć na wszystko, czując w końcu ulgę.

Skąd te siniaki? – Policjantka uniosła obie brwi w górę.

Sama sobie zrobiłam. Potem poszłam do rodziców i z płaczem powiedziałam, że zabiłam Felicję. Nie uwierzyli od razu, dopiero za piątym razem, gdy powiedziałam, że będą mnie odwiedzać w więzieniu. Postanowili pójść ze mną na policję.

Jedynie kiwnęła głową. Nie miała na to odpowiedzi, skoro wszystko już zostało wyjaśnione. Nie warto do tego dłużej wracać.

Jakie były wasze relacje? Twoje, Magdaleny i Felicji? Tylko teraz mów prawdę. – Zmieniła temat, od razu zastrzegając, że teraz chce usłyszeć wyłącznie szczerość.

Oblicze dziewczyny stało się spokojniejsze, bo wątek rodziców już został daleko w tyle i nie musiała już nikogo oszukiwać.

Przyjaźniłyśmy się. Magda i Fela trzymały się zawsze razem, ja trochę z boku. W zeszłym roku przyszłam do nowej klasy, dziewczyny szybko mnie polubiły, ja je też. I od tamtej pory, od pierwszej imprezy stałyśmy się prawie nierozłączne – opowiadała ze smętnym uśmiechem.

Kłóciłyście się?

Bardzo rzadko, a jeśli już, to o jakieś pierdoły.

Policjantka zapisała wszystkie istotne szczegóły i skończyła z nią rozmowę. Renata została sama w pomieszczeniu, pijąc wodę przyniesioną przez drugiego policjanta, zaś Katarzyna Fuboś w drugim pokoju poważnie porozmawiała z małżonkami. Otwarcie mówiła, że córka czuje się zaniedbana, odsunięta na bok, stąd zaistniało to kłamstwo. Nymarkowie byli w szoku. Matka początkowo, rzecz jasna, się porządnie wściekła, aż cała poczerwieniała na twarzy, ale policjantka i mąż musieli ją uspokoić. Musiało upłynąć dziesięć minut, nim doszła do siebie. Na koniec oboje wykazali skruchę, solennie obiecali, że poprawią swoje relacje z Renatą. Na korytarzu Katarzyna patrzyła, jak dziewczyna rzuca się w objęcia rodziców i, płacząc, gorliwie przeprasza. Matka ją objęła mocno, również cicho pochlipując, wzruszony ojciec pogłaskał po włosach. Naprawdę żałowali swojego postępowania.


6 lipiec 2009 r.

Katarzyna dobrze wiedziała, iż Nikodem coś ukrywa. Na komisariacie po ostrej wymianie zdań udało jej się go przycisnąć, a on w końcu wyznał, że gra w kasynie „Dobra gra”, a Felicja go nakryła. Jednocześnie zapierał się, że jej nie zabił. Jego alibi się potwierdziło, ale policjantka postanowiła wpaść do kasyna zaczerpnąć informacji. Może jego koledzy coś wiedzieli? Trzy dni później wstąpiła do kasyna. Popytała kilku ludzi o Nikodema Talitewicza i ktoś wskazał jej na niskiego mężczyznę, który właśnie siedział przy barze i coś popijał. Podeszła do niego wolnym krokiem.

Dzień dobry.

Odwrócił się w jej stronę i zmierzył ją obojętnym spojrzeniem.

Dz... dzień do-dobry – odpowiedział nieco mętnym głosem, nie okazując żadnych emocji.

Nazywam się Katarzyna Fuboś i jestem z okręgowej policji. Możemy porozmawiać?

O... o c-co cho-chodzi? – Zmarszczył brwi, nie domyślając się w ogóle, czego glina może od niego chcieć.

Zna pan Nikodema Talitewicza? – pytała łagodnie.

T-tak. To m-mój ko... kolega.

Dopiero teraz odnotowała w pamięci, że miał wadę wymowy, jąkał się. Usiadła na barowym stołku. Barman spytał, czy coś podać, a ona odparła, iż tylko wodę. Spojrzała na mężczyznę.

Jak się pan nazywa?

A... Andrzej... Pi... Piwoński. – Upił mały łyk whisky ze szklaneczki. – C-coś si-się s-stało z N-Nikodemem? – zapytał wiedziony ciekawością, przekrzywiwszy zabawnie głowę w lewo.

