5.08.2021

Rozdział dwudziesty trzeci

 Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty trzeci



Teraźniejszość

Opowieść trwała w najlepsze niczym utkane z najdrobniejszych szczegółów osobne życie.

W pewnym momencie musieli przerwać, bo Ludmile Pewojowiec załamał się głos, wyraźnie przeżywała to wszystko, o czym opowiadała. Arkadiusz kojąco i powoli głaskał ją po kolanie.

Daria wpatrywała się w nich z prawdziwym zaciekawieniem. Słuchała ochoczo. Na początku historia wydała jej się nudna, ale teraz, z każdą mijającą minutą kobieta się wciągała. Nie wiedziała, czy historia faktycznie jest prawdziwa, czy to była tylko bujna wyobraźnia, ale nieważne. Tak więc na zapewnienie o tym, iż dokończą następnego dnia, zgodziła się.

Nazajutrz rano znów się spotkali w tym samym miejscu, przed pensjonatem. Nie było tu ludzi. Wszyscy pewnie poszli na plażę lub do miasta. Tym razem słońce pięknie świeciło. W jasnych promieniach słonecznych zmarszczona twarz Ludmiły sprawiała mizerne i blade wrażenie, a czarne włosy utkane leciutką siwizną stały się jakby spłowiałe. Dziś miała na sobie białą bluzkę oraz długie, ciemnozielone spodnie.

Na pewno pani nie nudzimy? – szepnęła.

Oczywiście, że nie. Zaciekawiłam się, co będzie dalej – oznajmiła zupełnie otwarcie Daria, odsłaniając rząd sztucznych, białych zębów i posyłając drobny uśmiech.

Ludmiła bez uśmiechu ostrożnie objęła chudymi dłońmi kubek z chłodną wodą i upiła dwa, małe łyki. Arkadiusz rozsiadł się wygodnie na twardej ławce, opierając się o nią plecami.

Kochanie, jak się czujesz?

Odwróciła pomału głowę ku niemu i dopiero teraz słabiutko się uśmiechnęła, patrząc mu głęboko w oczy tak, jakby chciała go przekonać, iż wbrew temu, jak kiepsko wygląda, dobrze się czuje.

W porządku. Naprawdę. Bardzo bym chciała opowiedzieć do końca. – Przerwała na moment, bo coś sobie przypomniała. Przeniosła wzrok na nieznajomą. – Bo... kiedy pani wyjeżdża?

Za cztery dni. Spokojnie, mamy czas – powiedziała łagodnym głosem.

Ludmiła kiwnęła tylko nieznacznie głową. W duchu ucieszyła się, iż zostały jej ledwo cztery dni, lecz odczuła potrzebę wyrzucenia z siebie natychmiast całego ciężaru cierpienia. Upiła kolejny łyk wody, po czym odstawiła prawie pełny kubek na stół przed sobą. Oparła głowę o ramię męża i zapatrzyła się w soczystą zieleń oraz śnieżnobiałe róże w małym ogródku tuż przy pensjonacie.

Daria patrzyła na nią z rosnącym zaciekawieniem.

Białe róże... to były ulubione kwiaty Felicji... – wyszeptała Ludmiła rozczulającym, cichym głosem.


Przeszłość

2 lipiec 2009 r.

Andrzej Piwoński faktycznie okazał się przemiłym, skromnym człowieczkiem z poczuciem humoru. Barbara Rygrzeska wyjawiła mu, że jej imię zostało nadane przez ojca na cześć jego babki, której nigdy nie poznała, więc nie podobało się jej to. Zrobiła przy tym głupią minę, więc Andrzej mimo woli zachichotał.

Droga upłynęła im dość szybko, na luźnych pogawędkach o kraju, o zainteresowaniach. Andrzej powiedział, że od urodzenia ma wadę wymowy i się jąka, a ona wyznała szczerze, iż to dodaje mu uroku. Zaciekawiła się, kiedy oznajmił, iż w wolnym czasie na warszawskim placu Zamkowym sprzedaje i skręca balony dla dzieciaków.

To słodkie! Lubisz dzieci, co?

T-taak... Cie-cieszę s-się, g-gdy wi-widzę i-ich u-uśmiechy. No... No i tro-troszkę s-sobie do-dorabiam.

Super. Jaki kształt najłatwiej ci wychodzi? – Oparła bardziej głowę o zagłówek fotela.

Zerknął na nią na ułamek sekundy, bo nie wiedział, czy ona sobie kpi, czy jest zainteresowana. Rzadko kiedy laski dopytywały o szczegóły jego błahego zajęcia. Zwykle interesowało je wyłącznie to, co ma w spodniach. Zorientował się po poważnej minie Basi, iż faktycznie chce to wiedzieć, toteż postanowił szczerze odrzec.

Sza-szabla i m-miecz. – Znów popatrzył bacznie na jezdnię.

Chłopcy to lubią! – Zaśmiała się z serdecznością, wydawało jej się, że humor się nieco polepszył, stres z niej zszedł.

Zawtórował jej, chichocząc, wyraźnie ucieszony, że znaleźli wspólny język.

Godzinę później auto zatrzymało się przed domem Barbary. Popatrzyła na swego towarzysza życzliwym wzrokiem. Podziękowała mu za podwózkę.

Nie... nie ma... spra-sprawy – odparł, spoglądając, jak młoda dziewczyna odpina pasy. – A... Ba-Basiu?

