5.08.2021

Rozdział dwudziesty pierwszy

Wszyscy mamy sekrety

Rozdział dwudziesty pierwszy



Przeszłość

16 styczeń 2003 r.

Jadąc do domu, zaczął żałować, że to wszystko się wydarzyło, że wdał się w zbyt bliską, intymną znajomość z Zuzanną Sód, ale na szczęście w Boże Narodzenie zrozumiał i doszedł do wniosku, że popełnił fatalny błąd. Czuł się niesamowicie głupio, ale nikt o tym się nie dowiedział.

Jeszcze.

Gdyby nadal spotykałby się z tą kobietą, w końcu wyszłoby to na jaw. Miał jedynie nadzieję, iż nie będzie go nękać, wydzwaniać lub nachodzić.

Gerwazy wrócił do domu.

Do żony i dziecka.

Tak naprawdę nigdy nie handlował narkotykami. Musiał wymyślić jakieś kłamstwo, aby uwolnić się od Zuzanny. A to o nielegalnym biznesie i prześladowaniu przez kumpla, brzmiało bardzo wiarygodnie. I rzeczywiście, uwierzyła.

Jakaż ona naiwna... Głupia blondyna”.

Jadąc powoli, przy tym zachowując ostrożność, powrócił myślami do pierwszego spotkania z Aurelią, swoją ukochaną żoną.


Lipiec 1976 r.

Na niebie pojawiły się spore kłębowiska deszczowych chmur zapowiadających ulewę. Siedziała na ławce na peronie, czekając na pociąg, który miał nadjechać za pięć minut. Obok Aurelii leżała brązowa, średnia walizka z najpotrzebniejszymi rzeczami. Chłód, który panował na dworze, dawał się jej już delikatnie we znaki. Był zazwyczaj upał, teraz wydawało się, że gdzieś zniknął. Tak bywa przy porankach. Miała nadzieję, że za niedługo znów zrobi się cieplej, przecież był dziś dwunasty lipca, lato w pełni, a ona miała jechać na małe wakacje na kilka dni do Świnoujścia! Zerknęła na zegarek zapięty na swym lewym nadgarstku i wydobyła z siebie ciche westchnienie.

Drgnęła nieznacznie, gdy do jej uszu dotarł kobiecy, wyraźny głos informujący, iż pociąg zaraz tu będzie. Powoli podniosła się z ławki i chwyciła walizkę. Na tory wtoczył się podłużny, pasażerski pociąg. Ludzie wysiadali, wsiadali. Podeszła bliżej i weszła do środka. Miała już zarezerwowane miejsce w czwartym przedziale, za którym teraz rozglądały się jej oczy. Idąc korytarzem, przeciskała się pomiędzy kilku stojących ludzi. Stanęła przed odpowiednim przedziałem. Przeszklone drzwi były już otwarte. Jedno miejsce było już zajęte przez starszą panią. Powiedziała grzecznie „Dzień dobry”, a następnie upchnęła walizkę na regał znajdujący się nad nią. Nie była za ciężka. Aurelia jeszcze nie zdejmowała swojej beżowej kurteczki, bo było chłodnawo. Spoczęła w miękkim fotelu obitym jasnoniebieskim, puszystym materiałem przy oknie, obok starszej pani, tak więc naprzeciwko nikt jeszcze nie siedział. Wyjrzała przez czystą szybę, zagarniając swój kosmyk długich włosów za prawe ucho. Mogła zobaczyć, iż jeszcze panował ruch, jednakże malejący z każdą chwilą. Miała spędzić tu pięć godzin.

Gerwazy obudził się z potwornym bólem pleców. Podniósł się na łóżku, przeciągając. Zerknął na zegarek i wyskoczył z pościeli jakby ogniem poparzony.

Cholera, zaraz mi pociąg odjedzie”, pomyślał z poirytowaniem.