Patrzyła mu na twarz. W pierwszym momencie przywodził na myśl niewinnego chłopca, który właśnie coś przeskrobał. Odnosiło się takie wrażenie dzięki delikatnemu grymasowi ust, który był ciężki do określenia jako uśmiech oraz dzięki zagadkowemu spojrzeniu niebieskich oczu. Ciężko było określić, co wyraża jego oblicze, prośbę, politowanie, a może ukryte pytanie. Specyfika ta została podkreślona również przez idealnie zaczesaną fryzurę, była doskonała, podobnie jak idealnie przystrzyżony zarost. Zazwyczaj, gdy spoglądamy na człowieka, jesteśmy w stanie za pierwszym razem określić, czy jest urodziwy, czy wręcz przeciwnie. W tym wypadku jednak ciężko było to określić, być może właśnie przez tajemniczy, niejednoznaczny wyraz twarzy. Strój, który miał na sobie mężczyzna, był całkiem zwyczajny. Granatowa bluza z białym zamkiem błyskawicznym oraz czarne spodnie, choć mogły stanowić banalny zestaw, wyglądały naturalnie i dobrze.

Kobieta postanowiła go zajść od tyłu, zaskoczyć, nie mówiąc od razu prawdy. Wyjęła z torebki ciemnoniebieską czapkę i położyła na blacie.

Czy to należy do pana?

T-tak. G-gdzie j-ją... zna-znaleźliście? – Spojrzał zdumiony na czapkę, chwycił ją i założył sobie na głowę.

Gdzie pan był w piątek trzeciego lipca? – Zignorowała go.

A t-to... to ta-takie w-ważne? – Jego czujność się wzmogła, a szare oczy się lekko zmrużyły.

Podziękowała barmanowi skinięciem głowy za wodę, po czym upiła dwa duże łyki.

Proszę odpowiedzieć na pytanie.

Chwilę milczał. Nie wiedział, czego chce od niego ta kobieta, lecz nie spodziewając się niczego złego, po krótkim namyśle postanowił szczerze odpowiedzieć. Zawsze mówił prawdę, nawet jeśli bolała. Nie miał nic do ukrycia. Wiedział, że można się pogubić w labiryncie własnych kłamstw, których się brzydził, poza tym rodzice od maleńkości uczyli go szczerości, wpoili mu, iż kłamstwo ma krótkie nogi.

By-byłem... z... dzie-dziewczyną. N-na... ra-randce – odpowiedział wyraźnie wymijająco i upił kolejny łyk alkoholu.

Wyjęła z torebki notes, długopis.

Jak się nazywała dziewczyna i w jakim miejscu się spotkaliście?

Cz-czemu si... się pa-pani t-tym... in-interesuje?

Na razie nie mogę o tym mówić.

Chciał zadać kolejne pytanie, ale uzmysłowił sobie, iż zapewne dowie się o wszystkim, kiedy odpowie. Niby sprytna sztuczka, której nie chciał utrudniać.

M-Ma.... Magda D-Do... Dolarek. B-byliśmy n-na... łą-łące p-pełnej z-zbóż. N-niedaleko to-torów – powiedział spokojnie.

To wyznanie sprawiło, iż zaintrygowała się, a w jej oczach przemknął cień ożywienia, zachowała jednak na twarzy i w postawie ciała autentyczną majestatyczność. Nie mogła jeszcze się zdradzić. Coś zaczynało się ze sobą łączyć. Lubiła takie chwile, kiedy odnajdywała kolejne, łączące się elementy, które potem układały się w racjonalną całość. Zapisała w notesie i spojrzała uważnie na mężczyznę, śledząc każdy jego ruch.

Co robiliście?

Momentalnie się zarumienił i spuścił wzrok na blat lady.

N-nic wa... ważnego...

Proszę odpowiedzieć, to bardzo ważne. Prowadzimy pewne śledztwo i może pan mi pomóc.

Skinął głową. Zamilknął, dopijając do końca whisky oraz kupując sobie w ten sposób dodatkowe chwile, jakby ta czynność go pochłonęła. Namolnie zaczął dotykać palcem wskazującym brzeg pustej szklaneczki. Pragnął odpowiedzieć coś wykrętnie. Czy to by coś pomogło? Odetchnął w końcu.

K... ko-kochaliśmy si-się... Na-naryso... narysowałem... sz-szminką... na... na jej... ciele li-lite-literę... swo-swojego... i-imienia... A... – zaczął się jeszcze bardziej jąkać, było wyraźnie widać, iż ten temat go bardzo wstydził.

