5.08.2021

Rozdział dwudziesty szósty

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty szósty



5 wrzesień 1944 r.

Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć, gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami. Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg, przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg”.#1

Czwórka młodych ludzi z oddziału „Deszcz” poruszała się w zwolnionym tempie. Po chwili schowali się za rogiem budynku, by odpocząć. Słońce paliło głowy, dlatego weszli do opuszczonej, chłodnej willi. Chwilowa przyjemna aura pozwalała na wytchnienie. Wszyscy usiedli na ziemi, oddychając głęboko.

Opowiedzieć wam historyjkę? – Leonard uśmiechnął się szerzej.

Jasne! – ożywiła się Czesława, wygładzając dłonią swą panterkę.

W umyśle wytworzyła mu się fikcyjna opowiastka, miał dar do wymyślania na poczekaniu różnych, króciutkich historyjek.

Hitler był najgroźniejszym z hitlerowców, a Drzymała robił go w wała, bo miał wóz i raz się chował pod wozem, raz na wozie. Hitler zagląda: „Gdzie jest Drzymała? Gdzie jest? Wo ist Drzymala?”, a Drzymała pod wozem, pod wozem i takiego wała! – Zgiął prawą rękę i pokazał owego „wała”. – Tyle go Hitler widział. – Przerwał, wpatrując się z radością, jak dziewczyny chichoczą, a Janek uśmiecha się kącikiem ust. – A teraz, cicho! Włączmy wyobraźnię. Znikają jakiekolwiek ograniczenia, zahamowania, wszelakie granice i sceptycyzmy, dobrze? Jeżeli tak, to może zacznę od pierwszego, podstawowego pytania... Wyobrażaliście sobie kiedyś świat, gdyby to Niemcy nie byli zmuszeni do kapitulacji i to oni wyszliby najbardziej zwycięsko z konfliktu drugiej wojny światowej? – Gdy powstańcy pokręcili przecząco głową, Leonard zmrużył lekko oczy, opowiadając dalej. – Ja tak, tworząc przy tym najróżniejsze, najdziwniejsze scenariusze. I już odpuśćmy sobie fakt całej tej eksterminacji Żydów, całego tego ludobójstwa, bo nie mogłoby to trwać bez końca, taka prawda. Hitler na przykład nie żyje, bowiem zrobił swoje i nadeszła na niego pora, jednakże Rzesza pod wodzą innych przedstawicieli, określając mocno swe granice i dominujące wpływy istnieje po dzień dzisiaj. A tak naprawdę, wojna nigdy nie wybuchła. Nikt nie zginął, wszyscy ludzie są szczęśliwi i żyją w zgodzie i zdrowiu.

Zakończył barwną opowieść.

Powstańcy milczeli, nie wiedząc, co odrzec. Otaczająca rzeczywistosć bardzo kontrastowała z fantazją kolegi i, szczerze mówiąc, woleli jej nie komentować szczegółowo. Powiedzieli jedynie kilka słów w stylu: „ty i te twoje pomysły!”.

Genowefa z kolei poczuła potrzebę poifnromowania przyjaciół o niemieckim lekarzu, o którym słyszała wiele złych rzeczy.

Był to Josef Mengele, doktor medycyny i antropologii, zbrodniarz wojenny, nazywany „Aniołem Śmierci”. Naczelny lekarz obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau posiadał niezdrowe zainteresowanie ludzkim ciałem, lubował się w pseudomedycznych eksperymentach na ludziach. Genowefa nakreśliła jego wygląd zasłyszany od kogoś, choć sama nigdy go nie widziała. „Jego wydłużona twarz była nieruchoma, skamieniała i sadystyczna. Zdały się o tym świadczyć zacięte usta i zmrużone oczy przysłonięte szkłami. Nie zwracał uwagi na podchodzące kobiety, z trudem utrzymujące się na nogach. Zdawało się, że śledził, czy wszystko odbywa się w należytym porządku. Celebrował widowisko. Jego mundur i błyszczące szlify wprowadziły do bloku uroczysty nastrój grozy.”#2

Powstańcy szczerze się zdziwili, słysząc ponure słowa z ust piętnastolatki i poczuli dojmujący żal, widząc jej poważną minę. Bardzo się zmieniła, nie do poznania wręcz. Leonard pomyślał, iż wolałby usłyszeć jakiś dziecinny komentarzyk, aniżeli przejmującą opowieść o odrażającym barbarzyńcy...

