5.08.2021

Rozdział dwudziesty piąty

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty piąty



Przeszłość

3 lipiec 2009 r.

Przez całą noc nie spała.

Kiedy przyszedł do niej pod dom, obserwując tymi swoimi wnikliwymi oczyma, jakby pragnął uczynić coś haniebnego, nabrała pewności, że zacznie się piekło w jej życiu. To był dopiero początek.

Barbara bała się myśleć, co potem zrobi, co siedzi w jego chorej głowie. Nie myślała do tej pory, że to zły człowiek. Biło od niego ciepło, serdeczność, a jego uśmiech przypominał jasny promyk.

Gorzko się rozczarowała. Uświadomiła sobie, że to potwór w ludzkiej skórze.

Ten jąkała Andrzej też go zobaczył, lecz miała żywą nadzieję, iż nie będzie miał przez nią kłopotów. Oby tylko ten człowiek nie dojrzał Andrzeja, powtarzała uparcie w duszy...

Zasnęła dopiero nad ranem.

Obudziła się, gdy ojciec zaczął głaskać ją po włosach. Otwarła leniwie powieki, a na jej usta wypełzł lekki uśmiech, choć tak naprawdę był fałszywy. Z lekkim niesmakiem oceniła, iż ojciec miał zaczerwienione oczy, mętny wzrok, bladą twarz, ale przynajmniej nie śmierdział i nie zataczał się. Porozmawiali chwilę, potem zostawił ją samą, by się ubrała. Następnie zeszła na śniadanie, które zjedli wspólnie w posępnym milczeniu. Barbara nie chciała gadać wściekła, iż ojciec znowu się napił.

Matka ich zostawiła dla kochanka, kiedy córka miała ledwie trzy lata. Cóż, dziewczyna miała długi czas żal, ale miłość ojca wszystko naprawiała, wynagradzała ten smutek. Niestety, rok temu wpadł w nałóg, pił z kolegami.

Po śniadaniu mężczyzna poszedł do pracy, natomiast dziewczyna posprzątała w swoim pokoju. Wzięła się za szorowanie podłóg, wycieranie kurzy, poprała, a nawet zrobiła ulubione placki taty. Jest jaki jest. Kochała go mimo wszytko.

Nie mogła dłużej myśleć o tamtym złym człowieku. I tak zleciał jej praktycznie cały dzień. Ojciec zadzwonił, by powiedzieć, iż dobrze się czuje i że spóźni się na kolację, bo zatrzymali go na budowie, przyjęła to zdawkowym mruknięciem.

Gdy tylko usiadła przy stole w kuchni, aby odpocząć od domowych obowiązków, od razu dopadł ją lęk. Co będzie, jeśli pewnego dnia nagle sama się wyda? Jeśli przypadkiem komuś powie, wypaple, co widziała? Dyskretność nigdy nie była jej mocną stroną. Uwielbiała plotkować z przyjaciółkami, język miała długi, więc wątpiła, by potrafiła dusić w sobie jakikolwiek sekret, czy to swój, czy czyjś.

Przymknęła oczy, zagryzając nerwowo dolną wargę. To poczucie winy zaczęło ją zżerać od środka. Po dziesięciu minutach spojrzała na zegar na ścianie wybijający dziewiętnastą. Wiedziała już, co zrobi i że przed niczym się nie cofnie. Wstała, poszła na górę do swojego pokoju i szybko spakowała kilka ubrań do torby. Z łazienki zabrała szczoteczkę, pastę do zębów, ulubiony szampon, odżywkę, grzebień. Natomiast z kuchni ulubiony kubek i jeszcze parę potrzebnych rzeczy na wyjazd.

Wyjęła z pierwszej szuflady czystą kartkę papieru, długopis i usiadła przy stole. Napisała parę słów, dokładnie przeczytała i kiwnęła głową sama do siebie, jakby dla dodania sobie odwagi. Kartkę zostawiła na stole, tak, aby od razu rzucała się w oczy. Barbara po raz ostatni omiotła wzrokiem schludną kuchnię, poszła do przedpokoju, wzięła torebkę, torbę i wyszła z domu.

Założyła kaptur szarej bluzy na głowę. Rozejrzała się strwożona. Usłyszała nadchodzące kroki, więc zaczęła biec przed siebie. Ten zły człowiek będzie ją nachodził, będzie pilnował na każdym kroku, aż pewnego razu zabije... Nie chciała żyć w ciągłym strachu, w bezustannej niepewności, co się jutro stanie, czy jutro będzie lepiej. Tak naprawdę była wrażliwą, słabą psychicznie dwudziestopięciolatką, która tylko grała odważną, przebojową. Ten zły człowiek uaktywnił jej ckliwą, prawdziwą naturę, czy to przypadkowo, czy celowo.

Minęła duże kosze na śmieci stojące przy bloku. Rozejrzała się szybko, a potem wyrzuciła torbę i torebkę do kontenera. Dobra, jeden krok załatwiony. Całe szczęście, że jest pełnoletnia i nikt nie będzie niczego podejrzewał. Pobiegła dalej zgarbiona, z rękami schowanymi w kieszeniach bluzy, by nikt jej nie rozpoznał. Niebo lekko ściemniało, ulice świeciły pustkami.

Kiedy po dwudziestu minutach dotarła na sporą, kwitnącą łąkę, nikogo nie było. Zaczął wiać delikatny wietrzyk i siąpić deszcz. Ta pogoda jej sprzyjała. Tak, jakby celowo się pojawiła, na życzenie. Barbara uśmiechnęła się z subtelnością, podchodząc do torów kolejowych, po czym rozejrzawszy się uważnie, upewniła stuprocentowo, że nikt nie będzie się tu kręcił. Migało czerwone światełko sygnalizujące przyjazd.