Zapisała wszystko dokładnie. No cóż, obcował z niepełnoletnią i za to odpowie, nawet jeśli dziewczyna sama mu na to pozwoliła. Na razie policjantka o tym nie wspomniała, aby go nie spłoszyć.

Co było dalej? – zachęciła i upiła łyk wody.

Ym... Zo-zobaczyła na... nas... przy-przyjaciółka M-Magdy... M-miała... na-na imię... Fe-Felicja... – Przerwał i przywołał gestem ręki barmana, po czym zamówił następną kolejkę.

Skąd pan wie, że Felicja?

Ma-Magda d-do... nie-niej tak... za-zawołała.

Kiedy zbyt długo milczał, chrząknęła lekko. Ocknął się jakby z transu i nareszcie spojrzał w jej oczy.

Fe-Felicja z-zawoła... zawołała, że p-powie o... o nas... o mn-mnie i Ma-Magdzie... ro-rodzicom Ma-Magdy... – wykrztuszał powoli kolejne słowa, a jego dłoń nerwowo zaczesała sobie gęste, ciemnobrązowe włosy.

Brzmiało to dosyć naturalnie, widać to było po nerwowym zachowaniu.

Rozumiem. Czy pamięta pan, czy Felicja była ubrana w pomarańczową bluzkę i zielone spodenki?

T-tak. – Przeniósł szybko wzrok na szklaneczkę, która pojawiła się przed nim.

Co było dalej?

Zmarszczył brwi i popatrzył na panią komisarz.

Po-posprze...czały się... Ma-Magda krzy-krzyknęła, że... że g-gdy Fe-Felicja wy-wypapla, z-zabije... ją. P-potem Fe-Felicja p-pobiegła... a... a my... z-zostaliśmy – dokończył, chwycił szklaneczkę i zaczął leniwie sączyć, dając do zrozumienia, iż już wszystko powiedział.

To był dobry, wręcz znakomity i realny trop”, pomyślała zadowolona.

Oboje mieli motyw. Zanim zdążyła coś spytać, Andrzej ją wyprzedził:

Dla... dla-dlaczego p-pani... o... o to py-pyta?

Uznała, iż już najwyższy czas przejść do sedna sprawy. Teraz kiedy już wszystko wiedziała. Zadziwiające było to, że tak jej łatwo o tym powiedział. Najwidoczniej nie spodziewał się, iż może być zamieszany w sprawę jakiegokolwiek morderstwa. Upiła trochę wody. Oblizała kąciki ust, nie spuszczając ani na sekundę wzroku z twarzy mężczyzny.

Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Felicji Talitewicz – odparła beznamiętnie, obserwując z pewnego rodzaju triumfem oblicze faceta.

Od razu pobladł.

S-słucham?

Felicja została najprawdopodobniej zamordowana trzeciego lipca. I właśnie powiedział pan, że pan i Magdalena byliście na miejscu zbrodni.

Andrzej z hukiem odstawił szklankę na stół.

T-to nie... nie my – bąknął, pociągając nosem oraz uciekając spojrzeniem w bok, co nie umknęło jej czujności.

Myślę, że w przypływie wściekłości pan albo Magda zabiliście Felicję. Znaleźliśmy pana czapkę właśnie na tej łące. Tak właśnie było, czyż nie?

N-ie! By-byliśmy t-tam... ale... ale... ale... t-to nie m-my! – zawołał rozpaczliwie, czym przykuł uwagę barmana i kilku klientów.

Zaczął się zachowywać tak, jakby siedział na szpilkach. Gorączkowo drapał się po gładko ogolonej brodzie, zaś na jego czole wstąpiły krople potu. Jego wargi zadrżały znacznie.

Proszę pójść za mną. Jedziemy na komisariat.

Nie miał siły się sprzeciwiać. Widział, że sytuacja jest naprawdę groźna. Na komisariacie powtórzył swoje zeznania i wciąż oświadczał, że jest niewinny. Został zatrzymany w areszcie do czasu wyjaśnienia śledztwa.

Wkrótce zjawiła się Magdalena Dolarek wraz z rodzicami. Cała trójka zasiadła przed biurkiem z grobowymi minami. Rodzice dziewczyny wyglądali naturalnie. Normalnie, jeśli można było użyć takiego określenia. Mieli zwyczajne ciuchy, bez żadnych ozdób i bogactwa. Katarzyna mogła rozpocząć rozmowę.

Wiem, że tamtego dnia byłaś z Andrzejem Piwońskim na łące. Zobaczyła was Felicja Talitewicz. Nie próbuj zaprzeczać. Andrzej niedawno opowiedział mi o tym.