Poczuła się miło, usłyszawszy to zdrobnienie. Ojciec zwykle nazywał ją „Baśką”, ni to pogardliwie, ni czule.

Tak?

Nie... nie wiem, co... co się sta-stało... prze-rzed mo-motelem, ale... wie-wiem, że się... się nie... nie zna-znamy... ale... ale...

Wyduś to z siebie – szepnęła, a serce jej zabiło z emocji, gdyż nie miała pojęcia, czego się spodziewać, jakiejś niemoralnej propozycji, randki, czy coś innego?

Postarawszy opanować swą wrodzoną nieśmiałość, wziął głęboki wdech, po czym zdjął czapkę i przeczesał palcami swoje brązowe włosy.

Gdy-gdybyś... mia-miała ja-jakiś pro-problem... mo-możesz do mn-mnie za-zadzwonić. – Wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon i uśmiechnął się kącikiem ust zachęcająco.

Przez dłuższy moment patrzyła na niego lekko zdziwiona. To był zwyczajny gest z jego strony, i być może mogła się tego spodziewać, być może każdy by tak zareagował, lecz zwąchała w tym jakiś podstęp, którego jeszcze nie rozszyfrowała. Zastanawiała się, czy może mu na tyle zaufać, by powiedzieć, co ją spotkało. Czy może jednak powiedzieć, ale trochę oględnie, bez konkretnych szczegółów? Taka półprawda mogła zaspokoić jego ciekawość, a ona w końcu mogłaby stąd iść.

Nie, dziękuję – oznajmiła zupełnie spokojnie, marszcząc nos. – Przed motelem spotkałam jednego znajomego faceta... Przez przypadek przyłapałam go na czymś. Przepraszam, nie mogę o tym mówić, bo mi zakazał, zaszantażował, powiedział, że jeśli wygadam, zabije mnie. Bardzo się go boję – wyznała ku swemu zaskoczeniu, zanim pomyślała i natychmiast tego pożałowała, gdyż zacisnęła mocno dłonie w pięści, aż jej kostki zbielały.

Andrzej uniósł brwi, nie spodziewając się aż tak niebezpiecznej nowiny, jego twarz stężała, nabrała skupienia i odrobiny przestrachu. W mig skojarzył sobie pewne fakty.

C-czy m-miał w-wolny ch-chód? C-czy dro-drobno s-stawiał kro-kroki?

Kiwnęła zaskoczona głową, przełykając ślinę i wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała, czego oczekiwać po jego słowach, które zdawały się wprost piorunować, oszałamiać z każdą mijającą sekundą, zawrotnie zadziwiać tym fatalnym albo niefatalnym zbiegiem okoliczności. A ona w takie zbiegi okoliczności nie wierzyła.

J-ja... wi-widziałem te-tego mę-mężczyznę. S-stałem... p-przed mo-motelem i pa-paliłem papierosa... O-on się po-pojawił z... z ja-jakąś dzi-dziewczyną u-ubraną ku-kuso. Ty-tyłek by-było jej p-prawie wi-widać... W-wsiadł d-do a-auta, o-ona o-obok, o-oboje s-siedzieli z t-tyłu... Nie wi-widzieli m-mnie, b-bo by-było za... za ci-ciemno. A-ale za-zauważyłem, że... że wo-wolno cho-chodził i by-był ta-taki so-sobie p-przy ko-kości... u-ubrany na cza-czarno.

Z każdym kolejnym, wolno wydukanym, niemalże wymęczonym słowem Andrzeja Barbarze robiło się coraz słabiej, czuła, jak żołądek jej się ściska, być może zwiastując wkrótce wymioty.

Kiedy skończył mówić, pobladła, przytykając drżącą prawą dłoń do ust, jakby chciała stłumić jakiś okrzyk. Gula utkwiła w jej gardle.

Andrzej zaniepokojony chciał złapać ją za drugą dłoń, lecz mu natychmiast się wyrwała.

Co... c-co si-się sta...

Nie mogła już dłużej wytrzymać tego psychicznego napięcia, jakie skumulowało się w tym ciasnym wnętrzu auta. Sądziła nawet, iż skurczyło się do maksymalnie malutkich rozmiarów, uniemożliwiając ruch, czy chociażby oddech.

Nic, do widzenia – mruknęła, przerywając mu, błyskawicznie wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami, zademonstrowawszy złość.

Andrzej westchnął. Naprawdę nie miał złych zamiarów. Musiał tylko upewnić się, iż nic jej nie grozi, przecież przed tym motelikiem wyglądała na przerażoną i zagubioną.

Pragnęła stamtąd uciec, inaczej nie prosiłaby obcego o podwiezienie.

Teraz już wiedział. Ale jednocześnie nie rozumiał, co się wydarzyło pomiędzy nią a tamtym facetem. Nie chciał być nachalny, lecz kiedy włączył silnik, a potem odjechał, poczucie rosnącej winy się w nim spotęgowało. Zostawił kobietę, która być może była w niebezpieczeństwie. Śmiertelnym. Wściekł się na siebie, zaciskał mocno wargi podczas jazdy.

Barbara obejrzała się, a zobaczywszy odjeżdżający samochód, ścisnęła kurczowo w dłoni swój sweter. Stanęła przed furtką swego domu. Ogarnęła ją niepewność, która była tak samo przytłaczająca, jak bezmierny strach.