Szybko włożył swój najładniejszy garnitur, o wyjątkowo szalonych wzorach i kolorach. To ten jego ulubiony, który kupił na wyprzedaży. Tego dnia wybierał się na samotne wakacje. Potrzebował parę dni resetu. Chwycił w dłoń skórzaną, staromodną walizkę i nałożył na głowę ulubioną fedorę. Uśmiechnął się na szybko do lustrzanego odbicia, zamknął drzwi na kluczyk, po czym wybiegł z apartamentu. Opuścił budynek w niewiarygodnym tempie, czując, jak prędko serce mu bije. W ostatniej chwili zdążył wskoczyć na stacji do swojego wagonu. Krzątał się po korytarzu, dopóki jakaś urokliwa pani z personelu nie wskazała mu odpowiedniego przedziału. W końcu dostrzegł dwa wolne fotele, naprzeciwko młodej dziewczyny i starszej pani, która z dobrotliwym uśmieszkiem na ustach przeglądała jakieś pisemko, które zapewne zaciekawiłoby i jego staruszkę. Zawiesił na niej jeszcze na moment wzrok, odwracając się. Przyszła pora zająć swoje miejsce i odczekać te parę godzin.

Przepraszam – zagaił z życzliwym uśmiechem, czekając, aż zwrócą na niego uwagę. – Nie będą miały panie nic przeciwko, żebym się do pań dosiadł?

Kurtuazja była jedną ze wpojonych mu przez matkę cech. Stosował ją względem ludzi starszych oraz kobiet, ale co do pracowników nie miał zahamowań. Dlatego szybko wspiął się na szczyt. Starsza kobieta uśmiechnęła się z aprobatą i spojrzała na swoją sąsiadkę. Mina dziewczyny nie wyrażała sprzeciwu.

Będzie nam miło... – zaświergotała ucieszona i niewypowiedzianym pytaniem w jej tonie.

Mam na imię Gerwazy. – Skinął obu paniom.

Aurelia.

Wrzucił swój bagaż na regał i zajął miejsce od przejścia, obok starszej pani. Nie lubił się odgradzać od ludzi, dlatego nie wybrał dalszego fotela. Staruszka wypowiedziała swoje imię i szybko zagaiła chłopaka rozmową o rzeczach, które były mało istotne, jednak najwyraźniej radosne szczebiotanie umilało jej czas. Rozmawiał więc z nią tak długo, aż w końcu zasnęła.

Aurelia przyglądała się z zainteresowaniem chłopakowi, który siedział naprzeciw niej. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, nic się nie odzywając. On nie zagadywał, ona też nie miała zamiaru. Była nieśmiała i z reguły nie lubiła zaczepiać obcych ludzi. Wyciągnęła ze swej podręcznej torby butelkę kolorowego soku o smaku arbuza i jabłka, otworzyła i upiła dwa łyki, czując, jak chłód przyjemnie orzeźwia jej lekko zasuszone gardło. Posłała nieznajomemu finezyjny uśmiech, na razie nie chcąc się wdawać w dyskusje i powróciła wzrokiem do okna, za które zaczęła patrzeć, podziwiając piękne śmigające zielone łąki.

Miła kobieta. – Zaśmiał się, gdy dziewczyna spojrzała na niego ukradkiem, a on to spojrzenie złapał. Czuł, że przygląda mu się od dłuższego czasu, ale nigdy nie włączyła się do jego rozmowy ze staruszką. – Mam nadzieję, że nie prześpi swojej stacji.

Prawda. Starsi ludzie potrafią być uroczy, ale i też męczący.

Nie zawracał współpasażerom głowy, jednak nie dało się ukryć, jak bardzo go nudzi zwyczajne siedzenie. Zaczął wystukiwać mokasynami rytm swojej ulubionej piosenki i pstrykał palcami. Omal nie zaczął nucić, aczkolwiek obrażony wzrok starszej pani go powstrzymał. Ewidentnie zakłócało jej to spokój. Zdjął kapelusz, przyglądając się kobiecie obok.

Marzycielka z pani? – zapytał łagodnie.

Spojrzała w oczy swemu towarzyszowi, zaś w jej tęczówkach pojawiła się życzliwość.

Owszem... Jadę do Świnoujścia na tydzień. Uwielbiam morze i ogólnie podróże. Otrzymałam urlop i teraz muszę go wykorzystać. Ostatni czas był dla mnie dość ciężki i teraz trochę wypoczynku mi się przyda oznajmiła. Rozsiadła się wygodniej. A pan, dokąd jedzie? zagadnęła z ciekawością, zadowolona, że chyba nawiążą kontakt.

Chwyciła ponownie butelkę z sokiem, odkręciła i upiła dwa małe łyki. Odetchnęła błogo. Odwrócił wzrok, słysząc jakiś dziwny dźwięk z korytarza. Uśmiechnął się ponownie w do już nowej znajomej. Spodobało mu się zdecydowanie jej imię, nigdy wcześniej podobnego nie spotkał. Cały czas trochę się kręcił, ponieważ nie przepadał za siedzeniem długo w jednej pozycji.