Magdalena wyglądała na kompletnie zawstydzoną i roztrzęsioną jednocześnie, jej dłonie ułożone na blacie biurka wyraźnie drżały. Nie przypuszczała, że jej ukochany tak o wszystkim wypapla.

T-tak. Byliśmy – szepnęła, rozumiejąc, że kłamanie może pogorszyć sprawę.

Jak mogłaś się zadawać z dorosłym facetem?! – wtrącił się oburzony ojciec.

W domu czeka cię kara! – Matka fuknęła z pogardą.

Spokojnie, proszę państwa. Proszę się uspokoić i dać dojść do głosu córce. Wiemy, że państwo są źli, ale najważniejsze teraz jest, aby wyjaśnić morderstwo Felicji Talitewicz – oznajmiła niewytrącona z równowagi policjantka.

Rodzice tylko kiwnęli głowami. Nie sprawiali wrażenia wyniosłych jak Nymarkowie. Ojciec, chcąc się czymś zająć, zaczął powoli pić chłodną wodę, którą przyniósł wcześniej jakiś policjant. Katarzyna tradycyjnie włączyła nagrywanie, co ułatwiało znacznie sytuację.

A więc, Magdo, opowiedz mi o tej sytuacji – zachęciła łagodnie.

Magda spojrzała na nią z dużym zawstydzeniem. Myślała, iż jej malutki sekret nie wyjdzie nigdy na jaw, a już zwłaszcza nigdy się nie spodziewała, iż trafi w samo serce nieprzyjemnych zdarzeń związanych ze zbrodnią.

No... tak. Andrzeja poznałam na jakiejś imprezie i zaczęliśmy się spotykać. Wtedy na tej łące... Pieściliśmy się. Był taki słodki... Wpadł na ciekawy pomysł, żeby oznaczyć mnie moją szminką swoją pierwszą literą imienia, A. – Zarumieniła się, a jej dłonie uniosły się, złapały za dwa barwne pasemka włosów, które zaczęła owijać sobie wokół palców. – A teraz go nienawidzę. Głupi sukinsyn – burknęła z gniewną miną.

Co było dalej?

Felicja nas przyłapała. Zagroziła, że powie o nas moim rodzicom. Zdenerwowałam się, Andrzej krzyknął, że ją zabije, ale tak naprawdę wiem, że nie chciał jej zabić. Ma za słabe nerwy na to.

Co masz na myśli: słabe nerwy? – Fuboś patrzyła w oczy dziewczynie.

Ta wzruszyła apatycznie ramionami.

Jest strasznie wrażliwy, uprzejmy. Wzrusza się, kiedy słyszy o ludziach, którzy krzywdzili zwierzęta czy niewinne osoby. Na widok krwi by zemdlał. Poza tym sprzedaje dzieciom balony na placu Zamkowym.

Nie uważasz, że mógłby popchnąć ją pod pędzący pociąg?

Nie. – Padła od razu odpowiedź, jak gdyby nauczono ją tego lub usiłowała go wytłumaczyć.

Wiesz, że wściekły człowiek nagle nabiera niezwykłej siły? Nie zawaha się, żeby zrobić coś złego. Działa impulsywnie, pod wpływem nerwów.

Magdalena spuściła raptem wzrok, patrząc na swoje kolana. Nie odpowiedziała, ale to wymowne milczenie dużo znaczyło. Katarzynie dało to wiele do myślenia. Wyraźnie dziewczyna go kryła. Tak bywa u zakochanych, zaślepionych miłością.

Co było dalej? – zapytała Katarzyna po chwili ciszy.

Milczała wciąż.

Odpowiedz, Magdo – szepnęła matka, głaszcząc córkę kojąco po ramieniu, ale ta się odsunęła, jakby rodzicielka miała zarażać jakąś paskudną chorobą.

Felicja odwróciła się i pobiegła przed siebie, a Andrzej zaczął ją gonić. Widziałam z daleka, jak chwyta ją za bluzkę i lekko szarpie, a potem za torebkę. Nie stanęła, pobiegła dalej, więc przyszedł do mnie. I zostaliśmy. Odechciało nam się... – Podrapała się nieśmiało po karku, wahając się, czy użyć tego dobitnego słowa. – seksu, więc tylko rozmawialiśmy i leżeliśmy wśród zboża.

Znaleźliśmy niedaleko torów kolejowych torebkę Felicji i poszarpaną bluzkę, są na nich odciski palców. Poproszę cię, byś odcisnęła swój palec.