Jak wytłumaczę się ojcu?

Powiem mu, iż ostro pokłóciłam się z przyjaciółką, nie mogła dłużej na nią patrzeć, więc wybiegłam z motelu i poprosiłam pierwszą lepszą osobę o podwózkę?

Czy to była odpowiednia wymówka? To brzmi niedorzecznie. Mimo to to było w jej stylu, ona taka była. Bezrozumna. Nieroztropna. Miała tysiąc pomysłów na minutę, wśród znajomych uznawano ją za nieszkodliwą kobietkę, która zmienia zdania jak wiatr zawieje, ci bardziej bezpośredni przezywali ją świruską. Działała pochopnie.

I chyba właśnie ta nierozważność mnie uratuje”, pocieszyła się w myślach, uśmiechając się lekko, próbując usunąć z siebie te obawy, które ciążyły na niej niczym stukilogramowy głaz.

Ale z drugiej strony nie musiała się przecież tłumaczyć nikomu. Była pełnoletnia. Nie miała obowiązku się spowiadać ojcu.

Rozejrzała się dyskretnie. Dokoła wciąż panowała ciemność, dochodziła zapewne druga w nocy. Wszyscy spali. U sąsiadów nie paliło się żadne światło. Barbara zgarnęła swoje naturalne, długie włosy koloru czarnego hebanu do tyłu, zrobiła krok w stronę bramki, a wówczas usłyszała coś za sobą.

Kroki nadchodzącej postaci.

Serce załomotało jej w piersi. Odwróciła się energicznie. Nikogo nie było. Zmrużyła oczy, wytężając wzrok i prześwietliła nim czarne otoczenie oświetlone ulicznymi lampami. Nie powinnam się aż tak przejmować, bo głupia wyobraźnia już robi mi halucynacje, przesłyszało mi się, stwierdziła śmiało w duszy, po czym znów odwróciła się ciałem do swojego domu. Nacisnęła na domofon. Nic. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze. Cisza. No tak... pewnie znów się uchlał i teraz śpi jak zabity, co dość często się zdarzało. Skrzywiła się, a potem westchnęła. Nie podobało jej się zachowanie ojca, który kiedyś był wzorem, świecił przykładem dobrotliwego człowieka. Czekała dobre pięć minut, obejmując się ramionami i lekko szczękając zębami z zimna, ponieważ jednak zmarzła, wtedy leżąc na ziemi.

Za oknem na holu w końcu zapaliło się światło, ojciec otworzył frontowe drzwi, a potem wyszedł ewidentnie chwiejnym krokiem na dwór i osobiście otworzył bramkę. Barbara objęła go i razem przeszli krótki dystans. Zniknęli w domu. Wyraźnie śmierdział piwskiem. Nie pytał o nic, tylko o to, czy wycieczka była udana. Zdała mu krótką relację i mruknęła, aby poszedł spać, a ona zaraz to uczyni. Mruknął coś pod nosem i posłusznie udał się na górę. Barbara zrobiła sobie herbatę, którą wypiła w kuchni. Przez ten czas rozmyślała, czy ojciec będzie dociekliwy, bo córka miała przenocować z przyjaciółką w jakimś hotelu i przyjechać dopiero rano. Eee, co będzie to będzie. Jego i tak nie interesuje jej życie, to, z kim się zadaje, czy z kimś się spotyka... Posprzątała szklanki, wkładając je do zmywarki.

Już miała zgasić światło i stąd wyjść, kiedy postanowiła podejść do okna, bez konkretnego celu. Lubiła sobie wyjrzeć na ciemną ulicę, czy coś się nie dzieje. Tak też zrobiła i tym razem. Ślimaczym krokiem podeszła do okna, po czym dyskretnie zajrzała przez wzorzystą firankę z ozdobnymi różami.

Gdy zobaczyła, kto stoi na pustym chodniku naprzeciw, parę metrów dalej i patrzy wprost na okno kuchenne, nieprzyjemny dreszcz przeszył jej plecy. Zemdliło ją od tego zimnego, przeszywającego spojrzenia brązowych oczu i okrągłej, gładko ogolonej twarzy wyrażającej bezgraniczne opanowanie. Właśnie ten spokój był najgorszy. Jeszcze gorszy od emocji, od wściekłości, nienawiści i kpiny. Bezgraniczny, przerażający, wzbudzający osaczający z każdej strony lęk.

Cofnęła się tak nagle, jakby okno ją parzyło, jakby roztrzaskało się w drobny maczek. Przytrzymała się stołu obiema dłońmi, by nie upaść z obezwładniającego, gromowładnego wrażenia. Oddychała nierówno i płytko, serce znów zaczęło szybciej bić, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Poczuła nagłą falę mdłości oraz żar wypalający jej wnętrzności.

Barbara Rygrzeska zrozumiała ze zgrozą, iż on nie da jej spokoju.


21 kwiecień 2004 r.

Spojrzenie brązowych, zmęczonych oczu padło na zegar wiszący ponad biurkiem, przy którym siedziała Aurelia. Ciche westchnienie wyrwało się z jej klatki piersiowej, gdy zdała sobie sprawę z tego, że jest już dziewiąta rano. Hałasy dobiegające zza ściany wytrąciły ją właśnie z drzemki.

