5.08.2021

Rozdział dwudziesty siódmy

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty siódmy



Teraźniejszość

Z otwartych drzwi pensjonatu wyszedł puszysty kot z niebieską obróżką i zaczął iść wolno, niemal dostojnie przed siebie. Minąwszy ogródek, łypnął bystrym okiem na troje ludzi, jakby zastanawiał się, czy ma do nich dołączyć, może poprosić o pieszczotę lub smakołyka. Zamruczał głośno, domagając się uwagi, lecz nikt nie raczył na niego nawet spojrzeć. Poszedł dalej, poruszając się lekko, aby zaraz wartko, w kilku susach zniknąć w wysokich, szeleszczących krzakach. Był wyjątkowo ładny, cały czarny, z białymi łapkami oraz białym „krawacikiem” pod szyją.

Daria siedziała sztywno, nieustannie słuchając intrygującej historii. Nie przerywała bynajmniej. Arkadiusz i Ludmiła uważnie na nią patrzyli, dostrzegli w rysach jej twarzy prawdziwą ciekawość. Jej ciało było swobodne, dłonie splecione, czasem na brzuchu, czasem na stole. W międzyczasie upijała małe łyczki zamówionej wcześniej czarnej herbaty mieszczącej się w kruchej filiżance. Arkadiusz jednak mógłby przysiąc, iż lekko się spięła z jakiegoś nieznanego powodu, lecz to było widoczne tylko w ramionach, ledwo dostrzegalna zmiana.

Możemy opowiadać dalej? – spytała łagodnym głosem Ludmiła, gdy cisza trwała zbyt długo.

Daria ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Spojrzała na nieznajomą towarzyszkę, po czym skinęła głową, uśmiechając się subtelnie.

Oczywiście.


Przeszłość

17 lipiec 2009 r.

Jestem wredny, paskudny, wiem, a kiedy będziesz tonąć, podam ci brzytwę. Nie jestem księciem z bajki, który przyjedzie na białym koniu i historia skończy się szczęśliwym związkiem. Jestem uparty, lubię się kłócić, ostatnie słowo musi należeć do mnie. Wytrwaj i pokaż, że jesteś w stanie sobie ze mną poradzić. Jeśli przetrwasz ten etap i zauroczysz mnie sobą, kto wie, może będzie z tego coś więcej. Może cię wypuszczę... Ale tak naprawdę nic nie możesz zrobić, bo jesteś żałosną, wiecznie płaczącą suką. Jestem zazdrosny i nie lubię się dzielić tym, co należy do mnie. A ty jesteś moja, nie ma odwrotu. – I po swoich słowach uśmiechnął się z sarkazmem, karmiąc się strachem dziewczyny.

Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

Nie rozumiała nic z tego, co do niej mówił. Wszystkie zdania zlewały się ze sobą, tworząc chaos.

To jakiś szaleniec, chory wariat!

Godzinę później oddychała coraz ciężej. Czuła, jak między nogami zaczyna jej coś spływać, coś lepkiego. Spojrzała w dół, a oczy szeroko jej się rozwarły, gdyż stwierdziła z przerażeniem, że to krew ze skrzepami, jedyne źródło ciepła. Oparła się plecami o zimną ścianę i położyła obie dłonie na brzuchu. Rozpoczęła powolny masaż, zataczając na nim kółeczka i mając nadzieję, że to jej ulży. Zamknęła oczy. Próbowała oddychać spokojniej, ale bezskutecznie. Ból nabierał mocy, stawał się z każdą sekundą nie do zniesienia. Łzy zaczęły płynąć opieszale po jej policzkach. Darło ją od środka. Zdołała zsunąć sobie majtki do kostek. Następnie uniosła biodra w górę, odrywając pupę od ziemi i zapierając się stopami. Zaczęła cicho stękać, a co jakiś czas zagryzała dolną wargę, próbując się powstrzymywać od krzyków. Kosmyki włosów przykleiły się do spoconego już czoła. Modliła się w myślach, aby ten drań nie przyszedł, aby nie zobaczył tego, co się właśnie działo. Okropnie się go bała, bała się jego reakcji. Nie mógł jej widzieć, nie teraz!

Ale ku jej rozpaczy się zjawił przywiedziony odgłosami. Spojrzał na podłogę, potem na jej czerwoną twarz wykrzywioną grymasem bólu, pokrytą perlistymi kroplami potu. Do jego umysłu zakradła się tylko jedna myśl.

Rodzisz? – zapytał szczerze zdziwiony.

Zdołała tylko skinąć głową, oddychając przez rozchylone wargi.

Kto jest ojcem? – warknął niezadowolony z tego nagłego, nieprzewidywanego przebiegu sprawy.

Milczała, więc podszedł do niej. Uniósł lewą dłoń, jakby chciał się zamachnąć, lecz w porę zastygł w bezruchu, czekając, aż dziewucha odpowie. Skuliła się tylko przerażona.

Szlag by cię trafił, suko! Kto jest ojcem?! Odpowiedz, bo wiesz, że cię zabiję! – krzyknął, a na jego szyi zakwitły różowawe plamy zdenerwowania.

Wiedziała. Musiała być posłuszna, cicha jak trusia. Kłamstwo na nic się nie zda, a może przysporzyć większych problemów. Z lękiem wyszeptała cicho imię oraz nazwisko. Porywacz przez chwilę stał w bezruchu, patrząc na nią badawczo, a ona wstrzymała oddech, bojąc się, że zaraz coś się złego zdarzy, zaraz coś wybuchnie, czuła to, napięcie wisiało dosłownie w powietrzu.

Zbliżył się do niej żółwim krokiem i powiedział coś o człowieku, którego znała, nowe fakty wprawiły ją w szok. Natychmiast zaczęła w głębi duszy nienawidzić ich obydwóch.

Milczała. Ból na moment znikł. Oddech stał się jeszcze bardziej nierówny, szybszy. Szeroko otwartymi oczami bez mrugnięcia obserwowała, jak mężczyzna odwraca się pomału i wychodzi, zostawiając ją samą.

Był wyjątkowy i mógł zmienić bieg dalszego życia, ale tą wyjątkowość skrywał pod grubym, ciemnym płaszczem z magicznie wystającymi kolcami. I za nic w świecie nikomu nie pozwalał go dźwigać.