Andrzej już to zrobił? – Magda zerknęła niepewnie na funkcjonariuszkę i przełknęła ślinę.

Tak. Musimy mieć całkowitą pewność.

Matka zmarszczyła groźnie brwi i otworzyła usta, ale policjantka uniosła szybko dłoń, więc tamta już się nie odezwała.

Dobra. – Cicho westchnęła Magda i opuściła ramiona ze zrezygnowaniem. – Ale to nie ja ani Andrzej. Byliśmy na nią źli, ale nie zabiliśmy jej. To była przecież moja najlepsza przyjaciółka.

Właśnie, przyjaźniły się z Felicją. Nasza córeczka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła – powiedział ostro ojciec ewidentnie pewny swoich słów. – Prędzej ten facet. – Zaraz próbował zwalić winę na kogoś innego.

Zobaczymy, jakie będą wyniki – odparła spokojnie policjantka, nie poddając się zbędnym emocjom.


7 lipiec 2009 r.

Potwierdziło się następnego ranka. Odciski należały do Andrzeja Piwońskiego. Tłumaczył się gorączkowo, że co prawda szarpnął Felicję za bluzkę, a następnie chwycił torebkę, by się zatrzymała, bo chciał z nią porozmawiać, aby nie mówiła tym potajemnym spotkaniu rodzicom Magdy.

Fe-Felicja po-pobiegła d-dalej... a... a j-ja j-jej nie... nie... goniłem. Wró-wróciłem do... do Ma-Magdy. Nic... ni wię-więcej... nie-nie zro-zrobiłem – mówił wyraźnie przejęty, a to zdenerwowanie jeszcze bardziej potęgowało irytujące seplenienie i plątanie się wśród jęków.

Krople potu zraszały jego czoło, dolna warga mu się niemiłosiernie dygotała, a oczy miał szeroko otwarte. Marny widok człowieka.

I ja mam panu uwierzyć? Brak alibi, niezbity motyw i dowód pańskiej winy, to jest wystarczająco dużo – wyznała niewzruszona Katarzyna, nie dając się zwieść.

Nikt mu nie uwierzył. Nie mógł już się dłużej sprzeciwiać. Twarde zarzuty były silniejsze, a on nie miał szans, by się im wypierać, skoro rzeczywiście był na tej cholernej łące i rzeczywiście stało to, co się stało, ale nie miał jak udowodnić, że to nie on był mordercą. Szarpał się, kiedy wyprowadzali go z pokoju przesłuchań. Nie wypuszczono go z aresztu. Został tam, czekając na wyrok sądowy. Usiadł w zimnej, pustej celi na pryczy, po czym ukrył twarz w dłoniach. Dwie gorzkie łzy spłynęły mu po policzkach. Nienawidził siebie. Żałował, iż dał się ponieść namiętnym chwilom z tą dziewuchą Dolarek...


8 lipiec 2009 r.

Środowy dzień był wyjątkowo pochmurny. Pogoda całkowicie się załamała i od samego rana z nieba lały się strumienie deszczu. Świat płakał wraz z niedużą grupką ludzi na miejskim cmentarzu. Wszyscy ubrani w ciemne stroje z parasolami w dłoniach wpatrywali się w trumnę nad głębokim dołem, do którego młoda dziewczyna zostanie wpuszczona już na wieki.

Felicja była kolejnym niewinnym dzieckiem, które Bóg zapragnął mieć u swego boku. Pozostaje nam wierzyć, że tam na górze jest jej lepiej. Odeszła. Odeszło jej ciało. Dusza trafiła do raju. Ale mimo to wciąż jest w naszych wspomnieniach. Pamiętajmy, jak wiele dała nam od siebie przez te krótkie siedemnaście lat, które przeżyła. Ja nie zapomnę. Zapamiętam jej ciepły uśmiech w chłodne dni. Pomocną dłoń, którą nieraz wyciągała do potrzebujących. Jej poświęcenie i oddanie innym. Wy też ją tak zapamiętajcie. Tego by chciała – mówił ksiądz łagodnym głosem.

Nikodem musiał podtrzymywać roztrzęsioną Ludmiłę, która zanosiła się spazmatycznym szlochem. Tuż przy niej stała Magdalena, Renata, ich rodzice i dziewczyna Nikodema. W pobliżu było jeszcze parę znajomych osób ze szkoły Felicji oraz najbliżsi sąsiedzi. Po kazaniu Ludmiła stanęła przed zamkniętą trumną, spoglądając na nią żałosnym wzrokiem.