Wyprostowała się, rozciągając obolałe mięśnie i masując zesztywniały kark. Znów nie mogła przez całą noc spać. Zmarszczyła lekko czoło, oglądając się przez ramię i przysłuchując tym wszystkim hukom i szuraniom. Wstała, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.

Na boso, w samych luźnych, dresowych spodniach i rozciągniętej, szarej bluzce skierowała się do drzwi, by zerknąć przez wizjer na scenę rozgrywającą się na klatce schodowej po drugiej stronie.

Dwóch basiorów wnosiło po schodach wielkie kartony do mieszkania sąsiadującego z jej własnym. Czyżby po wielu miesiącach ciszy i spokoju, od czasu wyprowadzki poprzednich sąsiadów, miała znów żyć z kimś za ścianą?

Westchnęła cicho, zasuwając klapkę wizjera i wracając do salonu. Ignorując dźwięki przesuwanych po podłodze mebli za ścianą, udała się do pokoju córki.


24 kwiecień 2004 r.

Dwa dni później Urszula przeanalizowała wzrokiem cztery puste kubki stojące na biurku z nadzieją, że w którymś z nich został choćby łyk herbaty, niestety nie znalazła ani kropli. Odniosła je wszystkie do kuchni, włożyła do zmywarki, a następnie sięgnęła do szafki nad zlewem, która wyglądem przypominała półkę w aptece. Kobieta rzuciła do ust tabletkę nasenną i popiła wodą z kranu, zanim poszła z powrotem do salonu. Opadła na sofę, przykryła się puchatym kocem i zasnęła w przeciągu kilku minut. Nie wiedziała, jak długo spała, ale musiała minąć co najmniej doba, bo kiedy Urszula wstała i na wpół nieprzytomna odsłoniła rolety, wpuściła do salonu ciepłe, wiosenne światło słoneczne. Zerknęła na zegar. Jej przypuszczenia okazały się trafne.

Chwila po dziesiątej.

„Świetnie, Urszulo, zmarnowałaś cenne godziny życia”, pomyślała gorzko. 

Skierowała swoje kroki do łazienki. Po szybkim, orzeźwiającym ciało i zmysły prysznicu ubrała ciuchy, które niedawno kupiła. Bluzka z wiskozy w odcieniach granatu i różu prezentowała się znakomicie. Szykowne szorty z wysokim stanem modelowały figurę, zaznaczały wcięcie w talii i zaokrąglały biodra, a dzięki szerokim nogawkom da wydawały się szczuplejsze. Metalowy naszyjnik oraz torebka z ekoskóry dodały stylizacji wdzięku. Kobieta chwyciła torebkę oraz wyszła z mieszkania, zamykając na klucz.

Wolnym krokiem skierowała się do pobliskiego, małego sklepu spożywczego. Już po paru minutach wzięła koszyk i zaczęła wędrować między półkami. Przystanęła przy lodówkach. Włożyła od razu swój ulubiony jogurt truskawkowy, ale nie miała pomysłu, co dziś ugotować na kolację. Sięgnęła po serek kanapkowy z cebulką.

Te z przodu są zawsze przeterminowane. Proszę lepiej wybierać z tyłu.

Odwróciła głowę, skąd dobiegł ją żeński głos i zobaczyła smukłą kobietę średniego wzrostu o pięknej twarzy, którą okalały długie, czarne jak smoła włosy z gdzieniegdzie utkaną siwizną. Miała czterdzieści siedem lat. Uśmiechała się przyjaźnie.

Dziękuję – odparła Urszula, odwzajemniając ten uśmiech, po czym wybrała serek z tyłu i włożyła do swego koszyka.

Nieznajoma uniosła w górę brew, obserwując ją z lekkim zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Widziała ją raptem raz na klatce schodowej, ale teraz nabrała pewności, że to była nowa sąsiadka.

Przeprowadziła się pani tutaj niedawno? – zapytała nieznajoma.

Urszula spojrzała jej prosto w oczy.

Tak. Pięć dni temu. Nowe mieszkanie, nowe miasto. Ach, czuję się obco – powiedziała z nadal błąkającym się na bladoróżowych ustach uśmiechem. – Nie musi się pani przejmować. Nie należę do tych hałaśliwych, upierdliwych lokatorów, więc będzie pani miała święty spokój. Zaśmiała się cicho, lustrując jej osobę badawczym spojrzeniem niebieskich oczu spod kurtyny długich, ciemnych rzęs. – Mam na imię Urszula.

– A ja jestem Aurelia. Miło mi panią poznać. – Również się przedstawiła. Uścisnęły sobie ręce. – Tak? W takim razie ja ze swojej strony też mogę panią zapewnić, że nie jestem upierdliwa. Cenię sobie spokój i ciszę. Odgarnęła kosmyk włosów opadający jej na czoło. Nie pani jedna ma takie wrażenie. Warszawa potrafi być przytłaczająca. To jednak piękne miasto, tu się urodziłam i wychowałam. Gdy się przeprowadziłam do nowego mieszkania, czułam się dokładnie tak samo jak pani.

Urszula skinęła lekko głową, poczuwszy się nieco zawstydzająco.

Rozumiem... – Przeniosła wzrok na lodówkę pełną jedzenia. – Nie wiem kompletnie, co zrobić na kolację. – Spojrzała uprzejmie na Aurelię. – Może... pani by coś doradziła?