Arkadiusz Pewojowiec dotarł do właściwego miejsca, na plac Bolesława Chrobrego na warszawskiej Woli. Zaparkował auto na uboczu i wysiadł. Rozejrzał się bacznie, nadsłuchując. Wydawało mu się, iż dotrze do jakiegoś zielonego, gęstego lasu, a tu spotkała go niespodzianka, bowiem przed nim rozpościerał się całkiem sporych rozmiarów budynek wśród spokojnej okolicy, gdzie rzadko kiedy jeździły samochody, z jakiegoś nieznanego powodu. Panowała cisza, jedynie w oddali słychać było jakiś dziecięcy płacz. Ruszył od razu w prawo. Serce biło mu szybciej. Był sam, zdany na siebie. Wiedział dobrze, że może liczyć tylko na cud. Szedł powolnym krokiem w stronę wejścia, aż stanął.

Ponownie się rozejrzał. Dopadły go wątpliwości, co zastanie w środku. Przełknął ślinę i podszedł powoli, skręcając w lewo i zachowując pełną czujność. Wtedy zobaczył, że w jego stronę zmierzał duży, potężnie zbudowany pies o ciemnym umaszczeniu, krótkiej sierści i wielkim łbie. Patrzył na mężczyznę, groźnie szczerząc zęby. Serce podskoczyło Arkadiuszowi do gardła. Stał w bezruchu. Z warknięciem rzucił się na niego, zaś on dźgnął go kuchennym nożem. Pies zdążył ugryźć Arkadiusza w nogę. Mężczyzna krzyknął mimowolnie. Gdy zwierz upadł, Arkadiusz okładał go ciosami ostrza. Rottweiler dzielnie walczył, ostatnimi siłami próbował jeszcze go kąsać, lecz człowiek dobił psa, który, zakrwawiony po chwili wydał z siebie ostatnie, głośne skomlenie i przestał się ruszać.

Wtem z domu wybiegł mężczyzna. Na widok Arkadiusza stanął całkiem zdziwiony. Wykorzystując jego bezruch, Arkadiusz napadł na niego, wbijając mu ostrze w lewy bark. Potem wpadł do okazałego domu. Do nozdrzy wdarł się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Było tu bardzo zimno. Obskurne, popękane ściany pokrywał grzyb, a całą podłogę zaścielał dywan z gruzu. Arkadiusz pobiegł w głąb. W pierwszym pomieszczeniu nikogo nie było, w drugim również. Dopiero kiedy wszedł na górę, w jakimś pokoju zauważył siedzącą w kącie skuloną nastolatkę ubraną w samą bieliznę i patrzącą w podłogę. Pokuśtykał do niej i stanął naprzeciw.

Felicjo!

Na dźwięk swojego imienia przestraszona uniosła głowę. Miała upiornie bladą, spuchniętą twarz, włosy, które straciły cały połysk, a czerwone oczy wyrażały obojętność. Cała dygotała, obejmując wychudzonymi dłońmi ramiona z zimna.

Uciekajmy!

Chwycił ją za chudą rękę, która okazała się lodowata. Dziewczyna nie okazywała żadnych emocji, jakby zupełnie uszło z niej życie. Nic jej nie obchodziło. Nawet go nie rozpoznała. Zwróciła ponownie oczy w podłogę. Dopiero wówczas Arkadiusz podążył za jej wzrokiem. Doznał szoku, lecz nie wytrąciło go to z równowagi.

Patrzeli na martwy płód w kałuży krwi. Nie był to już bezosobowy zarodek, a mały człowieczek. Ten widok wywoływał zawsze smętne, a może i potworne wrażenie. Dziecko, które rozwijało się w brzuchu matki, a nie zdążyło się urodzić, nie dane mu było poznać świat...

Arkadiusz spojrzał na otępiałą Felicję.

Felicjo, poznajesz mnie? To ja, Arek Pewojowiec, z „Bajki” – oznajmił łagodnie, nie chcąc jej przestraszyć.

Skinęła głową, a dłońmi ujęła swoją twarz, jakby chciała pokazać swoje zmartwienie. Nie było z nią dobrze. Zachowywała się, jakby była w transie, jakby bynajmniej nie odbierała żadnych bodźców zewnętrznych. Nie mógł dłużej czekać, aż sama wstanie.

Musimy uciekać, szybko! – zawołał.

Zaczął wolną ręką ciągnąć ją za ramię, kiedy nagle poczuł uderzenie w tył czaszki. Zachwiał się i runął jak kłoda. Zdążył się prędko obrócić, by zadać przeciwnikowi cięcie nożem, trafiając w lewą rękę, zanim porządnie zakręciło mu się w głowie. Mężczyzna krzyknął i walnął dwa razy zdrową pięścią w twarz Arkadiusza, tak silnie, że tamtemu przez moment pociemniało w oczach. Upuścił nóż, który facet podniósł i dziabnął w ugryzioną nogę Arkadiusza, z której sączyła się krew. Zawył z bólu.

Nastolatka zobaczyła, że Arkadiusz nie dawał sobie rady. Przeniosła wzrok na mężczyznę zbliżającego się do niej z ostrzem wycelowanym wprost w nią. Jej twarz w mig stała się przytomniejsza, jakby dopiero teraz „włączyła się”, zrozumiała, co się w ogóle dzieje dokoła. Szybko kopnęła napastnika w krocze, a ten, nie spodziewając się tego, zgiął się w pół. Odebrała od niego nóż i wsadziła w jego brzuch, ale niezbyt głęboko.

Ty... ty suko... – syknął wściekle, padając.

Dziewczyna szybko owinęła szmatką ranną nogę Arkadiusza. Objęła go ramieniem i razem, podpierając się nawzajem, zeszli pomału schodami na dół, przeszli przez korytarz, a potem wyszli z domu, co zajęło jakieś dwie, trzy minuty. Zanim spostrzegli, że porywacz wylazł za nimi, cisnął w Felicję kawałkiem szpiczastego szkła, które wbiło się w jej udo. Syknęła z bólu, ale ostatkiem sił ugodziła go drugi raz nożem. Padł z powiększającą się coraz bardziej plamą czerwieni.

Powtórz swojej siostrze, kim jestem. Powiedz jej... wszystko. Ja... i tak swojej zemsty... dokonałem – szeptał ochryple, charcząc i łapiąc dziewczynę za nogę.