Później, w grobowych nastrojach, wyszli na zewnątrz. Raptem, znienacka pojawili się hitlerowcy, którzy dostrzegli idącą daleko z tyłu młodą, ciężarną kobietę ubraną w sukienkę. Podbiegli do niej. Jeden strzelił do niej w nogę, by ją unieruchomić. Ona przewróciła się, chciała wstać, ale wróg nadeptał solidnie na jej szyję. Powstańcy obserwowali z niebywałym lękiem, jak ostrze noża przecięło jej wielki brzuch, a krew trysnęła momentalnie na zewnątrz. Dziewczyna wydała z siebie krzyk bólu. Czesława zakryła wargi dłonią, gdy drugi Niemiec wyciągnął z rozciętego brzucha żywego noworodka. Oddalił się i wyrzucił je w stronę kupy gruzów niczym jakąś bezużyteczną zabawkę.

Matko Przenajświętsza!”, wołała w myślach Czesława, z trudem powstrzymując odruchy wymiotne i zaciskając szczękę.

Rana u nieznajomej powiększała się coraz bardziej. Mężczyźni kopali ją. Czesława chciała jej pomóc, ale ukochany Janek mocno uchwycił ją za ramię.

Nie pomożesz – szepnął do jej ucha.

Jeden z hitlerowców dobił dziewczynę jednym, ostrym pociągnięciem strzału z karabinu. Płaczliwe jęki natychmiast ucichły, zaś Niemcy odeszli.

Młodzi odczekali dłuższą chwilę, aż przeciwnicy znikną im z pola widzenia, a następnie wyszli z ukrycia i ponownie ruszyli w drogę w stronę dzielnicy Ochoty. Genowefa cała drżała jak w spazmatycznej histerii, łzy płynęły jej ciurkiem po bladych policzkach. Powstańcy również byli przejęci, na ich twarzach malował się ewidentny smutek. Całą czwórką kucnęli za jakimś pojazdem. Nieoczekiwanie, Genowefa zaczęła głośno płakać, po czym, gdy przyjaciele zwrócili na nią uwagę, zauważyli w jej oczach błysk szału, a na ubrudzonych sadzą policzkach pojawiały się jasne łzy. Dotarło do niej w pełni, iż Polska przestała istnieć. Codzienny widok śmierci utwierdzał dziewczynę w przekonaniu, jak bardzo ufnie podchodziła do sytuacji politycznej.

To koniec – powtarzała słowa tak gorączkowo, jakby była czymś opętana.

To jeszcze nie koniec – odparł Janek stanowczym tonem głosu, poprawiając swoje okulary, które zsunęły mu się z nosa.

Ależ ty nic nie rozumiesz, „Fiolet”... Zginęli moi rodzice i Zosia... Nikogo już nie mam... Nikogo... – Pociągała nosem, kołysząc się jednostajnie w przód i w tył jak mała dziewczynka.

Ale masz nas. Z nami nic ci nie grozi. – Próbował ją pocieszać.

Ku ich zdziwieniu szarpnęła za stena „Trzmiela”, wyrywając mu ją z rąk, przyłożyła lufę do swoich otwartych warg i po prostu wystrzeliła, pociągając zwinnie za spust. Nikt nie zdążył zareagować, bo działo się to zbyt szybko. Kilka prędkich sekund potoczyło się w mig. Zakurzona twarz koleżanki stwardniała od razu, zalała się czerwienią. Jej ciało bezwolnie uderzyło o ziemię, lądując na plecach.

– „Aksamitka”... Leonard szeptał zszokowany.

Po chwili zamknął jej delikatnie powieki i odsunął się od nieruchomego już ciała. Uświadomili sobie, że nie wytrzymała psychicznie tej trwającej już od miesiąca nierównej, szkaradnej wojny, pomimo iż gorliwie się modliła. Kto by wytrzymał widoku domów zamieniających się w gruzy, płonących ludzkich dobytków dniami i nocami, niewinnych osób, które błagały o pomoc albo o to, by ukrócić ich męki? Kto by wytrzymał, słysząc na co dzień głosy różnych broni, świstu przelatujących pocisków, rozrywających się granatów, dźwięki niemieckiej szafy lub krowy? Powstańców zwykle podrywało do walki, chcieli bronić Polski, jednakże niektórzy nie byli w stanie znieść tej drakońskiej, pełnej zła sytuacji.