Teraz. Już...

Już!

To odpowiednia chwila. Zaraz przestanie dręczyć ją płochliwość. Zaraz zniknie burzliwy strach. Zaraz nie będzie się bała tego złego człowieka, który na pewno nie da jej spokoju. Już nie będzie musiała patrzeć na zachlaną gębę nieprzytomnego zazwyczaj, gburowatego ojca, z którym i tak ostatnio nie miała zbyt dobrych relacji. Nikt nie będzie za nią tęsknił, nikt nie będzie płakał.

Poczekała, aż pojazd zbliżył się, a potem w samą porę rzuciła się tuż pod pędzący pociąg. Maszynista nie zdążył się zatrzymać, nie zauważył dziewczyny z powodu szarówki oraz deszczu. Masywne koła zmasakrowały zupełnie ciało Barbary Rygrzeskiej.


17 lipiec 2009 r.

Cała kabina obracała się jednostajnie wokół własnej osi, przesuwała się pod dziwnym kątem, tak, że to, co do tej pory było ścianą, stało się nagle sufitem, a to, co było podłogą, ścianą. Drzwi znalazły się gdzieś poza zasięgiem. Wagon ruszał gwałtownie w górę oraz w dół, opadając krótkimi skokami w dół i wznosząc się do góry. W ciemności rozległ się męski, donośny krzyk wołający o pomoc.

Ludmiła otworzyła szeroko oczy, dysząc ciężko i dopiero po chwili uświadomiła sobie, iż to był tylko sen. Tak bardzo tęskniła za tatą, że wyobrażała sobie, jak zginął. On przecież tylko poślizgnął się na skórce od banana... Tak prosto, a tak idiotycznie... Ale prawdziwie. Życie pisało nawet te najbanalniejsze scenariusze.

Przełknęła ślinę, położyła się i wówczas do jej uszu dotarł dźwięk dzwoniącej komórki. Z początku ją zignorowała, przewróciła się na drugi bok, pomyślała, że to jej się śni. Jednak podźwięk nie dawał za wygraną, dalej rozbrzmiewając w uszach i stając się wprost natrętnym. Jakby ktoś zagorzale chciał się z nią skontaktować bez względu na wszystko. Jakby nie mógł zadzwonić jutro.

Wtem pokój wypełnił się absolutną ciszą, a po chwili usłyszała głos automatycznej sekretarki. Po omacku Ludmiła zapaliła nocną lampkę. Popatrzyła ospale na zegarek stojący na stoliku, zastanawiając się, któż mógł być taki uporczywy o drugiej w nocy. Chyba tylko jakiś żartowniś. Innego wytłumaczenia nie było. Odtworzyła z niechęcią utrwaloną informację na telefonie wysłaną z jakiegoś obcego numeru.

Ludmiła! Tu Felicja! Zostałam porwana! Pomóż mi! Aaaa!

Za pierwszym razem nie sprawiło to na niej żadnego wrażenia, a nawet pomyślała, iż to zwyczajna pomyłka. Odsłuchała tę wiadomość kilka razy, wsłuchując się w każdą sylabę i za każdym razem nabierała coraz większej pewności, że to nie pomyłka ani głupi dowcip, tylko...

O Jezu.

Prawdziwy głos Felicji.

Nie mogła uwierzyć, że ją słyszy. Gorączkowość owych słów wprawiła Ludmiłę w totalne osłupienie. Jak to w ogóle możliwe?!

Drżącymi palcami wystukała podany numer, z łomoczącym sercem czekała na połączenie. Niestety nikt nie odebrał, jak podejrzewała. Wgłębiła się jeszcze raz w zapis, wtedy złowiła uchem nadchodzące kroki. Po przeszywającym słowie „Aaaa!” nagranie zostało gwałtownie przerwane. Domyśliła się, że porywacz przyłapał siostrę, jak dzwoniła. I teraz pewnie znęca się nad nią...

O Jezu!

Dlaczego wcześniej nie odebrała tego cholernie ważnego telefonu?! Ale skąd mogła wiedzieć?! Przecież myślała, że Felicja umarła... Rzeka różnych emocji spowodowała, że senność minęła w okamgnieniu.

Ludmiła bardzo się bała o Felę.

Fela żyła...

Co z tego, że żyła, skoro była w łapskach jakiegoś okrutnego przestępcy, który mógł z nią robić, co tylko chciał? W głowie Ludmiły rodziły się rozmaite pytania niczym wodne stwory, jedno po drugim. Kto ją porwał? Dlaczego? Gdzie ona jest?

Pod wpływem impulsywnej pobudki, jak na sprężynach, dorwała się do laptopa i zaczęła przeszukiwać czatowe rozmowy. Nie znalazła nic sugerującego uprowadzenia. Zobaczyła za to, że Leon podał swój numer telefonu, pisząc do Felicji. Spisała cyfry na komórce tak na wszelki wypadek, chociaż doskonale miała świadomość, iż to może być fałszywy trop. Warto sprawdzić. Miała nieodparte wrażenie, że to właśnie on porwał jej kochaną siostrę.

Do rana nie spała, cały czas myślała tak, że aż głowa ją bolała, a wręcz łupała. Przewracała się z boku na bok, zastanawiała się gorączkowo, co ma robić. Skoro Felicja żyje, to kto był pod kołami pociągu i na czyim pogrzebie była?