Po chwili wyswobodziła się z jego luźnego już uścisku. Twarz porywacza zastygła w wyrazie zaskoczenia na zawsze. Arkadiusz wraz Felicją zaczęli dalej wolno iść w kierunku jego samochodu stojącego nieopodal.

Możesz iść? – szepnął, przyglądając się mizernej twarzy nastolatki.

Kiwnęła tylko głową, nie mogąc wydusić żadnego słowa z powodu zaschniętego gardła. Mocno przytrzymywała się mężczyzny, nogi miała zwiotczałe, drżała znacząco, oddychała płytko. Wciąż paliło ją w podbrzuszu. Zdenerwowanie i adrenalina płynęły w ich żyłach, a czyste powietrze orzeźwiało. Dziesięć metrów przed autem zobaczyli najeżdżające z naprzeciwka samochody policyjne, z których po chwili wysiedli policjanci.

Nagle Felicja przewróciła się i już nie wstała z ziemi. Arkadiusz rozejrzał się w popłochu. Kątem oka zauważył z daleka postać, która prędko biegła między drzewami pobliskiego parku. Nie dało się jej dogonić. Mimo że oddalała się coraz bardziej, wśród tej zieleni liści oraz brązowych konarów mógł zobaczyć na czarnym tle, chyba kurtki, złociste, falujące włosy.

Nie wiedział, kto to, ale z całą pewnością stwierdził, iż ten ktoś uciekał.


Ludmiła Talitewicz siedziała na krześle na korytarzu, będąc totalnym strzępkiem nerwów. Z napięciem wpatrywała się w przeciwległe drzwi oddziału ratunkowego. Po paru długich minutach otworzyły się. Na widok lekarki w białym kitlu poderwała się na równe nogi.

Rana kłuta u pani siostry jest na szczęście powierzchowna. Jej organizm jest osłabiony, ale dostaje leki wzmacniające. Powinna pani też wiedzieć, że ma ślady po kłuciach. Wstrzykiwano jej narkotyki, które zatruły organizm. Była przypalana, okaleczana – wyjaśniała z opanowaniem, podczas gdy Ludmiła cała drżała. – Fizyczny stan pani kolegi jest stabilny.

O Jezu”, pomyślała z rozpaczą Ludmiła.

Mogę ich odwiedzić? – zapytała w natłoku emocji.

Tak. Ale proszę nie męczyć siostry i długo u niej nie siedzieć. Potrzebuje teraz dużo odpoczynku.

Dziękuję, pani doktor.

Wyminęła lekarkę i weszła do sali. Starała się panować nad emocjami, aby nie rozpłakać się. Zbliżyła się do łóżka. Felicja miała anemiczną twarz pasującą do białych, szpitalnych ścian. Ludmiła usiadła przy niej.

Felu...

Kiedy ta nie zareagowała, odezwała się z łagodnością:

Felicjo, ty żyjesz... tak tęskniłam za tobą...

Powoli otworzyła powieki i odwróciła głowę w stronę starszej siostry. Przez jej mizerną twarz przebiegł cień strachu, jakby obawiała się, iż usłyszy jakiś negatywny komentarz, zostanie za coś skrytykowana, zbesztana.

Bardzo bałam się o ciebie. – Ludmiła czuła, że łzy wdzierają się do oczu.

Pogładziła nastolatkę po głowie. Tamta otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Wypoczywaj, kochanie – powiedziała, widząc siostrę, wycieńczoną, ale żywą.

Najważniejsze, że żyła... Podeszła do drugiego łóżka, na którym siedział oparty o poduszki Arkadiusz z zabandażowaną nogą. Zaczęła całować go po twarzy.

Arek! Tak się o ciebie bałam! – Jej głos drżał, czuła nieopisaną ulgę.

Głaskał ją po włosach, zaś ona rozpłakała się pod wpływem jego dotyku.

Już wszystko dobrze, nie martw się – wyszeptał, pochylił się i pocałował ją czule w usta.

Odwzajemniła jego pocałunek, a potem otarła łzy. Poczuła nieco ulgę, chociaż nie do końca, nie wiedząc, co później nastąpi. Cieszyła się, że jej siostra wróciła i że powoli wszystko się jakoś ułoży. Usłyszeli, że ktoś wchodzi na salę. Odwróciła się i zobaczyła policjantkę Katarzynę Fuboś.

Dzień dobry. Dobrze, że panią widzę. Musimy porozmawiać. – Patrzyła na Ludmiłę poważnie.

Ta kiwnęła potwierdzająco głową i posłusznie wyszła z nią na korytarz. Zamknęła za sobą drzwi. Na korytarzu panował tłok, więc musiały wejść do pustej świetlicy, aby spokojnie porozmawiać.

Nastąpiła fatalna pomyłka. Dopiero przedwczoraj dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu pewnej młodej kobiety. Zrobiono ekshumację, która wykazała, że to właśnie ta zaginiona. Nie wiemy, czy to było samobójstwo, czy zwykły wypadek – mówiła Katarzyna beznamiętnym tonem, podrapawszy się za uchem.

Ludmiła nie miała zamiaru jej dogryźć, że popełniono kolejną pomyłkę, ponieważ zamknięto niewinnego człowieka niesłusznie oskarżonego o morderstwo.

A te rzeczy należące do Felicji...

Najprawdopodobniej Sebastian Sód porwał Felicję na polanie, stąd jej łańcuszek, torebka i podarta bluzka. Później przewiózł ją do opuszczonego, starego domu na placu Chrobrego na Woli i tam przetrzymywał. Był tam też pies. Dalej badamy sprawę.

Czuła równocześnie ulgę i żal. Ulgę, że Fela żyła, a żal, że jacyś rodzice dowiedzieli się o śmierci swojej córki. Sytuacja obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni.

Sód? Kto to jest? – Ludmiła nie mogła pojąć tego wszystkiego, zaczęła masować dwoma palcami swoje obie skronie, usiłując się skupić.

Nie mogę tego powiedzieć dla dobra śledztwa. Został zabity podczas ucieczki Felicji i pana Arkadiusza Pewojowca. To była obrona własna, więc nikt nie otrzyma zarzutów.

Ludmiła nie dociekała. Miała ochotę wykrzyczeć „A widzisz, to nie Magda ani Andrzej!”.