Boże... – Czesława wtuliła głowę w szyję ukochanego, który zaczął gładzić ją po długich włosach.

Myślała o tym, że koleżanka mogła wyjść za mąż, zaznać życia, być zwyczajnie szczęśliwa, beztroska, a tymczasem w rzeczywistości popełniła samobójstwo... Okropna wojna.

Czekali parę minut, lecz nikt więcej się nie pojawił. Przyśpieszone oddechy żołnierzy ucinały milczenie. Ruszyli dalej przed siebie. Na czystym terenie nigdzie nie widać było żadnych zamieszek. Jeszcze nie całą Warszawę zrujnowano. Dotarli wreszcie na plac Bolesława Chrobrego na Woli. Przed nimi rozpościerał się duży dom należący do Niemców. To właśnie był owy słynny dom zamieniony w „więzienie”, w którym przesłuchiwano niewinnych cywili, torturowano, bito ich i nieraz nawet zabijano.

Pójdę sprawdzić, czy jest czysto. – Janek ściszył głos do szeptu, rozglądając się dokoła.

Pójdę z tobą – szepnęła Czesława i oblizała swoje spierzchnięte wargi.

Nie. Poczekajcie tutaj.

Oczywistym był fakt, iż należało samemu zbadać teren, a potem dopiero poinformować resztę, że jest w porządku. Janek zaczął przed siebie, ściskając w ręku karabin i, mrużąc oczy, lustrując wnikliwym spojrzeniem przez okulary pobliski obszar. Kiedy dostatecznie zbliżył się z lewej strony, z czujnością chowając się za jeden róg gmachu domu, momentalnie został pochwycony przez dwóch wrogów. Był widoczny z daleka, jak na widelcu.

Uciekajcie! Uciekajcie!

Serce łomotało Czesławie, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, a „Trzmiel” zaczął szybciej oddychać z nerwów. Wówczas zrobiła coś, czego nie mogła pojąć.

Zamiast uciekać, podbiegła do ukochanego, który właśnie wyrywał się z objęć dobrze zbudowanych mężczyzn. Nie mogła go tak zostawić samego. Obiecali sobie, iż będą razem na dobre i na złe. W dobrych chwilach wytrwali, więc dlaczego, jeżeli nadeszła ta zła, miałaby wziąć nogi za pas? Dlaczego miałaby skazać go na samotność? Zakochani poprzysięgali sobie bycie razem do końca.

Kilku hitlerowców otoczyło parę, dwóch chwyciło dziewczynę, innych dwóch chłopaka, po czym zabrali ich do środka domu. Dowódca Leonard Furczak w zaistniałej sytuacji zwiał, niedostrzeżony przez nikogo. Miał w planach pobiec do najbliższego batalionu i wezwać pomoc.

Hitlerowcy zaprowadzili słabych ludzi do jednej z sal przesłuchań i zmusili ich, by usiedli na krzesłach obok siebie, a praktycznie rzucili ich na nie, traktując ich niczym szmaciane lalki. Najwidoczniej nie chcieli tak od razu ich zabijać, a zwyczajnie się zabawić tym bólem, zobaczyć niemoc. Trzech stało w kątach z karabinami na razie opuszczonymi w dół, gotowi, by usadzić nieszczęśników w razie ucieczki lub niewłaściwego postępowania. Do środka w tym momencie weszło dwóch, wszyscy w tych swoich mundurach prezentowali się niezwykle poważnie. Główny oficer stuknął obcasami, a następnie wyciągnął prawą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu.

Jeden z nich miał do przekazania wieści o komendancie obozu koncentracyjnego w Dachau, był to Hans von Brühl. syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS- Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa.

Po krótkiej wymianie zdań, główny oficer uśmiechnął się, a potem wreszcie zwrócił swą uwagę na intruzów.

Polaczki... Tfu! – mruknął łamaną polszczyzną, przeszywając wzrokiem Jana Lukrowskiego, a potem splunął na podłogę. – Gehst du gerne überall hin? (Lubisz chodzić wszędzie, gdziekolwiek?) spytał ostrym głosem.

Powstaniec nic nie odpowiedział. Wiedział, że żadna odpowiedź prawdopodobnie się nie spodoba, mogłoby się to źle skończyć. Spojrzał na ukochaną, która patrzyła w napięciu na Niemca.

Proszę, wypuście nas, my tylko przechodziliśmy. Nic nie zrobimy, naprawdę – zaczęła się gorączkowo tłumaczyć, zaś w jej spojrzeniu ciemnych oczu dało się zobaczyć prawdziwe błaganie.