Jak mogła nastąpić tak ogromna, druga w dodatku pomyłka?

Czy Andrzej i Magda widzieli moment porwania?

Ludmiła poczuła ogromną ulgę, że zmasakrowane ciało, jakie oglądała na zdjęciach, a potem w kostnicy, nie należało do siostry, ale jednocześnie była potwornie przerażona tą raptowną wiadomością telefoniczną, która wywróciła jej logiczne myślenie do góry nogami. Umysł ponownie przekoziołkował się. Po raz wtóry wszystko, co zdawało się zrozumiałe, zaczęło układać się w nowy, przypadkowy wzór. Nic nie było tam, gdzie wydawało się Ludmile, ani tym, czym jej się wydawało.

O siódmej, kiedy słońce już świeciło, wygramoliła się z łóżka. Najpierw wzięła tabletkę przeciwbólową, którą popiła wodą, później musiała zjeść z tych nerwów choćby kanapki z samym masłem. Zadzwoniła do Nikodema, ale odezwała się automatyczna sekretarka, która mówiła, że taki numer nie istnieje. Ale gad z jej brata! Pewnie zmienił komórkę, by nikt nie mógł się z nim kontaktować. A niech sobie gra w tym kasynie do upadłego i niech się tym udławi! Wówczas, ni stąd, ni zowąd, w jej umyśle uzewnętrzniło się imię.

Arkadiusz.

Wykręciła do niego i poprosiła, żeby przyszedł, ponieważ miała pilną sprawę. Ku jej lekkiemu zdziwieniu, zgodził się, nawet nie pytając ani nie marudząc, że być może zerwała go ze snu. Już po dwudziestu minutach usłyszała dzwonek do drzwi. Wreszcie. Przez ten czas zdążyła zjeść, umyć się, ale wszystko wykonywała powoli i opieszale, jakby czas się zatrzymał. Gdy usiedli naprzeciwko przy stole w kuchni, ze szklankami parującej, gorącej herbaty, zaczęła z powagą:

Przepraszam, że cię tak zerwałam... Ale mam sprawę życia i śmierci.

Uznała, iż to powiedzenie jest nadzwyczajnie bezpośrednie.

Tak, słucham cię? – spytał szczerze zaniepokojony.

Wprawdzie początkowo nie spodobało mu się to, że koleżanka z samego rana go wybudziła, ale markotny ton jej głosu nie brzmiał dobrze i zmartwił się tym. Lubił ją, wiedział, co ją ostatnio gnębi, nie mógłby znieść myśli, iż zostawiłby ją samą na lodzie z jakimś ważnym problemem. Poprosił sąsiadkę spod naprzeciwka, by przypilnowała Oskara, a sam zjawił się tutaj.

W nocy ktoś nagrał mi się na sekretarkę...

Kto? Jakiś jajcarz? – przerwał, wpatrując się w widok za oknem i stukając rytmicznie palcem wskazującym o brzeg szklanki.

Położyła swój telefon na blacie stołu i odtworzyła wiadomość. Czujnie obserwowała, jak kolega jej się przysłuchuje i jak jego twarz martwieje. Trzy razy puściła rejestr, a po kuchni rozchodził się przeszywający, cienki jak żyleta głos siostry. Po czwartym razie zapadło milczenie.

To naprawdę Felicja? – Arkadiusz patrzył na Ludmiłę dociekliwym wzrokiem, jakby chciał ją przedziurkować.

Stuprocentowo. – Ucięła, by wciągnąć powietrze.

Jej słowa go przekonały. Nie śmiał się i nie mówił, że jakaś zjawa zza światów próbowała się kontaktować. Był za poważny, by dowcipkować w takim momencie. Życie za bardzo go doświadczyło.

Wiesz, kto mógłby ją porwać? – powiedział cicho.

Mam dwóch podejrzanych. – Kiwnęła potwierdzająco głową zadowolona z przebiegu sytuacji, że może z kimś o tym porozmawiać. – Zacznijmy od Nikodema, mojego brata.

Opowiadaj. – Siedział wyprostowany na krześle jak na szpilkach.

Zrelacjonowała mu swoje ostatnie spotkanie z bratem i powtórzyła, że zarzucał jej zabicie Felicji. Opowiedziała też o jego uzależnieniu od hazardu i o tym, iż Andrzej Piwoński też grał w tym samym kasynie co on.

I co o tym sądzisz? – Czuła, jak w gardle rośnie gula.

Arkadiusz najpierw chwycił w silną dłoń szklankę z herbatą, aby upić kilka łyków i porządnie przeanalizować to, co właśnie usłyszał. Nie było to łatwe, zważywszy na nieco chaotyczne, nowe informacje, które co rusz się pojawiały.

Cóż... Tak nagle wyjechał, obarczył cię winą – komentował z niemałym ożywieniem, ciesząc się, że może w czymś pomóc, podzielić się swymi teoriami. – Ale z drugiej strony... może rzeczywiście się przeprowadził, by dalej grać albo uciekł do kochanki. Trudno powiedzieć. A kto jest drugim podejrzanym?

Ten Leon, któremu Felicja wysłała nagie zdjęcia. Przeszukałam ich rozmowy i znalazłam jego numer telefonu. Rozmawiali ze sobą o wszystkim przez dłuższy czas. – Zaczęła nerwowo bawić się białą ceratą w niebieskie kropki, skubiąc ją.

Wydaje mi się, że to sprawka tego chłopaka. – Odstawił szklankę na stół i podrapał się po swojej gładko ogolonej brodzie, bez zarostu wyglądał na dużo młodszego.