Oj, jak ja rozumiem... – Westchnął na samą myśl o tym, ile czeka go pracy, jak tylko wróci do domu. Pokręcił głową stanowczo. – Tak się składa, że jadę w tę samą stronę. Mam zamiar zrelaksować się parę dni.

Skinęła lekko głową ze zrozumieniem, a potem uśmiechnęła się szerzej.

O, no proszę, to może się jeszcze zobaczymy. Każdemu potrzebny jest wypoczynek. Nie warto żyć non stop pracą.

Też mam nadzieję, że na miejscu się zobaczymy. – Puścił jej oczko.

Z zaciekawieniem przyglądała się temu mężczyźnie, który coraz bardziej ją interesował. Uśmiechnęła się delikatnie po raz kolejny. Poprawiła swe długie, czarne włosy, odgarniając je na lewą stronę, po czym rozglądając się dokoła, stwierdziła, iż jeszcze mają połowę drogi.

Jeszcze półtorej godziny i będziemy na miejscu. Już nie mogę się doczekać, mam nadzieję, że nie będzie aż takiego tłumu, bo nie znoszę hałasu i gwaru. – Zerknęła na zegarek na swym lewym nadgarstku, po czym życzliwy wzrok powrócił do Gerwazego. Ja bym wszystko oddała za ten spokój i ciszę przyznała otwarcie, sięgnęła po butelkę i upiła kolejny łyk kolorowej wody.

Pociąg przystanął, a Aurelia mimowolnie spojrzała w prawą stronę, na napis. Nachyliła się do śpiącej staruszki i położyła delikatnie swą dłoń na ramieniu starszej kobiety.

Za dwadzieścia minut pani przystanek oznajmiła cicho, nie chcąc jej przestraszyć.

Ocknęła się, zamrugała powiekami i popatrzyła na dziewczynę przytomnie.

Och, dziękuję pani. Przespałabym. Na jej zmarszczonej twarzy wystąpił grzeczny uśmiech.

Staruszka opuściła przedział. Reszta drogi upłynęła przyjemnie na błahych rozmowach.

Kiedy dotarli na miejsce po półtorej godziny, poczekali, aż pociąg się zatrzyma i wtedy wzięła swą walizkę i wysiedli, przeciskając się przez tłum ludzi. Stanęła po chwili na peronie obok Gerwazego i spojrzała mu prosto, głęboko w oczy.

– No to... do zobaczenia, Gerwazy. Miło było cię poznać powiedziała aksamitnym kobiecym tonem głosu, uśmiechając się do niego z subtelnością.

Nie miała odwagi prosić go o numer telefonu, nie była taką śmiałą dziewczyną, a niestety szarą myszką, której z trudem przychodziło nawiązywanie kontaktów z mężczyznami. Czekała jednak na jego zachowanie i odpowiedź. Poprawił kapelusz, wysłuchując uważnie dziewczyny.

Mi również było bardzo miło, do zobaczenia. – Posłał jej serdeczne spojrzenie.

Stał jeszcze moment w miejscu, szukając czegoś po kieszeniach. Uniósł brew, widząc, jak nowa znajoma nadal czeka. Nie był specjalnie domyślny ani nie posiadał podzielnej uwagi, lecz wkrótce i tak obróciła się, poszła. Jego jak zwykle dość prędki krok pozwolił mu, co raczej dziwne... Podążać za nią. Nie krzyczał, nawet nie dawał o sobie znaku. Być może to jakiś nietypowy zbieg okoliczności. Wbrew tym oczekiwaniom zobaczył, jak Aurelia wchodzi po schodach do tego samego pensjonatu, który widniał na jego planowej liście. Zapytał przechodnia, czy aby przypadkiem nie pomylił adresu.

Wszystko się zgadzało.

Zaskoczony zameldował się w pokoju. Przespał się jakiś czas i wybrał na parter do restauracji.

Aurelia miała mieszkać na pierwszym piętrze w pokoju numer osiem. Kiedy weszła do środka, zachwyciła się ładnym, schludnym pokojem z widokiem na ulicę. Rozpakowała się nieco, zostawiając resztę na później i przespała się przez godzinę, by zyskać siły. Później poprawiła włosy, wzięła torebkę i zeszła na dół do restauracji, czując, jaka jest głodna. Rozejrzała się i z zaskoczeniem dostrzegła swojego nowego znajomego. Podeszła powolnym krokiem i uśmiechnęła się dość szeroko, lecz z niemałym zdziwieniem.