Miały mieszkać ścianę w ścianę, wypadałoby zachowywać się przyjacielsko, nie jak arogantka. Aurelia szeroko się uśmiechnęła.

Polecam gulasz z bakłażana. Jest lekki i wyśmienity. Albo leczo z soczewicą i dynią – odparła bez zastanowienia.

Leczo brzmi znakomicie. Na pewno je zrobię, zaraz kupię produkty. Dziękuję. – W głosie Urszuli dało się słyszeć zadowolenie. – Nie umiem za bardzo gotować, większość potraw mi się nie udaje... – Uśmiechnęła się lekko.

Aurelia przyjrzała się jej z zaciekawieniem. Urszula miała długie, pomalowane na jaskrawy róż włosy, które okalały pulchną, sympatyczną twarz. Sylwetka dość przy kości, brzuch zaokrąglony.

Na pewno pani się uda. To nic trudnego. W Internecie jest sporo przepisów. – Aurelia zamilkła na moment. – Jestem już... – Spojrzała na zegarek na srebrnej bransolecie, którego nosiła na nadgarstku. Spóźniona. Proszę wybaczyć, muszę już iść. Było mi bardzo miło.

– Oczywiście, rozumiem. Do widzenia. – Urszula skinęła głową, nie chcąc już dłużej zatrzymywać nieznajomej.

Do widzenia.

Uśmiechnęły się ciepło, a potem Urszula wpatrywała się, jak Aurelia maszeruje równym, statecznym krokiem, znikając następnie za rogiem.


24 kwiecień 2004 r.

Urszula postanowiła zrobić roladki z tortilli z szynką, pomidorem, jajkiem i parmezanem. Zajęło jej to jakieś pół godziny. Z dumą popatrzyła na swe dzieło i spróbowała kawałek. Przepyszne. Nie lubiła gotować, ale roladki wychodziły całkiem niezłe. Przełożyła na mały talerzyk i wyszła na korytarz, uprzednio zamykając za sobą drzwi na klucz do siebie. Podeszła do drzwi mieszkania sąsiadki. Jej palec wskazujący lewej dłoni nacisnął na przycisk, a w głębi rozległ się dzwonek. Chciała mieć dobre kontakty z tymi, którzy mieszkają obok. Kto wie, może będzie potrzebowała od nich pomocy? A może nawiąże miłą znajomość? Wiele się słyszy o wojenkach między sąsiadami.

W tym czasie Aurelia odwiozła córkę do koleżanki i wróciła do domu. Winda wydała z siebie cichy dźwięk, po czym drzwi otworzyły się przed kobietą szeroko. Aurelia nie spodziewała się ujrzeć nowej sąsiadki. Miała nadzieję, że nie czekała na nią za długo, bo gdyby akurat nie wróciła, Urszula mogłaby się nie doczekać. Przystanęła na kilka sekund w bezruchu, przyglądając się kobiecie, a lekki uśmiech sam wpełzł na jej usta.

– Dzień dobry, pani Urszulo powiedziała cichym głosem, mając nadzieję, że jej nie przestraszyła i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.

– Dzień dobry. Przyszłam... w odwiedziny.

Oczywiście, nie ma sprawy. – Aurelia wsunęła odpowiedni w zamek i przekręciła, przyglądając się kobiecie zaciekawionym i nieco pytającym spojrzeniem. Zaproszę panią do środka, jeśli da pani mi pięć minut na ogarnięcie bałaganu. Uśmiechnęła się ciepło.

Poczekam odparła z życzliwym uśmiechem.

Zniknęła za drzwiami. Schowała wszystkie pudełka z lekami walające się po mieszkaniu do szafki nad zlewem, poprawiła zmięty w kulkę koc na skórzanej, białej kanapie, odniosła do zmywarki wszystkie puste kubki po herbacie i rozejrzała się dookoła. Może być. Uchyliła jeszcze okno, by wpuścić trochę powietrza. Wróciła do drzwi, odgarniając ruchem głowy niesforne kosmyki włosów z czoła.

– Nie jest najgorzej, zapraszam powiedziała, gestem dłoni zapraszając Urszulę do środka.

– Dziękuję. I weszła do środka.

– Herbaty?

– Chętnie. Poproszę zwykłą. – W jej głosie pobrzmiewała swobodna nuta.

– Dobrze. – I Aurelia powoli skierowała swoje kroki w stronę kuchni sąsiadującej bezpośrednio z dużym salonem, o ścianach pomalowanych na szaro i białych, prostych, minimalistycznych meblach.

Na ścianie naprzeciw kanapy wisiały półki zastawione po brzegi książkami. Praktycznie same tytuły klasycznej literatury polskiej, niektóre w oryginalnych, starych wydaniach o skórzanych, wyblakłych oprawach. W rogu, pod oknem zasłoniętym roletą stało biurko, a na nim zamknięty laptop. Oprócz drzwi do kuchni od salonu wychodziły jeszcze jedne, zamknięte drzwi do sypialni, a obok mieścił się pokoik córki. Przejście do łazienki znajdowało się w przedpokoju. Wszystko utrzymane w szarościach, bieli i czerni, w prostocie.

– Proszę się rozgościć – powiedziała jeszcze Aurelia, zanim zniknęła za ścianą, by przygotować herbatę w dwóch, dużych, białych kubkach.