Chciałabym wygłosić pewien wiersz... – zaczęła mówić, biorąc się w garść, chociaż było to niemożliwe. – Znalazłam go w Internecie i pozwolę sobie go wypowiedzieć, żeby pokazać swój ból. Napisał go Michał Ignaszak. Zginął tragicznie wraz z córką przed laty w czasie Powstania Warszawskiego, z rąk Niemców. – Urwała, by zaczerpnąć głęboko powietrza. – Nie widzą otwarte oczy, nie słyszą płaczu uszy, nie ma już duszy. Lód można stopić. Nie rozgrzeję Ciebie. Czy jest Ci lepiej w niebie? Nie ma życia w Tobie. Można stanąć przy Twym grobie. Zostały oczy matowe, uszy niesłyszące. Lamenty bliskich zawodzące. Nieruchome jakby lodem zmrożone ręce. Nie cierpisz już po tej męce. Znikło Twe ciepło całe. I zostały wspomnienia niemałe. Twoja twarz poszarzała, zamknęły się oczy. Ciemność dokoła mroczy. Opadły sztywne dłonie. Nadzieja już nie płonie. Twoje żywe serce przestało tętnić. Należy Cię teraz upamiętnić. Trzeba wierzyć, że będzie Ci lepiej tam w raju, aniżeli w naszym polskim kraju. – Ostatnie słowa wypowiedziała niemal z płaczem, na nowo przeżywając tę dramatyczną uroczystość.

Zapadła głucha cisza. Nikt nie śmiał się odezwać. Kapłan wypowiedział ostatnie słowa, po czym uczynił znak krzyża. Trumna z ciemnego drewna została spuszczona w dół. Gwałtowne podmuchy wiatru i złowieszczy widok kłębiących się chmur wzbudziły wśród zgromadzonych uzasadniony niepokój. Dochodzące zewsząd nerwowe szepty zakłóciły atmosferę powagi. Błyskawica rozdarła niebo niczym gigantycznych rozmiarów flesz. Parasole zrosiły krople deszczu. Aleja stała się areną iście dantejskich scen. W powietrzu wirowały gałązki świerku. Wszystkiemu towarzyszyły dudniące grzmoty.

Felicjo, dlaczego odeszłaś od nas? – Słowa Ludmiły zostały zagłuszone przez wyjący z niesłabnącą siłą wiatr.

Po kilku minutach nie było już prawie nikogo na cmentarzu. Wszyscy żałobnicy nagle jakby się gdzieś rozpłynęli. Ludmiła również uciekła przed deszczem, chowając się w samochodzie na pobliskim parkingu razem z bratem i jego dziewczyną. Na auto zaczęły spadać hektolitry spienionej wody. Wycieraczki nie dawały sobie z nią rady, widoczność zmalała do zera. We trójkę rozparli się wygodnie w fotelach, postanawiając przeczekać okrutną pogodę. Na cmentarzu pozostał tylko wiatr i ta dziwna pustka. Uczucie, że coś odeszło. Skończyło się. Przeleciało między palcami i choć staraliśmy się to zatrzymać, zniknęło i nigdy już nie wróci. Nigdy już nie będzie jak dawniej. Nie można nacisnąć „stop” na tym przeklętym pilocie życia, nie można przewinąć w tył, nie można podejrzeć, co będzie jutro. Nie można się przed tym uchronić.

Tylko dzisiejszy dzień się liczy.

Wczoraj minęło.

Jutro jeszcze nie nadeszło.