Du magst es, mit uns zu spielen. Nicht nett. Dumme Gänse. (Lubiccie zadzierać z nami. Nieładnie. Głupie gęsi.)

Proszę pana, przysięgamy, że...

Niemiec zgromił ją wzrokiem, ale to nie pomogło.

My naprawdę... – powtarzała jak zepsuty gramofon.

Nicht sprechen! (Nie odzywaj się!) – zawołał donośnie, jego głos dudnił jak ze sceny i odbijał się echem od ścian, natomiast groźny wzrok nie znosił żadnego sprzeciwu.

Nawet jego ludzie czasem bali się go o coś zapytać, ponieważ jego głos, niezależnie od sytuacji i odczuwanych przez niego emocji, zawsze brzmiał przeszywająco, a to z powodu jego głębokiego tonu, przyprawiającego o dreszcz niepokoju. Dziewczyna umilkła momentalnie, a jej oczy stały się duże jak spodki. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy zetknęła się z autentycznym zagrożeniem.

Imię i nazwisko.

Jan Lukrowski – odparł z prędkością światła.

Czesława Grembecka.

Niemiec milczał przez moment, bawiąc się złotą obrączką na serdecznym palcu. Wreszcie na jego wargi wypłynął uśmiech pełen cynizmu, a w oczach błysnęło nieprzyjemne ożywienie.

Du wirst mich mit ihr spielen sehen. Sie müssen es beobachten. (Zobaczysz, jak się z nią bawię. Masz na to patrzeć.) – Zadowolenie wylewało się z jego słów.

Pomału wstał. Podszedł do dziewczyny, znienacka uderzył ją w twarz, rozległo się głuche plaśnięcie, a następnie, wykorzystując to, że straciła chwilowo przytomność, lekko ją odsunął i kazał podwładnym związać Polaka. Jan szarpał się nadaremno, próbując się wyswobodzić, aczkolwiek nie był w stanie pokonać pięciu, rosłych mężczyzn.

Zostawcie ją! Zostawcie! – krzyczał na całe gardło, prawie że sobie je zdzierając, chociaż w taki sposób mógł się przeciwstawić.

Główny oficer spojrzał na niego wściekłym wzrokiem, wręcz z trudem powstrzymywał się od uderzenia. Gdy został związany grubym sznurem, rozebrano Czesławę, a właściwie zdarto z niej letnią, jasnozieloną sukienkę oraz majtki w kilku sprawnych ruchach. Rzucono ją na podłogę. Oficer w mig ściągnął spodnie do kostek, po czym zbliżył się do dziewczyny, chwycił, przyparł do sąsiedniej ściany i bezceremonialnie wszedł w nią od tyłu. Brutalnie, żwawo zaczął gwałcić, napierając na nią bardzo silnie, trzymając ją za biodra.

Jan nie miał innego wyjścia. Musiał bezbronnie patrzeć na tę odrażającą scenę, ponieważ siedział tuż naprzeciw. Mógł zacisnąć powieki, ale i tak to, co zobaczył, nigdy nie zapomni.

Czesława ocknęła się zaraz, zaznając intensywnego pulsowania w czaszce, a potem ogromnego bólu w podbrzuszu. Gdy zorientowała się, co się dzieje, próbowała się wyrywać spod potężnego ciała. Bezowocnie.

Jaś... – szeptała między głośnymi łkaniami i braniem głębszych oddechów. – Jaś... Pomóż mi...

Janek czuł, jak bardzo jest mu źle na duszy. Szarpnął się znów, ale sznury były zbyt mocno zaciśnięte, wręcz wrzynały mu się w nadgarstki. Stopami też nie mógł poruszać. Zamknął oczy, ale i tak słyszał jej spazmatyczny płacz, a także dźwięk odbijanych od siebie dwóch ciał.

Gdy oficer skończył, od razu zastąpił go drugi Niemiec. Czesława łapała powietrze przez rozchylone usta, drżała, z trudem ustawała na nogach. Czuła, jak jej serce galopuje błyskawicznie, jak mocno i boleśnie jest rozpierana od środka, męski członek wciskał się w nią gwałtownie na siłę, czuła, jak jej ręce są unieruchomione przez zwinne dłonie.