Przebłysk frustracji na chwilkę zachmurzył jego oblicze.

Też tak myślę. Nikodem chyba nie skrzywdziłby siostry – wyszeptała słabym głosem, widać było, iż mówienie sporo ją już kosztuje.

Siedzieli w milczeniu przez moment. W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. Cicho załkała, a Arkadiusz wstał i objął ją od tyłu.

Nie płacz... Razem ją odszukamy. – Ucałował czule jej czubek głowy, ocierając się nosem o puszyste włosy.

Spojrzała na niego pytająco, nie mogąc wykrzesać z siebie ani słowa.

Chcę ci pomóc. – Uśmiechnął się nieznacznie.

Z trudem przełknęła ślinę, czując się bezpieczna w jego ramionach.

Nie ma sensu powiadamiać policji, skoro jak mówiłaś, zamknęli śledztwo i sądzą, że popełniła samobójstwo. Pewnie będą upierać się przy swoim. No i tym bardziej, że już popełnili raz pomyłkę. – Zamilkł, podszedł do niej, stając z boku, po czym ukucnął. Ujął delikatnie jej twarz w swe dłonie, tym samym odwracając do siebie, a ona na niego spojrzała. – We dwoje spróbujemy ją uratować – szepnął.


Mogę zobaczyć coś w laptopie Felicji? – spytał tknięty złym przeczuciem, przekroczywszy próg pokoju na piętrze.

Ludmiła potwierdziła kiwnięciem głowy. Razem usiedli na pojedynczym łóżku. Po włączeniu notebooka wpisał w wyszukiwarkę „Felicja Talitewicz naga”. Była tylko jedna witryna zawierająca to hasło. Kliknął i ukazała się strona główna. Strona pornograficzna. Pod tytułem „Seksowne, młode dziewczęta” widniały imiona i nazwiska dziewczyn. Kliknął na link „Felicja Talitewicz”, po czym wyświetliło się sześć nagich zdjęć Felicji, tych samych, które wysłała Leonowi. Pod nimi widniał napis „Jestem napaloną kotką i szukam niegrzecznych chłopców! Chętnie się z wami zabawię, dzwońcie na mój sekstelefon”, oraz rząd cyfr.

To jej numer! Pewnie dostawała mnóstwo telefonów... Jak ten łajdak mógł ją tak wykorzystać! Cholera jasna! – oburzyła się Ludmiła i uderzyła zaciśniętą pięścią o koc, wściekłość nią władała, jeszcze większa, niż kiedykolwiek.

Też mi się to w głowie nie mieści – mruknął zaskoczony, zachowawszy stoicki spokój.

Zaczął przeszukiwać jeszcze rozmowy na prywatnym chacie i trafił na adres podany przez Leona. Czuł w sobie narastającą chęć, aby udusić tego gościa.

Mam jego adres. Zaraz tam pojadę i przetrzepię mu tyłek.

Jesteś pewny? – spytała nagle żałośnie Ludmiła, masując sobie skroń, ponieważ znów poczuła zawroty głowy.

Jak nigdy dotąd – powiedział tak zdecydowanym tonem, że spojrzała mu w brązowe tęczówki. – Nie bój się, w razie czego będę miał przy sobie nóż.

A co, jeśli...

Ludi, pozwól mi działać. – Spisał na kartce adres zamieszkania, po czym odłożył laptopa na łóżko obok siebie i wstał żwawo. – Nie ma czasu na pytania.

Proszę, uważaj na siebie, Arkadiuszu – wyszeptała tylko i wstała.

Przytuliła się mocno do niego, a on również ją objął. Przez moment rozkoszowali się swą bliskością, która wzajemnie ich koiła, dodawała otuchy i odwagi równocześnie. Szybko zbiegł schodami do przedpokoju i zarzucił kurtkę na ramiona.

Deszcz cicho uderzał o szyby okolicznych domów. Pogoda przepoczwarzyła się w szare, burzliwe chmury. Drzewa kołysały się w rytm wiatru, co jakiś czas gubiąc pojedyncze liście. Na ulicach pojawiały się kałuże.

Arkadiusz zaparkował samochód przy krawężniku i wysiadł. Znów zajrzał na kartkę. Tak, to tutaj mieszkał Leon Furczak. W starej kamienicy.

Arkadiusz wślizgnął się do niej niczym szpieg. Czyżby to tu była przetrzymywana? Czuł rozdygotane serce, gdy stanął przed drzwiami mieszkania. Złapał za klamkę. Drzwi były otwarte, toteż bezszelestnie wtargnął do środka.

Już po przekroczeniu progu wydało mu się, że czas się zatrzymał. Znalazł się w dużym pokoju. Staromodne meble, nieumyte okna bez firanek, zapaprana kanapa stwarzały nieprzyjemny obraz. Rozglądając się na boki, poszedł do kuchni. Klejący się stół nawet nie posiadał ceraty, na nim leżał niedomyty talerz z okruchami. Meble były bardzo pobrudzone, a w zlewie piętrzyły się sterty naczyń. Jak można mieszkać w takim brudnym mieszkaniu?! Takim... chlewie?!

Nagle Arkadiusz usłyszał nadchodzące kroki. Odwrócił się gwałtownie.