Policjantka, wyjmując ze swej torby notes i długopis, chrząknęła lekko.

W jednym z pokoi na piętrze znaleźliśmy martwy płód. To był prawdopodobnie koniec trzeciego miesiąca a początek czwartego. Czy wiedziała pani, że siostra była w ciąży?

Twarz Ludmiły natychmiast pobladła, a wargi nieznacznie zadrżały. Ta wieść kompletnie wybiła ją z tropu. Nie spodziewała się, że w tym wszystkim coś jeszcze może ją zaskoczyć.

J-jak to... w ciąży? – szepnęła wyraźnie wstrząśnięta.

Katarzyna znacząco milczała, dając krótką, rozsądną chwilę na pozbieranie myśli.

Nie... nie wiedziałam. Nie podejrzewałam niczego – powiedziała cicho Ludmiła z oczami wciąż szeroko otwartymi.

Naprawdę pani nie widziała u niej objawów? – Policjantka sceptycznie zmrużyła oczy.

Naprawdę. Przytyła lekko, czasem zwymiotowała lub ją mdliło, ale nie wiązałam tego z ciążą... Myślałam, że może czymś się zatruła, zjadła czegoś za dużo, albo była głodna. Nasz brat także o niczym nie wiedział.

Dobrze się z tym kryła – burknęła od niechcenia. – A czy podejrzewa pani, kto mógł być ojcem?

Ludmiła od razu pokręciła przecząco głową.

Nie. Felicja nie spotykała się z nikim, nie interesowała się chłopakami.

Katarzyna zapisała potrzebne informacje w notesie, po czym spojrzała prosto w oczy swojej rozmówczyni. Chciała w ten sposób wyczytać prawdę lub kłamstwo.

Muszę zadać to pytanie... Czy jest jakiś najmniejszy znak na to, aby Nikodem molestował Felicję?

Ludmiła zrobiła zdziwioną minę, choć musiała się nad tym chwilę zastanowić.

Absolutnie nie. Był dla niej ostatnio zimny, uderzył ją, prawda, ale nie tknąłby w taki sposób siostry. Nigdy – oznajmiła dobitnie, wytrzymując wzrok kobiety.

Jest pani tego pewna?

Tak.

Brzmiała wiarygodnie, nie było powodów, aby jej nie wierzyć.

No dobrze. Na razie nie mam więcej pytań, ale powrócimy do rozmowy. Chcę zamknąć śledztwo. – Policjantka powoli wstała.

Ludmiła nagle sobie przypomniała o czymś istotnym. Zdjęła palce ze skroni i ułożyła dłoń na swym kolanie.

A ta osoba... którą widział Arek... to znaczy Arkadiusz biegnącą po parku? Widział długie, blond włosy i czarną kurtkę czy płaszcz – stwierdziła z przejęciem, iż da wskazówkę do jakiegoś tropu.

Nie trafiliśmy na nikogo takiego. Trudno będzie go lub ją odnaleźć po takim miernym rysopisie. – Katarzyna mruknęła.

Ludmiła kiwnęła jedynie głową, a jej entuzjazm natychmiastowo opadł. Funkcjonariuszka poszła, a młoda dziewczyna została sama. Patrzyła tępo na ścianę.

Każde kłamstwo staje się prawdą, wszystko zależy od tego, jak głupi człowiek będzie, aby w nie uwierzyć...”.

Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że widzi nieznajomą kobietę kładącą się na torach. Jaki miała problem, że zdecydowała się na tak desperacki krok? Co czuła, opierając głowę o zimną stal? A co czuł maszynista, gdy widział z daleka człowieka i nie mógł zatrzymać pociągu?

Po chwili jej myśli powróciły do ukochanej Felicji. Dlaczego skrywała tyle tajemnic? Już pomijając fakt, że rozmawiała z nieznajomym chłopakiem na Internecie i przysłała mu swoje nagie zdjęcia... Ale dlaczego nie powiedziała, że spotkała się z jakimś chłopcem, że kochała się z nim? Dlaczego tak usilnie ukrywała ciążę? Kto był ojcem?


Kobieta, która zginęła w wypadku, okazała się być Barbarą Rygrzeską. Po długiej pracy śledczych ustalono, iż popełniła samobójstwo. Ojciec wrócił z pracy i zobaczył leżącą na stole w kuchni kartkę. Barbara wyjechała na tygodniową wycieczkę do Berlina, co potwierdzał brak jej ubrań i rzeczy. Ojciec nie martwił się o zniknięcie córki, tłumaczył, iż była impulsywna, uwielbiała podróżować, zwykle spontanicznie wyjeżdżała i nie dawała znaku o sobie. W to policjanci uwierzyli, widząc zmęczoną, nieco zapijaczoną twarz mężczyzny i czując od niego zapach piwa. Młoda kobieta wolała wojaże, niż siedzieć w domu z takim ojcem. Nie była już dzieckiem, miała prawo niczego nie mówić. Ciało Barbary było tak zmasakrowane, iż łatwo można było ją pomylić z Felicją. Długie, czarne włosy, szczupła sylwetka, podobna bluzka w jasnopomarańczowym kolorze.

Katarzyna przypomniała sobie o zeznaniach Arkadiusza Pewojowca. Podejrzewał Leona Furczaka o porwanie Felicji Talitewicz. Zdobył jego adres i pojechał do niego do mieszkania. Tam zaszantażował go, mężczyzna wyznał, iż jego kolega, Sebastian Sód przetrzymuje nastolatkę w opuszczonym, starym domu w warszawskiej dzielnicy Woli na placu Chrobrego. Potem na oczach Arkadiusza Leon podciął sobie żyły. Nie udało się go uratować. Arkadiusz sam pojechał i uwolnił Felicję. Wywiązała się szarpanina, w której porywacz Sebastian Sód został zabity.

Katarzyna była zła, że pan Pewojowiec i pani Talitewicz nie poinformowali, że coś wiedzą i sami postanowili zadziałać. Ale było już za późno na te złości. Dobrze, że wszystko skończyło się w miarę w porządku, choć nie dla Furczaka ani dla Sóda. Ich śmierć sprawiła, że na pewne pytania będzie trudno odpowiedzieć.

Kto był ojcem dziecka Felicji?

Czy Sód wiedział, że była w ciąży?