Janek zaczął nucić w myślach „Boże, coś Polskę”, żeby czymś się zająć i próbując ignorować barbarzyńską scenę rozgrywającą się przed nim. Świadczyła ona o zwyrodnieniu ludzkich uczuć. Miał ochotę śpiewać na cały głos, z taką mocą, jakby pieśń miała odmienić zły los zbliżający się nieuchronnie, ale wiedział, iż to mogłoby spotkać się z gniewem. Tak więc milczał.

Wreszcie po godzinie tortury, zbiorowego gwałtu, który chyba trwał w nieskończoność, kiedy czterech Niemców kolejno wykorzystało pannę, oficer odwrócił ją przodem do siebie.

Polin, Polin... (Polka, Polka...) – burknął pełen satysfakcji z tego, co się zdarzyło.

Była tak obolała, że dosłownie nie mogła ruszyć się z miejsca. Nogi miała jak z waty, a podbrzusze piekło, niemal rozsadzało z siarczystego bólu. Zdołała tylko osunąć się plecami na podłogę, drżąc. Wbił w nią przenikliwy wzrok. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że patrzył na jej nagie, krągłe piersi. Zasłoniła je dłońmi. Niemiec uśmiechnął się drwiąco. Chciała uciec, ale nie miała kompletnie sił. Hitlerowiec oderwał ręce od piersi.

Du hast herrlichen Körper. (Masz piękne ciało.) – Jego lodowaty głos sprawił, że ciarki przeszły jej po plecach.

Zostaw ją! Zabijcie mnie! – ryknął Jan, gdy odzyskał nieco sił, obserwując ich w wielkim napięciu, ponownie się szarpnął, ale na nic.

Schweigen, Schwein! (Milczeć, świnio!) – odparował jeden z czterech, celując do niego karabinem.

Zamilkł posłusznie, wiedząc, że nic nie może zrobić. Unikała groźnego wzroku dowódcy niemieckiego, który przybliżył się i kucnął przy niej. Dotknął palcem jej brody, zmuszając, by popatrzyła na niego. Nic do niej nie docierało. Żadne słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Zamrugała powiekami. Jej serce przyspieszyło swój rytm, gdy mężczyzna podniósł z podłogi swój karabin i energicznie rozszerzył jej nogi. Łzy napłynęły momentalnie do oczu, leciały po policzkach jedna po drugiej.

Nie! Och, Boże! Nie! – zawołała przeraźliwie piskliwym głosem, dygocząc jak galaretka.

Zacisnęła uda, ale on rozchylił je siłą obiema rękami.

Gib mir! Versteck nicht! (Daj mi! Nie ukrywaj!) – krzyknął wściekle.

Nie! Nie! – jęczała ochryple, kręcąc głową na boki.

Zabijcie mnie zamiast jej! – wtrącił się donośnie Janek, podskakując na krześle coraz gwałtowniej, byleby tylko móc się wyplątać, nie mógł wytrzymać tej irytującej bezczynności.

Zaczęła głośno szlochać. Oficer, mrużąc oczy, cofnął karabin. Przez moment celował go w jej twarz. Wstrzymała oddech. Ku jej zdziwieniu odwrócił się bokiem, aby po chwili znów w nią wycelować, tym razem pewniej. Stanowczym gestem pociągnął za spust.

Czesława poczuła uderzenie w klatce piersiowej i coś, jakby prąd o wysokim napięciu przeszył jej szczupłe ciało. Nastąpiły trzy kolejne strzały. Pod nią ugięły się nogi i jak rażona piorunem osunęła się, padając twarzą do ziemi.

Jaś... nie opuszczę cię aż do śmierci – szepnęła ledwo dosłyszalnie.

W tym czasie Niemcy rozwiązali Polaka, który od razu podbiegł do dziewczyny i uklęknął przy niej na kolanach, cały drżąc. Odwrócił ją ostrożnie na plecy. Doskonale wiedzieli, iż najpierw będzie ją opłakiwał, poza tym w pojedynkę nie miał z nimi szans. Chcieli napawać się tym przykrym, wręcz tragicznym widokiem, tym, że wygrali po raz kolejny.

Leżała, z trudem oddychała, a przez jej jasną skórę wypływało coraz więcej szkarłatnej krwi. Był tak blisko niej, że czuł jej lepkość.

Czesiu! – zawołał, zaczął nią potrząsać nerwowo, jakby to miało pomóc.