– Dzień dobry! Jaki to świat mały zażartowała ze swobodą w głosie. Zerknęła na miejsce obok, jakby chciała się upewnić, czy może się dosiąść. Spojrzała prosto w oczy Gerwazemu, a na jej policzkach pojawił się uroczy rumieniec. – Mogę... się dosiąść? – zapytała nieśmiało, w końcu wypowiadając te słowa na głos.

Zastanawiając się, co może zjeść, podrapał się po brodzie. Nie lubił wykwintnej kuchni, wolał proste dania. Przeglądał uważnie kartę, gdy z zamysłu wyrwał go znany mu, piękny głos. Uśmiechnął się na widok swojej znajomej. Wskazał gestem ręki krzesło naprzeciw siebie.

Faktycznie, malusieńki. – Potaknął głową, podsuwając jej drugą kartę. – Pozwól w takim razie, że zaproszę cię na obiad. Tak się składa, że chyba mieszkamy po sąsiedzku. Mam pokój na pierwszym piętrze. – Usiadł wygodniej.

Uśmiechnęła się subtelnie i spoczęła obok niego. Chwyciła menu, a usłyszawszy słowa Gerwazego, spojrzała mu prosto w oczy.

– Dziękuję. Z chęcią zjem w takim miłym towarzystwie. Mrugnęła do niego okiem. Rozsiadła się wygodniej na krześle, poprawiając nieco swe długie, czarne włosy na lewą stronę. – Na pierwszym piętrze powiadasz? To jesteśmy sąsiadami. – Uśmiechnęła się szeroko, pokazując dwa urocze dołeczki w policzkach.

Tak, jak mówiłem. Mam naprawdę przyjemne sąsiedztwo. Poza jedną parą w pokoju obok. Ledwo się wprowadziłem, a już mam pewność, że na noc będę potrzebował zatyczek do uszu. – Odwzajemnił jej uśmiech, a nawet nieco się roześmiał i pokręcił głową z niedowierzaniem.

Już wiesz, że ta para będzie taka głośna? – Zaśmiała się cicho.

Tak, powiedzmy, że mam już pewne podejrzenia... Domyślam się, że to ich miesiąc miodowy czy coś. Cóż... Sam bym korzystał w takich okolicznościach. – Wzruszył ramionami po szczerze wyrażonej opinii.

– No to cóż, ja im nieco zazdroszczę, bo jestem sama i niestety... nie zapowiada się, aby się zapowiadało na to, iż bym miała się z kimś związać. Uśmiechnęła się bardzo smutno, ledwo unosząc kąciki ust w górę.

Nie potrzebuję związku do szczęścia, nawet jeżeli brzmię bardzo chamsko. Hałasować potrafię i bez tego... A dwa, uważam, że człowiek musi potrafić sobie radzić sam z czymkolwiek. Choć obecnie też jestem w przychylnym położeniu poszukiwacza. Sprawdzam, czy istnieje na tej planecie stworzenie, które będzie w stanie wytrzymać ze mną dłuższy czas. Mam już nawet jedno na oku. – Zaśmiał się i napił się już przyniesionej szklanki wody.

Ja jestem tym stworzeniem? No, no, ciekawe. – Zaśmiała się cicho i mrugnęła do niego lewym okiem. – Z jednej strony masz rację, do szczęścia nie jest potrzebny związek, no ale cóż... ja mam taką romantyczną duszę, wrażliwą... marzy mi się miłość. Co prawda, nie idealny książę na białym koniu, ale po prostu ktoś, kto byłby ze mną na dobre i na złe – oznajmiła zupełnie otwarcie, uśmiechając się lekko, a potem zaczęła wpatrywać się życzliwie w twarz Gerwazego.

Rozumiem, życzę ci, aby ktoś taki ci się trafił. – Spojrzał jej w oczy. – Jak mijają wakacje? Wszystko zgodnie z planem? – zapytał zaciekawiony, drapiąc się po gładko ogolonym policzku. – Nie wiem jak ty, ale ja zaraz po obiedzie wyskakuję ze spodni i lecę na plażę. Nie daruję sobie takiej pogody i warunków. – Wskazał gestem głowy na słońce wdzierające się do budynku przez obszerne szyby restauracji.