Policjantka miała nadzieję, że Felicja o tym powie, choć nie było takowej pewności. Zapewne dziewczyna nie będzie chciała z nikim o tym rozmawiać po tym, co ją spotkało. Wcześniej skrywała kilka sekretów, to co dopiero teraz.

Siedząc w swoim gabinecie na komisariacie, Katarzyna spojrzała przez okno. Na błękitnym niebie pięknie świeciło słońce.

Barbara Rygrzeska udała, że wyjeżdża, wyrzuciła zapewne swoje rzeczy do śmietnika, a potem poszła na polanę i rzuciła się pod pociąg.

Dlaczego popełniła samobójstwo?

Jedno było pewne.

Zaplanowała je świadomie.


Przeszłość

21 lipiec 2009 r.

O ósmej wieczorem Andrzej Piwoński wracał z kasyna. Idąc do swojego mieszkania, minął na chodniku szczupłą, zgrabną dziewczynę o długich, hebanowych, aksamitnych włosach. Podobną do Felicji Talitewicz i... jak ta druga miała na imię? Beata? Coś na B...

Stanął na chodniku, próbując sobie usilnie przypomnieć. Do jego zakamarków pamięci dotarło, iż w nocy z drugiego na trzeciego lipca, gdy miał nocną zmianę w motelu, zobaczył młodą, zatrwożoną kobietę, która poprosiła go o podwiezienie do Warszawy. Zgodził się. Podczas drogi rozmawiali, a na koniec wyjawiła mu, iż spotkała jakiegoś faceta, którego chyba na czymś przyłapała, o ile pamięć go nie myli, tamten szantażował ją, a ona się go bała. Tak, teraz Andrzej wszystko sobie przypomniał. Cholera, musiał o tym komuś powiedzieć. Nie miał komu. Nikodem jego jedyny najlepszy przyjaciel gdzieś wyjechał chyba dwa tygodnie temu. Nie odbierał telefonów od Andrzeja. Numer był poza zasięgiem. Cholera, Andrzej musiał się z kimś podzielić swoimi odczuciami. Poczucie winy nieoczekiwanie stało się potężne, bo już wiedział od ludzi, że Barbara Rygrzeska upozorowała wyjazd, a potem popełniła samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Widocznie tamten gościu ją nękał, a ona nie wytrzymała tego psychicznie.

Biedna, krucha dziewczyna, ciekawe, czy mówiła o nim komuś oprócz mnie”, pomyślał z żalem.

Z tego całego zamieszania na temat śmierci Felicji i oskarżenia o morderstwo zapomniał zupełnie o Barbarze i dopiero teraz raptem powróciła do niego. Niczym niechciany bumerang...

Zdjął swą czapkę i przeczesał gorączkowo włosy, intensywnie myśląc, co robić. Już wiedział, do kogo pójść.

Ludmiła otworzyła drzwi, na jej bladej, wycieńczonej twarzy uzewnętrzniło się zaskoczenie. Wpuściła Piwońskiego do środka, gdy ten oznajmił, że musi z nią koniecznie porozmawiać na temat tej Rygrzeskiej, którą pomylili z Felicją. Kobieta nie miała powodu, by go nienawidzić. Nadal było jej go żal, iż policja niesłusznie oskarżyła, aczkolwiek z drugiej strony czuła niesmak, iż sypiał z przyjaciółką jej siostry. No cóż. Życie bywa dziwne, zaskakujące. Nic nigdy nie jest ani czarne, ani białe...

Dziewczyna zrobiła herbaty i oboje usiedli w salonie. On na kanapie, ona naprzeciw w fotelu. Zdjął granatową, nieodłączoną czapkę i położył ją sobie na kolanach.

J-jak s-się... czu-czuje Fe-Felicja? – spytał na początek, patrząc z autentycznym współczuciem na nią, chciał w jakiś sposób zacząć, a pytanie o samopoczucie wydawało mu się najtrafniejsze.

Wyprostowała się, patrząc mu prosto w oczy. Nie znała go, Nikodem nigdy jej nie przedstawiał kumpla, a mimo całej sytuacji poczuła do niego małą nić sympatii. Było to pewnie spowodowane tym, iż potrzebowała z kimś rozmowy, z kimś więcej, niż tylko z Arkiem. Sama ledwo się trzymała, ostatnie dni wydawały jej się wycięte z normalności, jedyne, o czym marzyła, to spokój.

Kiepsko. Wyszła ze szpitala po czterech dniach. Nie chce nic jeść, zamknęła się w sobie – odpowiedziała z przygnębieniem w głosie, a jej oczy stały się także czytelnie smutne.

P-przy... przykro m-mi.

Mnie też. – Bezradnie westchnęła, objęła szklankę dłonią i podniosła ją do ust.

Wie... wie pa-pani, gdz... gdzie N-Nikodem?

Jej oblicze przybrało iście posągową, majestatyczną minę, ponieważ naruszył drażliwy temat, od którego wolała trzymać się z daleka.

Nie wiem. Wyjechał bez słowa. Z każdym dniem już mnie coraz mniej obchodzi – bąknęła oraz wykrzywiła twarz w kwaśnym grymasie, namacalnie wyrażając swoją pogardę.

Ro-rozumiem – szepnął Andrzej, nie chcąc rozzłościć kobiety, uniósł otwartą prawą dłoń w geście zrozumienia.

Co to za sprawa, z tą Barbarą Rygrzeską? – zaintrygowała się po chwili ciszy, unosząc brew w górę, po czym upiła łyk gorącej herbaty.

Spojrzał jej w oczy. Rozmyślał, jak to wszystko ująć w słowa. Sam nie wiedział, czy w ogóle ma to wyjawić, ale skoro już tu się zjawił, musiał. Inaczej zadręczałyby go wyrzuty sumienia. Wreszcie wziął głęboki wdech, a później opowiedział powoli, oczywiście sepleniąc, całą historię. Jak zobaczył przed motelem po drugiej stronie ulicy gościa z jakąś laską, którzy wsiadali do samochodu na uboczu, jak potem młodziutka, zagubiona kobieta poprosiła go o podwiezienie do domu i jak, gdy już stali przed jej domem, przestraszyła się, gdy powiedział, że widział tego gościa z prostytutką skąpo ubraną i mocno wymalowaną.