Czesława Grembecka patrzyła na niego zamglonymi, czekoladowymi oczami, które stopniowo gubiły swój pierwotny blask. Patrzyła tak, jakby miała już go nigdy nie ujrzeć. Wydusiła z siebie charkot. Przygaszone światełko w spojrzeniu zupełnie zgasło. Jej oczy wciąż były otwarte oraz prawdziwe, lecz pozbawione całej esencji, a ciemna od brudu twarz zastygła w wyrazie smutku.

Po tym, jak Jan Lukrowski zamknął z delikatnością powieki dziewczyny na zawsze, usłyszał za sobą nadchodzące szybko kroki. Zdążył jeszcze tylko wstać z kolan i odwrócić się przodem. Wystarczyło przelotne, pojedyncze spojrzenie na oficera niemieckiego, na jego wzrok pełen jadowitego gniewu, który, jak powstaniec podejrzewał, mógł nawet zabić i cała prawda wydawała się nagle oczywista jak nigdy wcześniej.

Patrzył śmierci prosto w twarz.

Bist du Banditin? (Czy jesteś bandytą?)

Jestem żołnierzem Armii Krajowej! – zawołał Janek z całą mocą.

Dies ist Ihr erbärmliches Ende. (To twój żałosny koniec.) – rzekł z satysfakcją oficer.

Niemal w tym samym momencie stało się to, czego Janek obawiał się najbardziej od początku powstania. Poczuł silne uderzenie w klatce piersiowej. Upadł bezwolnie obok swojej ukochanej, dostając raz po raz dwa śmiertelne strzały w serce. Zamknął oczy i już nigdy ich nie otworzył.

Miłość miała przezwyciężyć strach, a tak naprawdę to strach, a właściwie przerażenie zdominowało miłość...


Leonard Furczak dotarł bezpiecznie do batalionu „Odważnego Orła” i poprosił o pomoc w odbiciu swoich przyjaciół. Powstańcy zareagowali w żwawy sposób. Nie wahali się ani sekundy. Zwołali jeszcze dwa inne bataliony, tworząc razem całkiem sporą grupę kilkudziesięcioosobową, zmobilizowaną w pełni do ataku.

Jeszcze nie do końca utracono ducha walki.

Jeszcze wierzono, że da się pokonać hitlerowców.

Pod osłoną nocy oraz ulewnego deszczu dotarli na plac Chrobrego na Woli. Jedni zaczęli strzelać do wrogów na warcie, drudzy, wykorzystując chwilę nieuwagi, wtargnęli do środka. Zaskoczeni Niemcy nie przewidzieli tego, że taka duża grupa znienacka może ich napaść zwłaszcza w nocy, dlatego padli na ziemię. Kilku młodych Polaków zaczęło rozwalać cele i wypuszczać więźniów, którzy w popłochu wypadali niczym zwierzęta próbujące wydostać się na wolność.

Wśród nich był zmęczony ksiądz Edmund Żuraw uciekający w tym tłumie. Dosyć szybko został wybudzony ze snu. Przeciskając się pomiędzy histerycznymi ludźmi, udało mu się wydostać na zewnątrz bocznym wyjściem. Niemalże dosięgnęłaby go kula z pistoletu, jednak w ostatniej chwili jakiś powstaniec zasłonił go własnym ciałem, zostając ranny wprost w głowę. Mózg rozprysnął się na miliony, malutkich fragmentów, rozbryzgując krwią.

Przerażony ksiądz krzyknął, a potem pobiegł co sił przed siebie wraz z innymi cywilami. Brakowało mu już powietrza w płucach, aczkolwiek nie zatrzymywał się. Czuł, iż jeżeli się zatrzyma, dopadnie i otoczy go śmierć. Nigdy nie było wiadome, czy i w jakim najmniej spodziewanym momencie się ona pojawi i czy to nie jest jego ostatni oddech. Dopiero stanęli przy jednym ze sklepów kilka przecznic dalej, gdzie znacznie oddaliły się krzyki przemieszane z odgłosami bitwy ogłuszającymi bębenki uszu.

Odwrócił się, ale nie dostrzegł miejsca szaleńczej akcji. Serce łomotało mu w piersi. Próbował uspokoić swój oddech. Znów spojrzał na powstańców, którzy stali obok, chwilkę odpoczywając, acz zachowując czujność. Miał ochotę ich wyściskać z radości.

Jestem uratowany...,” pomyślał z niedowierzaniem.


#1 „Elegia o polskim chłopcu” Krzysztof Kamil Baczyński, #2 Cytat pochodzi z tej strony: kliknij.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]