Oparła się o blat, biorąc głęboki oddech i patrząc, jak woda w przezroczystym, elektrycznym czajniku powoli zaczyna wrzeć. Urszula położyła miseczkę na ławie, po czym zajęła miejsce na białej, skórzanej kanapie. Jej zaciekawiony wzrok roztoczył się po całym pomieszczeniu.

„Czysto i ładnie, oceniła w myślach”, aczkolwiek postanowiła to też wypowiedzieć na głos.

Aurelia zalała dwie torebki ze zwyczajną, czarną herbatą, przyniosła je do salonu i postawiła na szklanym stoliku przed kanapą. Obok postawiła też cukierniczkę, bo nie wiedziała, czy sąsiadka słodzi.

– Ładnie tu ma pani.

Na jej komplement dotyczący mieszkania Aurelia skinęła lekko głową i usiadła na kanapie obok, zachowując rozsądny jak na ten etap znajomości dystans.

Dziękuję. Prosto i skromnie, tak lubię najbardziej odparła, uśmiechając się lekko.

Urszula wzięła łyżeczkę, posłodziła raz swoją gorącą herbatę i zamieszała energicznie, tworząc w środku niewielki wir. Wtedy przypomniało jej się o roladce, głównym powodzie spotkania.

– Zrobiłam roladę. Lubię gotować... Mam nadzieję, że pani posmakuje. – Posłała kobiecie delikatny, niewymuszony uśmiech.

Aurelia zerknęła na przysmak i sięgnęła po talerzyk, unosząc go do twarzy, by powąchać.

– Pachnie obiecująco, a to już połowa sukcesu. Zjem, a pani? oświadczyła przyjaźnie.

– No dobrze.

Wstała, by przynieść drugą miseczkę i dwa widelczyki. Zgrabnie przełożyła sobie dwa kawałki roladki i podała Urszuli z lekkim uśmiechem na bladoróżowych ustach.

– Wyborne. Jest pani zdolna. Urszula po chwili odkroiła sobie jeszcze trochę chłodnego przysmaku, który popiła ciepłą, aromatyczną herbatą.

Aurelia odkroiła swój kawałeczek, wsunęła do ust, dokładnie przeżuła i przełknęła.

– Dziękuję. Pomogły mi w tym mieszkające tu krasnoludki zażartowała, z jej ust wydostał się cichy chichot, nie był on słodki i piskliwy jak u niektórych kobiet, potem jednak spoważniała.

– Wie pani może, kto mieszka na naszym piętrze? Na razie zdążyłam poznać rodzeństwo, mieszkają po jedenastką – zagadnęła Urszula, sięgając po herbatę i oplatając ciepły kubek długimi, smukłymi palcami.

Miała na sobie jasnofioletową bluzkę, której rękawy jeszcze będąc w kuchni, podwinęła do łokci, co odsłoniło dużych rozmiarów tatuaż na jej lewym przedramieniu, przedstawiający fioletowy trójkąt. Trzeba by bardzo dobrze się przyjrzeć, żeby zauważyć, że pod tuszem znajduje się długa blizna o poszarpanych brzegach. Na prawym nadgarstku, nad bransoletą srebrnego zegarka znajdował się wytatuowany czarny kot. W uszach świeciły skromne, złote, okrągłe kolczyki, a na palcu wskazującym prawej dłoni lśnił srebrny pierścionek.

Na pytanie o to, kto jeszcze tutaj mieszka, Aurelia przeczesała kruczoczarne włosy palcami, zastanawiając się przez moment. Nie utrzymywała teraz zażyłych stosunków z mieszkającymi tutaj ludźmi, ale co jakiś czas mijała się z sąsiadami na klatce schodowej i wdawała się w pogawędkę.

– Jedno mieszkanie zajmuje trzech studentów, grzeczni chłopcy, a w drugim mieszka młode małżeństwo z małym chłopcem i małym kundelkiem odparła po chwili ciszy i uniosła kubek z herbatą do ust, by upić cztery łyki.

Ciepło napoju przyjemnie rozeszło się po jej ciele. Odstawiła ostrożnie kubek na szklany stolik.

– Rozumiem, myślę, że będę miała dobre sąsiedztwo odparła pogodnie Urszula, poprawiając swe różowe włosy.

– Gdzieś pani pracuje, jeśli mogę spytać? zapytała Aurelia z zaciekawieniem, ponownie sięgając po kubek z herbatą.

Urszula rozsiadła się nieco wygodniej.

– Jestem sprzątaczką w szkole podstawowej. Dorabiam sobie na studia. Chcę zostać nauczycielką historii, to moje marzenie. Fascynuje mnie praca z dziećmi, choć wiem, że nie jest to łatwe, ogarnąć całą klasę.

Trzymam za panią kciuki – odpowiedziała Aurelia z lekkim uśmiechem.

Dziękuję. A pani, kim pani jest?

Pracuję w salonie fryzjerskim, po śmierci mamy go przejęłam. Jestem zadowolona, nie widzę siebie w innej pracy opowiadała łagodnie i ze swobodą.

Urszula wysłuchała w ciszy i skupieniu.

Muszę kiedyś wpaść do pani salonu. Chciałabym obciąć włosy. Wie pani, kiedyś farbowałam na rudo, ale dostałam takiego uczulenia, że skóra swędziała i teraz w ogóle się nie farbuję. – Chciała też ukazać rąbek wiedzy o sobie, skoro Aurelia postanowiła się podzielić czymś o sobie.