Ża-żałuję, że... że nie... nie za-zapyta... zapytałem o... o co cho-chodzi... Mo-może mo-mogłem je... jej po-pomóc... – powiedział na koniec, a jego twarz przeszył znaczący żal, w tym momencie przypominał bezradnego chłopca.

Wtedy pan też mógłby znaleźć się w niebezpieczeństwie – stwierdziła Ludmiła z rozsądkiem, w ogóle się nie uśmiechając.

W jego spojrzeniu zjawiło się uznanie, ta odpowiedź go podniosła na duchu.

M-ma p-pani r-rację. – Upił dwa łyki ciepłej herbaty i odetchnął głośno.

Zgłosił to pan na policję?

Umknął spłoszonym spojrzeniem w bok.

N-nie. Prze-przecież m-mi nie... nie uwie-uwierzą – powiedział ze skruchą.

No tak, nie ma dowodów, nie ma postępowania...”.

Ponownie zapadła cisza, którą z jednej strony można było kroić nożem ze względu na zaistniałe okoliczności, z drugiej obydwoje musieli przetrawić w sobie wiadomości.

Tak właściwie... – Pochyliła się ku niemu lekko, kiedy przestudiowała coś w głowie. – Dlaczego mi pan o tym powiedział? Dlaczego akurat mi? – Nie mogła się powstrzymać od tych pytań, lustrując bacznie bok jego gładkiej twarzy, jak gdyby chciała z upartością poznać prawdę.

Chwila ciszy. Pomału odwrócił do niej głowę, wlepiając w nią wzrok.

Ni-nie m-mam ni-nikogo bli-bliskiego. Nie... nie u-ufam mo-moim ko-kolegom, a... naj-najbliższy by-był mi ty-tylko N-Nikodem.

Rozumiem.

Nie... nie wi-wierzy mi... pa-pani? – zapytał żałośnie, z miną przybitego psa, ściskając kurczowo w dłoni czapkę, jakby szukając w niej pomocy.

Wierzę. Każdy potrzebuje wydusić coś z siebie, powiedzieć coś ważnego. Dziękuję, że pan do mnie przyszedł, choć niestety nie wiem, co z tym zrobić – wyznała szczerze i upiła łyk napoju.

Pokiwał głową. Zamilkli. Ludmiła dopiła do końca herbatę, wytarła wierzchem dłoni swe wilgotne wargi.

J-jak p-pani my-myśli... k-kto to... b-był? – W jego głosie teraz słychać było zaciekawienie.

Odstawiła szklankę na blat szklanej ławy. Zaczęła drapać się po policzku, poszukując ze skrupulatnością w myślach odpowiedniej osoby.

Sebastian, Leon...

Wzięła nawet pod uwagę swojego brata, którego odrzuciła, bo znała go nie od dziś. Wiedziała, że nie zdradziłby swojej dziewczyny, a już tym bardziej z prostytutką, no i nie chodził wolno. Owszem, miał swoje za uszami, ale to nie on.

Natomiast Leon i Sebastian... Mieli większe grzechy na sumieniu. Nie poznała ich osobiście, trudno było oceniać pochopnie, lecz nie wykluczała ich zupełnie.

W końcu się poddała, ze zrezygnowaniem rozłożyła ręce i powiedziała cicho, z niemocą:

Nie mam pojęcia.


28 lipiec 2009 r.

Samopoczucie psychiczne Felicji nie uległo poprawie. Poronienie nie wywołało komplikacji, aczkolwiek uraz w pamięci na zawsze pozostanie. Siedziała bez przerwy w swoim pokoju, mało jadła i nie chciała z nikim rozmawiać, na pytania Ludmiły odpowiadała półsłówkami, a przy Magdalenie i Renacie całkiem milczała.

Teraz Felicja stała się cichą, bojącą się własnego cienia dziewczyną. W nocy spała przy zapalonej lampce nocnej, bo mówiła, że bardzo boi się ciemności, która, jak dziewczynie się wydawało, mogła ją pożreć w całości.

O dziecku Fela nie odezwała się ani słowem. Jakby w ogóle nie była w ciąży. Ludmiła myślała, że przyjdzie czas, kiedy w końcu otworzy się do ludzi. Nie chciała jeszcze zgłaszać jej na terapię psychologiczną, choć w szpitalu oferowano rozmowy ze specjalistą. Obawiała się, iż wówczas Felicja zupełnie straci do niej zaufanie. A wtedy już ta siostrzana więź, tworzona od najmłodszych lat, zostałaby doszczętnie zerwana. Felicja nawet nie interesowała się, gdzie jest Nikodem który, swoją drogą, wciąż nie dawał znaku życia. Ludmiła pomyślała, że dobrze, że się wyniósł i jej również nie obchodził jego los. Przynajmniej nie będzie im dokuczał.

Tego wtorkowego dnia Ludmiła wróciła z pracy. W przedpokoju zdjęła trampki. Postanowiła, że nie może dłużej czekać. Musi się dowiedzieć tego, co ją gnębiło od prawie dwóch tygodni, od początku, jak tylko usłyszała to od policjantki. W łazience umyła ręce i wytarła je ręcznikiem. Zaznała głośnego burczenia w brzuchu, aczkolwiek późny obiad mógł poczekać. Ciekawość wzięła górę nad głodem, zwyciężyła. Kobieta podążyła żółwim krokiem na górę, w stronę pokoju siostrzyczki, cicho, jak zawsze zapukała, a gdy usłyszała głośne pozwolenie, weszła. Nieśmiało spojrzała na nastolatkę leżącą na łóżku i wpatrującą się apatycznie w sufit. Taki widok to już codzienność i nic nie wskazywało, by miało się to zmienić w najbliższych dniach.

Ach, brakuje mi twojej radości...”.

Cześć, Felu – odezwała się, nie wiedząc, jak w ogóle zacząć ten trudny temat, który prędzej czy później i tak musiał być podjęty. – Właśnie wróciłam. Potrzebujesz czegoś? Nie jesteś głodna? – zapytała bardzo troskliwie.

Nastolatka powolnie odwróciła głowę w jej stronę. Przez moment milczała, układając w umyśle jakiś scenariusz, sprawiała wrażenie bardzo poważnej, niemal majestatycznej. Dotknęła delikatnie dłonią swojego ramienia, gdzie ukrywała się szpetna blizna po poparzeniu.