Dopiero co tu przyjechałam, ale tak, wszystko raczej zgodnie z planem, którego nie mam. – Zażartowała ze swobodą. Zamilkła na moment i zerknęła na jasne słońce wpadające przez duże szyby. Popatrzyła łagodnym wzrokiem na Gerwazego. – Ja chyba też pójdę na plażę. Rozpakuję się wieczorem, szkoda czasu. Jest dopiero szesnasta i chcę wykorzystać to piękne słońce, bo nie wiadomo czy jutro nie będzie padać. Pogoda jest bardzo zdradliwa. Ale nawet jakby padało to nic, bo po deszczu jest zawsze taki przyjemny, rześki chłód.

Usiadł wygodniej, wysłuchując i obserwując uważnie kobietę.

– Jeśli będziesz się kiedykolwiek nudziła, to wiesz, do kogo wbijać... Ja w sumie mam parę planów, jestem pełen nadziei, że nikt mi ich nie przerwie. Zamierzam wynająć łódkę i wybrać się na małą wysepkę w okolicy. Słyszałem wiele opowieści na temat tamtego miejsca.

Przejrzała kartę menu i postanowiła zamówić naleśniki na słodko i z syropem klonowym oraz czarną herbatę. Kiedy kelner spisał zamówienia i odszedł, położyła obie dłonie na brzegu stolika.

– A dziękuję, z chęcią się gdzieś z tobą wybiorę... i może właśnie na plażę? Dołączę do ciebie, o ile oczywiście mogę powiedziała powoli, dobierając słowa oraz licząc, że nie uzna ją za nachalną.

– Pewnie, jak się nie boisz wsiąść z kimś takim jak ja do małej łódki i pójść w prąd prawdziwego żywiołu... W sumie to może ja się już zamknę, bo bardziej cię zniechęcam chyba. W każdym razie ja uwielbiam dzikie wyprawy, a towarzystwo to będzie miła odmiana. Potaknął z aprobatą na jej propozycję i ucieszył się z tego pomysłu.

– Na pewno nie będę się bała, sama, to owszem, nie odważyłabym się na jakiekolwiek dalsze wyprawy, ale z tobą, czemu nie? Mimo że nie znała tego chłopaka, chciała wybrać się z nim na tę wycieczkę, zaryzykować.

Tylko przygotuj się niedługo na wypad.

Jesteśmy umówieni. Wpadnij po mnie, kiedy się zdecydujesz. Mi pasuje każdy dzień, jestem tu cały tydzień.

– Pewnie. Wpadnę raczej jutro. Moje poprzednie przygody nauczyły mnie, że bez przygotowania można się wpakować w niezłe bagno. Chyba siły też mi opadły. Mimo że niewiele dzisiaj zrobiłem, nawet zabawne. Przeciągnął się leniwie.

To chyba nie przypadek, że poznaliśmy się w pociągu, czyż nie? – zapytała łagodnie, wpatrując się w jego oczy z ciekawością.

Wiesz, nie mam pojęcia... Nie wierzę, w rzeczy typu przeznaczenie, ale trudno jest mi wyjaśnić to spotkanie jako zbieg okoliczności. Uważam, że mam po prostu swego rodzaju szczęście, mam go nawet więcej niż rozumu. I tym razem było to szczęście do spotkania pięknej kobiety. – Puścił jej oczko.

– Dziękuję... zgadzam się, jeśli chodzi o szczęście, trafił mi się miły towarzysz odparła po chwili, podparłszy się dłonią o oparcie krzesła.

– Co cię skłania, by przeczyć o swojej urodzie? Wyluzuj, Aurelio... Każdy jest piękny. Na swój sposób. A twój sposób przypadł i mi do gustu. Możesz czuć się po prostu wyróżniona. Wzruszył ramionami.

Czekał cierpliwie na jedzenie, starając się zahamować, a nawet zagłuszyć burczący żołądek. Nucił piosenkę pod nosem, obserwując gości restauracji.

– Po prostu jestem skromna, o, i nie uważam się za piękną, ale dziękuję za komplement. Zarumieniła się uroczo, patrząc mu prosto w oczy.

Na moment zamilkła. Czekali dalej na swoje dania, a więc postanowiła podjąć kolejny temat rozmowy. Splotła swe dłonie i położyła na swym brzuchu, rozsiadając się wygodniej.