Na progu kuchni stał niezbyt atrakcyjny, patyczkowaty, zmarniały mężczyzna o garbatej sylwetce jak u starca oraz o rozczochranych, ciemnobrązowych włosach; kosmyki przyklejone do siebie sugerowały, że dawno nie miały kontaktu z wodą. Od razu, mimo długiej brody okalającej usta i zasłaniającej żuchwę i szyję, rzucała się w oczy twarz pokryta czerwonymi plamami. Rozległe zmiany na skórze o zarysowanych brzegach zlewały się w duże płaty. Łuszczyca postępowała, odcisnęła piętno na jego wyglądzie i z pewnością również w codziennym funkcjonowaniu. Zapadnięte ramiona i odstające obojczyki sugerowały, że został z niego marny wrak.

Kim pan jest? Co pan robi w moim mieszkaniu? – spytał kompletnie zaskoczony widokiem obcego mężczyzny, drapiąc się energicznie po zewnętrznej części dłoni.

Jęknął cicho, miał ochotę wydrapać sobie skórę aż do kości; swędzeniu towarzyszył wielki ból.

Leon Furczak? – spytał Arkadiusz, uważnie go obserwując, bo to zdecydowanie nie był młody, ładny chłopak ze zdjęcia, które otrzymała Felicja.

Zgadza się.

Musimy porozmawiać. – Podszedł bliżej.

Do jego nozdrzy dobiegł nieprzyjemny zapach niemytego ciała. Arkadiusz skrzywił się delikatnie. Na widok okazałych wykwitów na odsłoniętych częściach ciała Furczaka na moment zabrakło mu tchu.

Leon, wykorzystując tę nieuwagę, cofnął się, zawołał gromko, choć schrypniętym głosem:

Złodziej!

Dopadł go w jednym momencie, przypierając do ściany, zakrył mu usta dłonią i wyjął z kieszeni nóż. Na jego widok oczy chłopaka rozszerzyły się. Spróbował się szarpnąć. Bez skutku.

To ty porwałeś Felicję Talitewicz?! – Podniósł głos.

Pokręcił energicznie głową, a jego policzki oblały się rumieńcami niemal przypominającymi zmiany skórne.

Przyznaj się!

Wymamrotał coś niezrozumiałego, więc Arkadiusz odjął rękę od jego ust. Trzymał jednakże nóż przy jego żylastej, czerwonej szyi, sądząc, że to znacznie ułatwi sprawę.

Kim ty jesteś, do cholery? Kto cię tu nasłał? – Leon ciężko dyszał.

Pokręcił nosem, jakby chciał kichnąć. Powstrzymał się z trudem, biorąc głęboki wdech.

Wiem, że rozmawiałeś z Felicją Talitewicz na chacie! Wiem, że przysyłała ci swoje nagie zdjęcia, a ty opublikowałeś je w necie, na stronie pornograficznej! Pisałeś do niej erotyczne teksty! Fantazjowałeś o niej! Porwałeś Felicję?! – Słowa Arkadiusza brzmiały jak zimna stal.

Gdy nie odpowiedział, Arkadiusz potrząsnął nim mocno.

Odpowiedz, draniu, bo inaczej cię zabiję!

To nie ja. To... to... chyba... mój kolega... – wyszeptał desperacko Leon, zaś do oczu napłynęły mu łzy.

Wykonał lekki ruch ręką w powietrzu, jakby chciał się podrapać, lecz nie miał jak.

Słucham?!

Mój przyjaciel porwał Felicję. Przysięgam! – Pot oblewał mu czoło z każdą chwilą, skraplał się na skroniach, co potęgowało i tak już wstrętną woń w powietrzu.

Nie kpij sobie! Mów prawdę! – Nie dowierzał w to, co mówiła ta wredna szuja.

Nic więcej nie powiem! Bo on mnie zatłucze!

Wolisz, żebym ja to zrobił?! – Zbliżył bardziej nóż do szyi mężczyzny, który zaczął się trząść niczym galareta.

Dopiero wtedy wyraźnie zmięknął, zrozumiawszy, iż jest bez szans i że może faktycznie przypłacić życiem.

Był kolegą mojego brata i tak się poznaliśmy, lubiliśmy się. Tego dnia przyszedł do mnie w odwiedziny. Miałem akurat otwartego laptopa ze zdjęciami Felicji. Rozmawialiśmy. Ukradł mi go, kiedy poszedłem do toalety... Podejrzewam, że wie o niej wszystko. On... on jest agresywny i szajbnięty, a kiedyś był z niego taki dobry dzieciak. Nie... nie mam pojęcia, dlaczego to zrobił. Ja... ja tylko rozmawiałem z Felą... Mam łuszczycę, dużo się pocę, żadna laska nie chce na mnie spojrzeć, to szukałem w necie... Jestem sam... Zerwałem kontakt z rodziną, wstydzę się siebie... mówił, oddychając nierówno, a między słowami brał wdechy.

A gdzie on przebywa i jak się nazywa?! – Arkadiusz przerwał rygorystycznym krzykiem ów żałosny bełkot, szarpiąc spocone, wychudłe ciało chodzące jak kukiełka.

Przez moment Leon bił się z myślami. Potem podał dwa ulubione miejsca kumpla. Arkadiusz, przestawszy go maltretować, przybliżył twarz do jego. Starał się ignorować męczący zapach.

Naprawdę z nim nie współpracujesz? – wysyczał, a jego oddech owiewał skórę Leona.

Naprawdę – szepnął szczerze z drżącymi ustami.

Tamten puścił Leona, a on po chwilce z ulgą odzyskał oddech, ocierając chaotycznym gestem swoje wilgotne, zarośnięte policzki. Palce miał suche i długie, za paznokciami brud. Nie dbał o siebie. Przypominał wyprutego, sflaczałego człowieczka, a raczej jego lichy strzęp. Wyszeptał imię i nazwisko.