Ludmiło... dziś myślałam nad tym wszystkim... Ten Sebastian... co mnie porwał... Chcę ci powiedzieć, czego się od niego dowiedziałam – oznajmiła Fela nieoczekiwanie łagodnie a zarazem tak cicho, iż ledwo można było ją usłyszeć.

Ludmiła zaskoczona przełknęła lekko ślinę. Nie spodziewała się takich słów, nie dzisiaj, ale najwidoczniej siostra odczuwała potrzebę wyrzucenia z siebie czegoś, a ona nie mogła się temu sprzeciwiać, przesuwać rozmowy na inny czas. Musiała pozwolić ulżyć jej właśnie teraz. To był krok w nową, dobrą stronę, krok, o którym tak bardzo marzyła. Może dzięki temu szybciej stanie na nogi, jeżeli pozbędzie się ciężaru problemu ze swego serca.

Dobrze, kochanie. Opowiedz – odparła aksamitnym głosem, powoli usiadła na brzegu łóżka.

Felicja również usiadła obok niej, prostując się jak struna, natomiast dłonie splotła na kolanach, przypominając posłuszną uczennicę. Miała przetłuszczone włosy spięte w koński kucyk, twarz bladą, anemiczną, kości policzkowe wystawały. Oczom brakowało blasku. Ubrania na niej wisiały jak na wieszaku, wyraźnie schudła, pod palcami czuć było kręgosłup. Miała na sobie czarną bluzkę i czarne spodnie. Postarzała się o co najmniej dziesięć lat. Ten ponury widok wywoływał gorycz.

On... nie wiem... pewnie będziesz zła, ale mogę tego ukrywać. Proszę, nie przerywaj mi. – Zaczęła skubać gorączkowo kawałeczek koca.

Nie będę zła i nie będę przerywać. Słucham cię uważnie. – Ludmiła ułożyła prawą dłoń na jej lewym ramieniu i je pogłaskała.

Felicja wzięła głęboki wdech. Wlepiła obojętny wzrok w ścianę, sztywno siedząc, a ręce ponownie położyła na swoich kolanach. Na jednej z dłoni widniały ślady po okaleczaniu ostrym narzędziem.

Sebastian Sód zabił naszych rodziców. To znaczy... nie bezpośrednio, ale... jego dziewczyna. Nie wiem, jak się nazywa, ale podawała się za Urszulę i Igę. Jako Iga była w pociągu siódmego czerwca dwa tysiące trzeciego roku. Siedziała w przedziale z tatą i Nikodemem, gdy jechali do babci na jej urodziny... Udawała garbatą i niewidomą, miała czarne okulary, laskę, a włosy krótkie i rude. W pewnym momencie wszyscy wyszli do restauracji, Iga została, rzuciła skórkę od banana na podłogę i... tata wszedł pierwszy i... się poślizgnął... – Głos się jej załamał, ale powstrzymała jego drżenie chrząknięciem. Wzięła następnie głębszy wdech, nieustannie unikając wzroku starszej siostry. Odczuwała silną potrzebę wyrzucenia tego z siebie. – A mama... dwudziestego pierwszego kwietnia prawie rok później poznała kobietę o imieniu Urszula, która miała różowe włosy i była przy kości. Rozmawiały, potem Urszula przyniosła coś do zjedzenia i posiedziały sobie u mamy w mieszkaniu. Urszula dosypała do herbaty trutkę, mama wypiła, a gdy Urszula poszła... źle się poczuła i upadła... Urszula i Iga to jedna i ta sama osoba. Zmieniła wygląd... – Urwała, by zaczerpnąć powietrza. – Gdy Sebastian mnie porwał, pomagała mu. Bili mnie, kopali... Ten jej pies, rottweiler był okropny... Ale najstraszniejszy był wielki, włochaty pająk. Sód dwa razy go przynosił, a pająk lazł po moim ciele. Tak się potwornie go bałam! Myślałam, że umrę ze strachu! – Wzdrygnęła się. – W każdym razie... To tę kobietę zobaczył Arkadiusz, gdy uciekała między drzewami w parku. Miała blond perukę i czarną kurtkę. – Broda jej się ewidentnie zatrzęsła.

Ludmiła czuła, jakby świat nieoczekiwanie, bez żadnego ostrzeżenia jej się zawalił w jednym momencie niczym domek z kart na porywistym wietrze. To było jak siarczyste, raptowne uderzenie w policzek. Absolutnie tego nie przewidywała. Przyszła tutaj w innej sprawie, chciała spytać, kim jest ojciec dziecka. A usłyszała totalnie coś innego.

O Matko – wydusiła tylko. Nie mogła się pozbierać psychicznie. Nie wiedziała, co powiedzieć, dlatego stwierdziła, iż zacznie od swoich wspomnień. – Przyszła na pogrzeb mamy... Rozmawiałyśmy czasem na korytarzu albo w parku. Pamiętam, jak się jej zapytałam, dlaczego pofarbowała się na różowo, a ona na to, że lubi ten kolor... Nie znałam jej bliżej, ale była taka sympatyczna, uwielbiała sport, uprawiała jogging i zaprosiła mnie na mecz koszykówki. Patrzyłam na nią z podziwem, jak grała i zazdrościłam, że mimo że jest przy kości, to nieźle się rusza. Rok po śmierci mamy się wyprowadziła... – wypowiedziała po chwili, gdy odzyskała głos i pokręciła pomału głową, nie mogąc uwierzyć, kim się okazała ta miła sąsiadeczka.

Ja też nie miałam żadnych podejrzeń. Swoją wyprowadzkę tłumaczyła jako, że znalazła pracę w innym mieście. Proste rozwiązanie. – Felicja spuściła głowę, a na jej twarz opadły włosy, które Ludmiła zapragnęła odgarnąć, lecz obawiała się negatywnej reakcji. – Tęsknię za mamą... Chciałabym z nią porozmawiać...

Zapadła cisza pełna napięcia, które dało się ewidentnie wyczuć w powietrzu tak, jakby zaraz miało ono eksplodować.

Dlaczego... dlaczego to wszystko się stało? – szepnęła wstrząśnięta Ludmiła, czując podświadomie, że to jeszcze nie koniec dramatycznej historii.