Nad miastem wisiały ciemne chmury, a z nich siekał bezlitośnie deszcz. Cukiernia tego dnia była opustoszała. Uśmiechała się. Choć pod powiekami czuła piekące łzy, udawała zadowoloną z życia. Tak trudno było ukryć pod żelazną maską swoją prawdziwą twarz i udawać, że nic się nie stało, a jednak wiedziała, że w publicznym miejscu musi. Mocniej przygryzła dolną wargę, zamówiła kawę i ruszyła w kierunku stolika. Siedząc, przyglądała się, jak krople wody uderzały o parapet i spływały po szybie, pozostawiając niezbyt efektowne smugi. Dostała zamówienie. Wypiła kolejny łyk kawy i spojrzała na drzwi. Jedna z ekspedientek stała przy ladzie, wycierając ścierką brudny blat i spoglądała na Ludmiłę ze smutkiem w oczach. Jej blond włosy spięte były w grubego warkocza. Ubrana w krótką czarną spódnicę i białą bluzkę z idealnie zapiętymi guzikami wyglądała na uczennicę szkoły średniej, a nie na studentkę prawa. Znały się, były sąsiadkami. Uderzając palcami o blat stolika, Ludmiła starała się zachować spokój, ale jakoś jej to nie wychodziło. Cały czas odwracała wzrok w stronę wejścia, jakby chciała, żeby w nich pojawiła się siostrzyczka. A to przecież nie o to jej chodziło. Przecież wiedziała, że nigdy jej nie zobaczy... Od razu rzuciła się Arkadiuszowi w oczy, ponieważ była bardzo podobna do Felicji. Właśnie. Felicja od paru dni nie przychodziła. Ostatni raz zaglądnęła tu chyba w czwartek. Nie powinno go to niepokoić ani dziwić, bo w końcu była obcą osobą. Mogła gdzieś wyjechać, wyprowadzić się i tyle. Mimo że prawie wcale się nie znali, poczuł lekkie uczucie pustki, że kogoś brakuje. Gdy słyszał dźwięk dzwoneczka przy otwieraniu drzwi, myślał, że wchodzi ona. Instynktownie wyczekiwał jej przyjścia. No tak, tyle razy tutaj wpadała, niemal codziennie ją widział, przez co teraz przeszkadzała mu nieobecność tej zmarkotniałej nastolatki. Cóż, człowiek przyzwyczaja się do różnych rzeczy.

Cicho podszedł i dyskretnie spojrzał przez ramię na to, co robiła dziewczyna o atramentowych włosach. Patrzyła tępo na swoją komórkę. Wytężył wzrok. Na jej wyświetlaczu widniało zdjęcie uśmiechniętej Felicji. Tak, to na pewno była ona. Jakaś niewidzialna siła nakazała mężczyźnie usiąść naprzeciwko klientki i zagadać do niej.

Czy to Felicja? – Ruchem głowy wskazał na telefon.

Zamrugała powiekami, by powrócić do rzeczywistości.

Tak... Moja kochana Feli...

Kiedy usłyszał jej aksamitny głos, nieoczekiwanie doznał olśnienia. To przecież była jego koleżanka z sąsiedztwa!

Ludi? Pamiętasz mnie? – zapytał nieśmiało.

Trzymając ręce w kieszeni, patrzył na nią. Był blady. Jego oliwkowa skóra straciła swoją naturalną barwę, a i oczy nie świeciły tak jak kiedyś. Nerwowo poprawiła się na krześle.

Arek? – Uniosła brwi w zdziwieniu.

Tak!

Co za spotkanie! Ileśmy się nie widzieli? Siedem lat? – zapytała z odrobiną entuzjazmu, odłożywszy komórkę.

Właśnie. Ostatni raz na dyskotece. Pamiętasz? Wtedy skradłem ci namiętnego całusa – przypomniał, uśmiechając się promiennie na to wspomnienie.

Na jej twarzy odmalował się rumieniec, choć nie odwzajemniła uśmiechu, nawet odrobinę. To nie był czas na sielankowe, radosne wspomnienia.

Pamiętam... Takich romantycznych chwil się nie zapomina.

Wyładniałaś.

Och, dziękuję.

Co teraz porabiasz? – zainteresował się szczerze.

Pracuję w sklepie odzieżowym jako ekspedientka. Jakoś leci. A co u ciebie? – Przekręciła lekko głowę na bok, czym sprawiła wrażenie zabawnej.

Ja tutaj pracuję. Tak ogólnie to też raczej dobrze. Nie narzekam – odparł wymijająco i dodał: – Nie wiedziałem, że masz siostrę.

Jej mina od razu zbladła, jakby zobaczyła ducha. Nie odezwała się. Po chwili wyraźnie starała się przyjąć obojętny wyraz twarzy. Zacisnęła dłoń na kruchej filiżance tak mocno, że przez moment myślała, że szkło rozpadnie się na miliony małych kawałeczków.

Wiesz, gdzie jest Felicja? – wypalił prosto z mostu, nie spodziewając się wcale tego najgorszego.

Potrząsnęła głową z niedowierzaniem, że śmiał ją o to spytać. Czyżby nie czytał nekrologów na mieście?

A co cię to obchodzi? – Obruszyła się i nabrała groźniejszego spojrzenia. – Znasz ją?

Znamy się tylko z widzenia. Wielokrotnie przychodziła do tej cukierni i długo tu przesiadywała. Często ją obsługiwałem.