Jesteś bezjajeczną ciotą – burknął na odchodne Arkadiusz, cofając się o krok.

Wybiegł z mieszkania, potem z budynku i odjechał autem sto metrów. Psiakrew! Nie zapytał, czy porywacz działa sam! Zawrócił. To było normalne, emocje nim bardzo targały, nie myślał trzeźwo, choć powinien. Parę minut później popędził na trzecie piętro. Przez dłuższą chwilę mocował się z drzwiami, aż ustąpiły. Wbiegł do pokoju i nagle stanął zbaraniały.

Takiego widoku totalnie się nie spodziewał. Na środku, na podłodze leżał Leon Furczak z szeroko otwartymi oczami i podciętymi żyłami w nadgarstkach. Wokół ciała była spora kałuża krwi. Prawdopodobnie bał się zemsty kumpla, więc ze sobą skończył. A może nie mógł dłużej żyć z tą wstydliwą chorobą?

Arkadiusz wybiegł z mieszkania, upewniając się, czy jakiś życzliwy sąsiad nic nie dostrzegł. Na szczęście, nikt go nie widział. Jeszcze tego by brakowało, żeby wzięli go za mordercę. Wsiadł do samochodu i zadzwonił.

Co jest? – Usłyszał w słuchawce podminowany głos Ludmiły.

Leon Furczak nie porwał Felicji! Ale wydusiłem z niego informacje! To jakiś jego kumpel ją uprowadził! Wiem, gdzie jest!

Przyjedź po mnie, pojadę z tobą.

To nie jest dobry pomysł!

Mogę się przydać!

To zbyt niebezpieczne! – Arkadiusz rozłączył się, by nie słuchać jej dłużej, nie chciał narażać jej na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

Ruszył z piskiem opon spod wiekowej kamienicy.


O Boże”, pomyślała Ludmiła.

Dlaczego nie pozwolił mi jechać?! We dwójkę możemy więcej zdziałać! A jak coś złego mu się stanie albo mojej kochanej siostrze?! Jak porywacz ich skrzywdzi?!”.

Te myśli kotłowały jej się w głowie. Dopiero w obliczu dramatu uświadomiła sobie, że wciąż kocha Arka, tylko ukrywała przed sobą prawdziwe uczucia. Bardzo jej zależało na nim, a teraz on może zginąć! Straciła rodziców, brata... Nie może stracić też siostry! Oparła się plecami o ścianę i zsuwała się powoli na podłogę, aż w końcu usiadła, ściskając panicznie komórkę w ręku. Łzy zalewały jej oczy. Modliła się w duchu, żeby Felicja i Arek wyszli z tego cało.


Wszędzie panowała ciemność. Siedziała w kącie w samej bieliźnie, było jej bardzo zimno. Słyszała chrapanie porywacza. Spał jak kamień w drugim pomieszczeniu. Zebrała w sobie resztkę sił, wstała i po cichu wzięła komórkę leżącą na stoliku. Bydlak nie słyszał, jak zeszła schodami na dół i stanęła przy drzwiach frontowych. Wiedziała, że nie może dalej iść, bo kręcił się tu pies, i poza tym drzwi był zamknięte na klucz. Palce tak jej drżały, że nie mogła wykręcić numeru. W końcu, po długiej chwili udało się.

Ludmiła! Tu Felicja! Zostałam porwana! Pomóż mi! Aaaa! – W tym momencie potwór dopadł do niej i złapał w pasie.

Upuściła komórkę.

Chciałaś mi spierniczyć, co?! – krzyczał wpieniony, depcząc telefon.

Zostaw mnie! Proszę! Proszę! – Szarpała się.

On był potężniejszy. Wciągnął ją do środka. Walnął ją pięścią w twarz i w brzuch. Ciosy były tak porządne, że się skręciła, sycząc. Wykorzystując bezbronność, popchnął ją na ziemię. Bezwolnie opadła. Krzyknęła. Zaraz została uciszona poprzez siarczyste uderzenie w oba policzki. Wykorzystując jej chwilę słabości, chwycił coś w dłoń i szybko na niej usiadł, uniemożliwiając wstanie, ale nie rozbierał siebie ani jej. Felicja, poczuwszy na gołym ramieniu ogień, ocknęła się i wrzasnęła z bólu. Przytykał rozżarzony pręt do skóry. Bardzo nieprzyjemne, wręcz przeszywające uczucie. Zacisnęła palce na twardej ziemi. Nie mogła złapać oddechu, myślała, że zaraz umrze. Straciła przytomność.

Po jakimś czasie się obudziła. Intensywne pulsowanie w czaszce dawało jej o sobie znać. Leżała na łóżku, nie mogąc się ruszyć z powodu zesztywniałych nóg. Uświadomiła sobie, że znów była w tym samym cholernym pokoju. Odrażający potwór siedział obok w ubraniu. Wstał, by sięgnąć po coś z podłogi, później usiadł i nachylił się nad nią. Jego twarz znajdowała się dosłownie parę centymetrów przed jej, tak, że czuła na sobie jego chrapliwy oddech. Patrzyła na niego badawczo, starając się za wszelką cenę zapamiętać jego gębę, widząc jego kamienne oblicze, nie zdołała nawet mrugnąć okiem. Pot spływał jej po karku, ręce skostniały z zimna, ale nadal mocno żarło ją przypieczone ramię. Będzie miała brzydką, widoczną bliznę.