No cóż, każdy ma coś – odparła szczerze Aurelia, przyglądając się oryginalnie różowym włosom Urszuli.

Dziękuję. Postanowiłam się tu przeprowadzić – powiedziała Urszula z lekkim uśmiechem.

Z natury Aurelia była dość skrytym człowiekiem, a gdy zmarł jej ukochany mąż, zamknęła się w sobie, kontakty z nowymi ludźmi sprawiały jej problem. Dziwiła się, że teraz było inaczej.

Urszula miała w sobie coś przyciągającego, tak jakby była magnesem, a Aurelia małym opiłkiem żelaza, który nie miał sił jej się oprzeć. Aurelia upiła kolejny łyk i odetchnęła głęboko, opierając się wygodniej o miękką kanapę.

– Pozwolę sobie zapytać... dlaczego wybrała pani akurat Warszawę? Pociąga panią ten wielkomiejski klimat, czy był jakiś inny powód? Sięgnęła po drugą roladkę.

Urszula nabrała większy kawałek roladki i wsunęła odrobinę do warg. Dzięki żuciu dała sobie dodatkową chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią. Po przełknięciu dotknęła delikatnie swymi palcami lewej dłoni okrągłego kolczyka.

W Warszawie są dobre studia pedagogiczne. W Gdańsku nie znalazłam interesującego kierunku dla siebie.

Rozumiem. Proszę się zastanowić, czy na pewno chciałaby pani być nauczycielką. Moja córka w tym roku skończy dwanaście lat i jest grzeczna, ale z tego, co opowiadała mi, niektórzy z jej klasy dokuczają nauczycielom, robią psikusy – oznajmiła pogodnie Aurelia.

Proszę się nie martwić. Ja nie dam sobie w kaszę napluć. – Uśmiechnęła się szeroko Urszula. – A gdzie jest pani córka?

U koleżanki, zostaje na noc. Czasem jej pozwalam zażywać tej wolności. Musi pani koniecznie ją poznać. Bardzo jestem z niej dumna. Nie mam z nią żadnych problemów. – Powoli wstała, by wziąć z komody fotografię przedstawiającą trzy osoby. Usiadła obok Urszuli. – To ja, mój mąż i nasza córcia. Felicja.

Urszula spoglądnęła na fotografię. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna obejmował kobietę, a przed nimi stała dwunastolatka, uśmiechając się beztrosko, z długimi, jedwabnymi i czarnymi włosami, takimi samymi, jak miała jej matka.

Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę tę dziewczynkę. Jest prześliczna – odparła z zachwytem Urszula.

Aurelia poczuła zarazem dumę i smutek.

Bardzo się kochaliśmy z mężem, wiedliśmy naprawdę cudowne życie. Prowadził swój własny sklep z zabawkami. Uwielbialiśmy podróżować, zresztą, poznaliśmy się w pociągu. Co roku jechaliśmy z dziećmi nad jakieś morze lub góry, zawsze pociągiem. Można powiedzieć, że to był nasz taki mały rytuał. Prawie rok temu, na początku czerwca Gerwazy, mój mąż, wybrał się z naszym synem do swojej mamy na urodziny. Niestety... Poślizgnął się na skórce od banana i upadł, głową uderzając w podłogę. Zmarł na miejscu. To był dla mnie szok. – Jej głos wyraźnie się zatrząsnął, więc wzięła głęboki wdech dla uspokojenia.

Urszula popatrzyła jej prosto w oczy. Na jej obliczu zamalowało się zdziwienie pomieszane z prawdziwym smutkiem.

Bardzo mi przykro – szepnęła wstrząśnięta.

Ta tylko skinęła głową, wycierając palcami wskazującymi swoje oczy, które już zdążyły się zrobić mokre.

Zaraz wracam. – Powoli podniosła się, odstawiła zdjęcie na komodę i poszła do łazienki.

Urszula została sama. Korzystając z tej okazji, szybko wyjęła z torebki środek usypiający, wsypała do szklanki rozmówczyni i pomieszała łyżeczką, którą odstawiła na swoje miejsce. Uśmiechnęła się pod nosem i wyprostowała, składając dłonie oraz kładąc na swoim brzuchu. Oparła plecy o kanapę jakby nigdy nic. Po chwili Aurelia wróciła.

Przepraszam... jeszcze nie doszłam do siebie po jego śmierci – powiedziała cicho, ledwie dosłyszalnie, siadając ociężale. Widać było, iż ten temat był dla niej zbyt bolesny i nie może sobie poradzić emocjonalnie.

Nic nie szkodzi. Czas leczy rany i już niedługo pani zaakceptuje jego odejście. Ma pani dzieci, musi pani żyć dalej. – Urszula starała się pocieszać kobietę, patrząc w jej oczy.

To prawda... Ludmiła jest starsza od Felicji o osiem lat. W lutym wyprowadziła się, wynajęła kawalerkę z koleżanką, żeby zarobić na studia. Pomagała mi w salonie, ale zdecydowała, że zostanie adwokatką. Nie mam pojęcia, skąd jej taki pomysł się wziął, ale ją podziwiam. Jest bardzo dojrzała i mądra. – Teraz Aurelia opowiadała już bez drżenia głosu. – A jedyny syn, Nikodem, ma dwadzieścia trzy lata. Też mieszka poza domem. W kawalerce. Chciał się jak najszybciej usamodzielnić. Jest mechanikiem samochodowym, ale przebąkiwał o tym, że chciałby być masażystą. Po śmierci męża często do niej wpadają, pomagają, zajmują się Felicją. Bez nich bym sobie nie dała rady.