Opowiedziałbyś mi coś jeszcze ciekawego o sobie, skoro tu tak siedzimy, Gerwazy? Ja na zachętę powiem, że uwielbiam książki, filmy i muzykę. Uwielbiam czytać, to moja największa pasja. Z filmów oglądam komedie i kryminały, a muzyki słucham różnorodnej, to, co wpadnie mi w ucho. Lubię też podróżować i fotografować. – Chciała nawiązać nadal konwersację z Gerwazym, z którym fajnie się gawędziło.

Chyba nie jestem aż taki rozwinięty. Lubię czytać szczególnie filozofię, jak mnie zaciągniesz do tych wątków, to zupełnie tracę głowę w poszukiwaniu sensu. Jeśli chodzi o zainteresowania to na pewno moda, sporty przede wszystkim wodne... Problem w tym, że zazwyczaj nie mam na to wszystko czasu. Praca. Jestem fryzjerem. Tak, to nie tylko zawód dla kobiet. – Zaśmiał się cicho ponownie. – Czas ulatuje. I taki jestem, niespecjalny – mówił spokojnym głosem.

– Mój czas też szybko leci, praca i praca ostatnio, a dwa tygodnie temu rozstałam się z facetem... Ciężko westchnęła.

– Przykro mi, ale już mówiłem, co sądzę o związkach... być może powinnaś to wykorzystać jako nową szansę. Metoda prób i błędów, wiesz... Puścił jej oko z zadowoleniem.

– Może i tak... Wykorzystam to jako nową szansę odpowiedziała pocieszona na duchu.

Wyciągnął małą chusteczkę z kieszeni i otarł nią swe spocone czoło, a potem schował z powrotem.

– Pewnie, miło jest kogoś mieć, ale uważam, że czasem przyjaciele w zupełności wystarczą. Nie, żebym był aseksualny. Po prostu niezbyt romantyczny, jedynie muzyka dodaje mi tego pierwiastka sama z siebie.

– Wydajesz się być naprawdę ciekawy! Zainteresowała mnie moda i filozofia. Ja niestety ani za jednym, ani za drugim nie przepadam, ale rozwiń to. Poszukujesz sensu? W jaki sposób? Aurelia nachyliła się do niego i zapragnęła go jeszcze bardziej poznać, nieśmiałość zaraz zniknęła, a pojawiło się czyste zainteresowanie jego osobą.

Poszukuję jak każdy. Zastanawiam się, czy to, co robię, ma sens, jaki to ma sens, czy coś znaczy, jak to jest usnąć na wieki, co dalej i różne takie... w sumie wprowadza mnie to w różne nastroje i bywa, że okazuje się to niezbyt przyjemny proces. W każdym razie analizowanie poglądów starożytnych to też pewna rewelacja, często wplatam w piosenki jakieś znane cytaty, powiązania. Mam w sobie coś z melancholika. Właśnie w ten sposób ludzie określają mnie jako pełnego sprzeczności ekscentryka – opowiadał już swobodnie, a jego twarz wyrażała spokój i opanowanie.

– Ja się nie znam na poglądach starożytnych i nie jestem wielką myślicielką, ale powiem, że też się zastanawiam, czy może życie ma sens, jaki, wierzę w różne znaki, bo wiesz... wierzę w cuda z nieba, w Boga, nie ukrywam, nie wstydzę się tego przyznała odważnie, patrząc prosto mu w oczy. Też jestem melancholikiem, sentymentalna, ale bardziej optymistką patrzącą na świat przez różowe okulary. Lubię pomagać, doradzać ludziom, jeśli jest taka sytuacja. Jestem wrażliwa na krzywdę innych. Na moment zamilkła nie spuszczając wzroku z jego oczu. Ty jesteś ekscentrykiem, ja romantyczką, dobrana z nas para. Zaśmiała się melodyjnie, oczywiście mówiła to ze swobodą. Zwykła dziewczyna ze mnie, ale... łączy nas muzyka! Lubię, gdy można dzielić wspólne zainteresowania między sobą. W jej oczach pojawiły się iskierki zadowolenia, a następnie zamilkła, wyczekując jego odpowiedzi ze spokojem.

Zarumieniła się lekko.