Musiał być przecież jakiś ważny powód do morderstwa ich ukochanych rodziców. Morderstwa, które na pozór były zwykłymi wypadkami, więc policja nie wszczęła śledztwa. To prawda, nikogo nie posądzano, uznano, iż w obu sytuacjach nie było udziału osób trzecich. Gdyby nie to niespodziane wyznanie siostry, Ludmiła nadal tkwiłaby w tym kłamstwie. Felicja zgarbiła się lekko i objęła ramiona dłońmi, kuląc się jak małe dziecko, tym samym sprawiając, że starsza musiała zdjąć rękę z jej ramienia. Teraz Felicja wyglądała, jakby ciężar tych tragedii spadł właśnie wyłącznie na nią, jakby wszystko ją przygniotło, przerosło.

Nasz tata zdradzał mamę. Przez pół roku miał romans z matką Sebastiana. Kiedy zostawił ją, popełniła samobójstwo, skoczyła ze swojego balkonu... Z siódmego piętra. Osierociła małą dziewczynkę. Sebastian postanowił się zemścić na nas – mówiła zduszonym głosem, wyjmując z kieszeni spodni białą, zmiętą chusteczkę, a potem wytarła swój nos.

Ludmiłę dopadło po raz kolejny zaskoczenie. Każde nowe słowo wbijało ją w siedzenie, każda nowa informacja wywoływała ogromny szok. Przemknęło jej przez myśl, że okrutne życie właśnie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, potrafi być absolutnie nieprzewidywalne. Bała się już, co za chwilę może usłyszeć.

A to drań z naszego ojca... – wyrwało jej się niezamierzenie, zaciskając lewą dłoń w pięść, poczuła przypływ złości, choć naprawdę mętlik w głowie nie pozwalał jej myśleć.

Powiedziałam Sebastianowi, że Patrycja była tylko pół roku w domu dziecka i dziś jest szczęśliwa, ma osiem lat, państwo Dolarek ją zaadoptowali. Zapewniłam, że jest bezpieczna, otoczona miłością i troską. Wszyscy pokochali ją od razu, a Magda z chęcią się z nią bawi, rozmawia, spędza czas. Sebastian o tym nie wiedział, był zaskoczony, przez chwilę miałam wrażenie, że się rozczuli na te dobre wieści, i faktycznie tak było... Zapytał, czy mówi, czy rozwija się prawidłowo, bo mając trzy latka, jeszcze nie mówiła... a ja odpowiedziałam, że tak, oczywiście, jest wesołą, bystrą dziewczynką. Powiedział, że się cieszy, że chociaż jego siostra zaznaje spokoju, szczęścia. Uśmiechnął się, ale uśmiech szybko zniknął. A później... – Urwała, by położyć wolną dłoń na swoim ramieniu i mocno zacisnąć na nim palce, aby poczuć ból. – Wstrzyknął mi narkotyk do żył, a ja odpłynęłam. Nigdy mnie nie gwałcił, ale robił coś innego... Och... – Zakończyła głębokim westchnieniem.

Chwilę milczały pogrążone w całym tym dramacie. Obie były mocno rozczarowane zachowaniem ojca. Nawet przez chwilę nie pomyślały, że mógłby wdać się w romans. A jednak. Nie znały dobrze bliskiej osoby, z którą mieszkały pod jednym dachem. Za tę namiętną przygodę, za krótkotrwały epizod niemal cała rodzina musiała słono zapłacić.

Ciszę wypełniały spokojne oddechy sióstr i miarowe tykanie zegara. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Czaszka Felicji zaczęła pulsować, najpierw delikatnie, z każdą chwilą coraz mocniej. Ta opowieść kosztowała ją potężnego wysiłku. Teraz czuła się tak, jakby przebiegła długi maraton, w którym wyczekiwała upragnionej mety. Nie żałowała tego. Prawda musiała wyjść na jaw, nawet jeśli dziewczyna wciąż uparcie ukrywałaby swój sekret.

Ludmiła zmarszczyła nieco brwi, próbując zawzięcie odnaleźć racjonalną odpowiedź. Minęło pięć lat od śmierci ich mamy, a chłopak dalej chciał się rewanżować? Co przez te pięć lat robił, co mu siedziało w głowie? Może obmyślał kolejny plan zemsty... Może chciał, by o nim zapomniano...

Musimy zgłosić to na policję. Muszą złapać tę kobietę – zdecydowała cicho Ludmiła.

Już dawno uciekła za granicę i zaszyła się w jakiejś dziurze, słyszałam, jak mówiła Sebastianowi, kiedy myśleli, że jestem nieprzytomna... Ślad po niej zaginął. Jest za sprytna, by dać się złapać – powiedziała smutno Felicja, patrząc nieustannie w ścianę, by swobodnie było jej mówić, obawiała się patrzeć na siostrę.

Zmięła chusteczkę w dłoni i pociągnęła głośno nosem. Gestem prawej dłoni odgarnęła sobie włosy z jednej strony.

Ale przecież głosu nie można zmienić. Są pewne nawyki, których człowiek nie umie usunąć. Kiedyś w końcu wpadnie.

Felicja nie miała na to odpowiedzi. Cicho westchnęła, wzruszyła ramionami w geście poddania, była zbyt wycieńczona, aby dłużej o tym rozmawiać i studiować. Chciała teraz spokoju, bo prawda o rodzicach ją wyssała do cna.

Felicjo, popatrz na mnie.

Nastolatka schowała chusteczkę do kieszeni, z niechęcią podniosła głowę, a następnie zmusiła się, by wykonać polecenie. Ludmiła spostrzegła, jak szklą jej się oczy. Miała ochotę mocno przytulić siostrzyczkę do siebie, ale pamiętała, że Felicja nie życzyła sobie tego. W zamian za to ujęła delikatnie jej obie dłonie w swoje i lekko ścisnęła.

Dorwiemy ją. Ta kobieta zapłaci za to. Zgnije w więzieniu. Przyrzekam – powiedziała solennie.

Felicja patrzyła przez chwilę na starszą siostrę, tak bardzo podobną do niej, po czym bez entuzjazmu, a bardziej z grzeczności kiwnęła głową i wstała. Wyszła sennym, ślamazarnym krokiem ze swojego pokoju.

Po chwili Ludmiła podążyła jej tropem, podchodząc do łazienki. Ze ściśniętym z boleści sercem przez zamknięte drzwi usłyszała cichy, acz rozpaczliwy szloch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]