Lubię widzieć, jak cię boli, o to mi chodzi. – Facet mruknął z wyraźnym zadowoleniem.

Kiedy to się skończy, dlaczego to mnie spotkało?”, myślała pełna przerażenia.

Położyła mimo woli obie dłonie na swym brzuchu, łkając. Siłą otworzył jej wargi, wlał chłodną wodę ze szklanki do buzi i zaraz włożył małą szmatkę do ust. Pochylił jej głowę tak, że miała ją między swoimi nogami. W ten sposób nie połykała wody i nie dusiła się, lecz miała wrażenie, że właśnie tak jest.

Nie potrzebuję zaufania i miłości, byś stała się częścią mojego życia. Wystarczyło mi odpowiednie miejsce i czas, by cię zdobyć. Wiesz, że nie stanę się romantykiem. Nie oczekuj księcia z bajki, bo tylko się zawiedziesz – powiedział takim sfinksowym, oziębłym tonem głosu, że ciarki przeszły jej po plecach.

Na jego szyi uwidoczniły się lekko pulsujące czerwone żyłki. Patrzył na bezbronną dziewczynę groźnym wzrokiem przez moment, po czym raptownie podniósł jej głowę i wyrwał szmatkę z jej ust. Łapczywie zaciągała się powietrzem, krztusząc i połykając przy tym wodę.

Wiesz, że zemsta jest słodka?

Milczała, próbując się uspokoić. Wyciągnął z kieszeni spodni nożyczki. Pomachał nimi przed nosem Felicji, a potem energicznie przyłożył ostrze do jej spoconej skóry na szyi. Łzy napłynęły jej do oczu i poleciały ciurkiem po mokrych policzkach.

Wiesz?! – Echo rozniosło się i odbiło od ścian.

Wtedy kiwnęła potwierdzająco, a zwyrodnialec uśmiechnął się i cofnął nożyczki. Modliła się w duchu, aby w końcu tortury dobiegły końca. Otworzyła wargi, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Wiele razy śniło mi się, że w upiornej ciszy z oddali usłyszałem głos swojej mamy jak strzał z bicza. Wypowiedziała moje imię z czułością, imię wytatuowane na moim sercu.
Wyrwałem rękę i uderzyłem na oślep, zaciekle, z gniewem, z nadzieją, jaka urodziła się i umarła tego dnia. Z trudem wydostałem się z rzeki. Usiadłem na brzegu, parskając, łapiąc raptownie powietrze, wypluwając wodę. Zakaszlałem i mimo bólu zdołałem odetchnąć. Rozejrzałem się. Mężczyzna unosił się na powierzchni wody twarzą do dołu, szkarłatna krew płynęła z ukośnego rozcięcia od biodra przez prawie całą pierś. Rozdarta koszula odsłaniała jasną skórę jarzącą się jak rybi brzuch w świetle księżyca. Kobieta znajdowała się po drugiej stronie. Leżała na mieliźnie, przestraszona wytrzeszczała oczy. Głęboka rana biegła od jej ramienia prawie do gardła, a kobieta przyciskała rękę do szyi, próbując powstrzymać upływ krwi ściekającej jej z palców i rękawa bluzki. Wreszcie zdołałem posłużyć się nożem. Trafiłem ich oboje. Wychrypiała, że mam jej pomóc. Siedziałem i patrzyłem, jak jej oczy stają się szkliste, ręka jej opada i w końcu kobieta osuwa się na plecy, wpatrując się pustymi oczami w księżyc. Noc była taka przyjemna. Unoszące się na wodzie resztki lodu powoli topniały. Ból rozsadzający mi czaszkę przyprawiał o zawrót głowy, ale znajomy nauczył mnie myśleć rozsądnie mimo cierpienia, nawet kiedy nie miałem pewności, czy chcę dalej żyć. Bardzo ładny miałem ten sen, nie uważasz? Taki szczegółowy... Dla mnie super, bo zabiłem twoich rodziców
– skończył mówić, bez przerwy wpatrując się w oczy nastolatki.

Była zbyt osłabiona na wykonanie jakiegoś ruchu. Nachylił się, aby przytknąć ostrze do jej lewej dłoni i naciąć delikatnie skórę na zewnętrznej stronie. Felicja machinalnie wstrzymała oddech, jej serce zamarło. Krzyknęła rozpaczliwie, lekko się wyrywając, ale on ją spoliczkował. Władczy, stanowczy, nie znoszący sprzeciwu dręczyciel wpatrywał się w jej drobną, skrzywioną od bólu twarz. Zadawanie cierpienia sprawiało mu chorą, drakońską przyjemność.

Odpoczywaj, bo później znowu będzie powtórka – zadecydował oschle i wstał.

Wyszedł z pomieszczenia. Wszystkie jej mięśnie były tak obolałe, że nie potrafiła się odrobinę poruszyć. Strużka krwi wypływała z dłoni. Ramię niemiłosiernie piekło. Głowa rwała dojmująco. Żołądek burczał z głodu. Dziewczyna wydała z siebie zduszony jęk, chowając twarz w dłoniach, a wówczas jej długie, kruczoczarne włosy bezwiednie opadły. Zamknęła oczy, oddychając ciężko.

Z tego, co jej niegdyś opowiadał, był ekscentrycznym, aroganckim introwertyk budzącym zainteresowanie swą charyzmą, nie stroniącym od używek wszelkiego rodzaju. Budził mieszane uczucia, sprzeczne emocje, ponoć był ciężki do zrozumienia i „ujarzmienia”.