O, nie wiedziałam tego. – Zaskoczona pogładziła palcem brzeg pełnej filiżanki.

Od paru dni nie zaglądała do nas, więc jestem ciekawy, co się z nią dzieje – przyznał szczerze.

Ciekawość. Pierwszy stopień do piekła – sarknęła bezceremonialnie.

Pomiędzy nami wyrosła niewidzialna bariera.

Nie chciałem być wścibski...

Twarz Ludmiły momentalnie stała się łagodniejsza, a po nieco spuchniętych od płaczu policzkach pociekły łzy.

Jest w niebie – szepnęła tak cicho, że w ogóle nie mógł jej zrozumieć.

Możesz powtórzyć?

Felicja nie żyje. Właśnie wróciłam z pogrzebu – powtórzyła trochę głośniej i pociągnęła nosem.

Rany boskie. – Tylko tyle zdołał z siebie wydusić.

Ta wiadomość dosłownie wcisnęła go w krzesło. Warszawa była na tyle duża, iż miał prawo nie zobaczyć na słupach nekrologów, nie mieli też wspólnych znajomych, by wieść się szeroko rozniosła.

Dlaczego Bóg zabrał ją? Dlaczego się nią nie interesowałam? – pytała bardziej samą siebie łamiącym się głosem.

Przykro mi...

Ja... Nie mogę uwierzyć, że nie ma już z nami. – Wzięła w drżące dłonie filiżankę.

Nie miał śmiałości pytać się dokładnie, co się stało, żeby nie pogorszyć sytuacji.

Wiesz, co się stało? – zapytała pierwsza, widocznie chcąc się zwierzyć, gdyż ta rozpacz była zbyt silna, aby dusić ją w sobie.

Milczał.

Została zamordowana. Przyłapała swoją przyjaciółkę z jakimś facetem. Szantażowała ich, że powie o wszystkim rodzicom Magdy i wtedy facet się wściekł, krzyknął, że ją zabije. Policja ma dowody, są jego ślady na jej rzeczach. To był on... Pchnął ją pod pociąg – opowiadała drżącym głosem.

Na twarzy Arkadiusza zamalował się szok, zaś oczy natychmiast się rozszerzyły.

Boże. Bardzo mi przykro. To takie straszne...

Zapadła cisza. Długa cisza.

Jesteś bardzo podobna do niej. – Popatrzył skrępowany przez szybę, po której ciekły krople deszczu.

Nic dziwnego, w końcu byłyśmy siostrami. – Upiła kolejny łyk kawy. – Arkadiuszu. Możesz mi powiedzieć... – Chrząknęła, aby pozbyć się łamliwego głosu. – Tutaj często przychodziła, tak?

Potwierdził ruchem głowy.

Jak ona się zachowywała?

Miała w zwyczaju zamawiać kawałek jabłecznika i herbatę owocową. Zawsze przychodziła sama i wyglądała na nieszczęśliwą, nigdy nie widziałem jej radosnej. – Dotknął palcem szyby. – Rozmawialiśmy kilka razy i wywarła na mnie wrażenie dziewczyny żyjącej we własnym świecie.

Rzeczywiście była często nie w sosie. Szkoda, że nigdy nie wspominała mi o tym miejscu. – W jej tonie było słychać duże rozczarowanie.

Oboje zamilkli. Wymowną ciszę przerywały odgłosy krzątającej się obsługi, a także tykanie zegara.

Czy miała swoje stałe miejsce? – spytała cichutko, odstawiwszy pustą filiżankę.

Owszem. Tam zazwyczaj siedziała. – Pokazał ręką na pusty stolik w kącie, który nastolatka uważała za swój ulubiony.

Ludmiła wstała i osowiale podążyła we wskazanym kierunku. Stąpała tak powoli, jak gdyby bała się chodzić. Zajęła dokładnie to samo krzesło, które nie tak dawno zajmowała jej siostra. Widział, jak dwoje staruszków obserwowało ją ze skrzywionymi minami, coś do siebie szepcząc. Pewnie wydawało im się dziwne, że Ludmiła płakała i głaskała z czułością blat stolika, jakby był zwierzęciem. Ale Arkadiusz ją doskonale rozumiał. Wiedział, co znaczy stracić bliską osobę i nie móc się z tym pogodzić. Patrzył na nią przybity.

Myślał nawet przez moment, że Felicja ożyła, ponieważ z daleka Ludmiła do złudzenia ją przypominała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]