O proszę. To wspaniale, że ma pani w nich takie oparcie – stwierdziła łagodnie Urszula, uśmiechając się lekko.

Aurelia wygładziła swą bluzkę powoli.

Ma pani rację. Cieszę się, że ich mam. – Uśmiechnęła się, choć to był smętny uśmiech.

Dokończyła jedzenie, a po chwili jej talerzyk świecił tylko okruszkami. Sięgnęła po kubek i dopiła aż do dna. Nachylając się lekko, odstawiła ostrożnie pusty kubek na stół. Zadziwiające, jak swobodnie jej się rozmawiało z Urszulą. Już od roku nie doświadczyła czegoś takiego. Zazwyczaj odcinała się od jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich po śmierci Gerwazego, a w przypadku tej kobiety miała ochotę na podtrzymywanie konwersacji. Urszula straciła rachubę czasu i kiedy zerknęła na zegarek, nie mogła uwierzyć własnym oczom, jak późno się już zrobiło.

– Chyba będę się zbierać. Zasiedziałam się trochę. – Wzięła swój talerzyk. – Miło było porozmawiać odezwała się swym łagodnym głosem i wstała.

Jej spojrzenie czekoladowych tęczówek spoczęło na sąsiadce. Aurelia uniosła lekko brwi ku górze. Tak dobrze spędzało jej się czas w towarzystwie przemiłej sąsiadki, że nie zauważała jego zbyt szybkiego upływu. Oczywiście nie miała zamiaru przetrzymywać tutaj siłą Urszuli, szczególnie, że praktycznie się nie znały. Podniosła się z kanapy, kiedy i Urszula to uczyniła, Aurelia obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. Skinęła głową.

– W porządku, odprowadzę panią do drzwi. Wskazała dłonią wyjście z salonu i ruszając za kobietą wolnym krokiem.

W małym przedpokoju Aurelia skrzywiła się lekko, czując nagły, lekki ucisk w klatce piersiowej i oparła się o framugę, obserwując, jak Urszula zbiera się do wyjścia.

Było mi bardzo miło, dziękuję za roladę i... za towarzystwo.

Ja również dziękuję za towarzystwo. – Urszula uśmiechnęła się serdecznie.

Miłego wieczoru. Jej głos był cichy i jeśli ktoś miał dobre ucho, mógł usłyszeć, że drży, podobnie jak jej dłonie, które prawie niezauważalnie się trzęsły.

I nawzajem, Urszulo. Do zobaczenia.

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za plecami Urszuli, Aurelia poszła do salonu, gdzie sprzątnęła puste kubki i talerzyk. Zdążyła opłukać pod wodą w zlewie i włożyć do zmywarki, kiedy poczuła narastający ciężar za mostkiem, w okolicy serca. Oparła się o ścianę, biorąc trzy głębokie, ciężkie oddechy. Złapała się stołu, by nie upaść.

Rozejrzała się za telefonem i przypomniała sobie, że leżał na ławie. Czuła, że coraz ciężej jej się oddycha. Zaczęła łapać powietrze przez usta, łudząc się, że to coś pomoże. Miała tylko jedno wyjście. Musiała dowlec się jakoś do telefonu i zadzwonić po karetkę. Nie miała pewności, czy dożyje, by dojść do sąsiedniego pomieszczenia w swoim mieszkaniu. Ból narastał z każdą sekundą, a w uszach niemalże słyszała przyspieszone i nieregularne bicie własnego serca. Zrobiła kilka kroków w stronę salonu i przytrzymała się framugi drzwi, oddychając ciężko, z dużym wysiłkiem.

Gdy dotarła do salonu, opadła na fotel, opuszczając głowę pomiędzy nogi i próbując się uspokoić, ale były to urywane, wywalczone w bólu oddechy. Podparła się oparcia fotela, by ponownie wstać, a w kącikach jej oczu pojawiły się pojedyncze łzy spowodowane bólem rozrywającym klatkę piersiową od środka. Całkiem jakby żelazna, rozpalona do czerwoności obręcz zacisnęła się na sercu, które rozpaczliwie próbując wyrwać się z tej pułapki, przyspieszyło swoje bicie, tłocząc krew do żył uwydatnionych teraz mocno pod skórą.

To wszystko stało się tak nagle i bez wyraźnego powodu.

Czuła, że słabnie, obraz przed oczami się rozmywał, miała czoło zroszone zimnymi kroplami potu, jej usta posiniały z braku tlenu, podobnie jak palce u rąk. Nie umiała sięgnąć po telefon. Wstała i przeszła bardzo wolno w stronę przedpokoju.

Gdy ktoś na korytarzu zobaczy szeroko otwarte drzwi, na pewno się zainteresuje.

W progu między salonem a przedpokojem upadła na kolana, łapiąc powietrze w płuca niczym ryba wyrzucona na brzeg rzeki. Spojrzała rozpaczliwie na zamknięte drzwi frontowe oddalone o dobre dwadzieścia kroków.

Ostatnie, co zapamiętała, to dojmujący ból za mostkiem, zanim straciła przytomność oraz osunęła się bezwładnie na podłogę pokrytą jasnymi panelami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]