Tamte noce, najgorsze noce, jakie kiedykolwiek przeżyła, na stałe odcisnęły piętno w jej życiu.

Pamiętała dobrze tamten dzień, kiedy ją porwał...


Niespodziewanie doznała strasznego bólu w tylnej części głowy, a zaraz po nim nastąpiła całkowita ciemność. Otworzenie oczu sprawiło Felicji naprawdę spory problem. Czuła, jak cała drży, co najprawdopodobniej spowodowane było uderzeniem albo upadkiem. Było jej słabo, miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Wpadła w panikę, a jednocześnie jej płuca sprawiły wrażenie, że zapomniały, jak się pracuje i pobiera tlen z powietrza. Do otworzenia szeroko powiek zmusił ją ból, który poczuła w okolicach nóg.

Spojrzała w dół i gdy zobaczyła mężczyznę, który związuje je liną, zaczęła się rzucać. Miała wrażenie, iż to jakiś koszmar, którego aktualnie była częścią. Próbowała mu się wyrwać. Nie miała pojęcia, kim był. Widziała go pierwszy raz w życiu. Nie miała pojęcia, gdzie są i czego od niej chciał. Patrzyła na niego przerażonymi oczyma, gdzieś w psychice majaczyła jej jego twarz, wrażenie, że go zna, ale pewnie to było tylko iluzja.

Kiedy wziął dziewczynę na ręce, jeszcze przez chwilę próbowała się wyrwać, ale wiedziała, że była na straconej pozycji. Nie miała z nim szans. Chwilę później wylądowała na chłodnej podłodze, a przez jej ciało znowu przeszedł silny ból. Próbowała się odsunąć, kiedy ukucnął przy niej, ale ponownie poległa. Starała się zachować spokój. Nie było to łatwe. Nie w takiej sytuacji. Nie miała czucia w żadnej komórce ciała.

Po dłuższej chwili dopiero, gdy pierwszy szok minął, jej serce zapulsowało z ogarniającego ją zewsząd istnego lęku. Błagała żałośnie piskliwym głosem, aby ją wypuścił, chociaż miała ochotę krzyczeć. Błagała, że zrobi wszystko, co tylko on sobie zażyczy, byle się nad nią zlitował. Cała się trzęsła, próbowała to opanować. On jednak tylko stał i z góry na nią patrzył, napawał się jej przerażeniem, widziała satysfakcję w jego spojrzeniu. Była teraz zdana tylko na niego i musiała to w jakikolwiek sposób wykorzystać. Nie mogła przecież dać się zabić.

Pożegnaj się z życiem, gdy wejdę ci do głowy. Nic nie będzie takie samo, gdy wejdziesz z buciorami do mojego życia. Jestem mrokiem, który stworzył twój każdy lęk. Nie ma we mnie niczego, co mogłoby rozjaśnić twój świat. Nie mam litości i nie potrzebuję cię, nie zawdzięczam ci niczego i nie jestem nic dłużny. Mam tatuaże na rękach, szybko zapierdalam samochodem i palę blanty. – Milczała, więc kontynuował: – Myślałaś, że będę najlepszym przyjacielem, do którego zawsze możesz zwrócić się o pomoc? Perfekcyjnie sprawującym się chłopakiem, który jest ci oddany, wierny jak pies? Czułym kochankiem, do którego co wieczór zechcesz wracać? A może bogatym biznesmenem, zapatrzonym w siebie i niewidzącym świata poza pieniędzmi? Myślałaś, że będę, kim tylko sobie zamarzysz? Jestem panem, zrobię, co zechcę. Zrobię z tobą takie rzeczy, o jakich nie śniłaś w najgorszych koszmarach...

Kiedy wyszedł z pokoju, pomyślała automatycznie, iż porwał ją zainteresowany głównie młodymi dziewczynami stary kawaler, poszukiwacz głównie wyuzdanego seksu. Może często po kryjomu umawiał się na randki z koleżankami swoich córek, które wprowadzał w świat dorosłości.

Nie wiedziała, dlaczego to wszystko jej mówił. Chciał się w ten sposób nakręcać swoją władzą, pokazać, że jest przywódcą?

Rozejrzała się spłoszona, próbując ustalić, gdzie się znajduje. Ku swojemu zdziwieniu odkryła, iż bynajmniej nie w ciemnej, zaśmierdłej piwnicy lub lochu, a w jasnym, choć małym pokoju bez okien.

Czy... Czy ja jestem w jakimś opuszczonym domu?”.

Po kilku minutach oprawca wrócił, trzymając w rękach szklany słój, a w środku mieściło się jakieś zwierzę. Podszedł blisko, uklęknął przy Felicji. Nim zdążyła się poruszyć, wyjął dużego, włochatego pająka, wypuszczając go na wolność. Pająk natychmiast zaczął wspinaczkę po ciele dziewczyny, wchodząc zwinnie po stopie. Krzyknęła, próbując się szarpnąć. Bezowocnie. Jego odnóża drażniły jej nagą skórę. Zamknęła oczy, obawiając się, że ten straszny stwór ją zje. Nigdy nie cierpiała pająków, ale teraz, osobisty kontakt z nim sprawił, że przeraziła się do szpiku kości, a obrzydzenie zawładnęło jej duszą. Czuła, jak jej serce łomocze, oddech gorączkowo przyspiesza. Po chwili w niepewnym geście otworzyła powieki. Pająk właśnie stał na jej brzuchu nieruchomo, jakby zastanawiając się, co dalej robić. Zerknęła cała wylękniona na porywacza, który obserwował tę scenę z szerokim, obrzydliwym uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]