Wiesz... Z Bogiem i cudami to bywa u mnie różnie, bo mimo wszystko staram się wydarzenia tłumaczyć logiką i przyziemną interwencją, ale szanuję poglądy każdego i nie wykłócam się, jak ci stereotypowi filozofowie, o swoją rację. – Pokręcił głową i przeczesał palcami swe czarne włosy. – Jestem wrażliwy, ale do pewnych granic... Właściwie jedyne co mogę robić to udzielać się w różnych fundacjach, charytatywne koncerty, wsparcie dajmy na to psychiczne. Tylko że w moim mniemaniu to raczej niewiele w porównaniu z autentycznymi potrzebami – przyznał, operując powoli sztućcami. – Zdaje mi się, że istnieje możliwość bycia jednocześnie romantykiem i ekscentrykiem. To jest tak zwany niepoprawny romantyzm... – Puścił jej oko z pewnością siebie.

To dobrze, że szanujesz poglądy, to się naprawdę ceni. Mnie jakoś cuda poprawiają na duchu, nie żebym wierzyła na przykład we wróżby, zabobony i przesądy, ale w takie małe znaki to owszem, dodają mi energii do życia – oznajmiła już całkiem poważnie, nie wstydząc się swoich słów. – Taka wrażliwość też jest cenna, potrzebna i chwała ci za to, że się tak udzielasz. W dzisiejszych czasach liczy się każda dobra pomoc, wyciągnięcie ręki do drugiego potrzebującego lub biednego człowieka, gdy teraz niestety zło jest krzykliwe i się panoszy. – Westchnęła cicho. Zaraz się jednak uśmiechnęłam szerzej, ukazując dwa urocze dołeczki w policzkach. – Ale nie rozmawiajmy na ten przykry temat, cieszmy się wakacjami... choć odrobinę. – Zaśmiała się cicho, słysząc o niepoprawnym romantyzmie. – Coś w tym jest, ja czasem lubię bujać w obłokach, ale jestem też realistką, staram się stąpać twardo po ziemi.

Potaknął z aprobatą na jej słowa. Zdecydowanie o wiele bardziej interesował go ten temat. Reszta wprawiała nawet w lekki ból głowy. Uśmiechnął się zarówno do niej, jak i trochę sam do siebie.

Aurelia rozejrzała się powoli, a kiedy kelner przyniósł dania i napoje, podziękowała skinięciem głowy. Na razie nie zabierała się za jedzenie, gdyż chciała poczekać na odpowiedź Gerwazego, on był ważniejszy niż pysznie wyglądające naleśniki.

Obłędne na pierwszy rzut oka, pewnie równie cudne w smaku”, stwierdził w myślach, patrząc na swój talerz.

I jeszcze jedna ciekawostka... kocham jeść! – Rozbawiony sięgnął po widelec i odkroił pierwszy kawałek naleśnika, a potem przełknął kęs.

– Ja lubię jeść, ale z umiarem. Staram się nie jeść za tłusto, bo to nie zdrowe dla mojego żołądka.

Wzięła w dłonie sztućce i uśmiechnęła się serdecznie do Gerwazego. No to smacznego! Zaczęła powoli jeść w milczeniu. Pyszne mruknęła zadowolona z iskierkami w brązowych oczach.

Zaczął się zajadać w pełni z tego zadowolony.

– Ja tam sobie nie liczę, muszę przyznać. Raz się żyje, wątrobę też mam jedną. Mam trochę wzrostu, mięśni i pary. Potrzebuję paliwa wytłumaczył się, nadal delektując posiłkiem.

Aurelia przesunęła zaciekawionym wzrokiem po twarzy i torsie Gerwazego, a potem znów przeniosła spojrzenie na jego twarz.

– Mężczyźni potrzebują więcej jedzenia i to jest fakt, ale wątrobę masz jedną i ją szanuj! Oczywiście to żart, nie bierz sobie na serio tego. Uwielbiam żartować, uważam, że poczucie humoru zawsze jest przydatne w różnych sytuacjach i jest dość cenne oznajmiła po przełknięciu kęsa.

– Szanuję ją, ale też ćwiczę. Gdyby przyswajała jedynie jałowe jedzenie, nie byłaby przygotowana na różnego rodzaju sytuacje. Mam wrażenie, że jest to tylko żałosne tłumaczenie moich słabości w stronę złożonych tłuszczy, ale... Co tam. Wzruszył ramionami ze śmiechem na ustach, jak to miał w zwyczaju, był takim wesołkiem i nie zamierzał tego kryć.

– Zgadzam się z tobą. Takie jedzenie neutralnych rzeczy bez tłuszczy to nie jest dobre. Nie odebrałam to jako żałosne tłumaczenie, więc się nie przejmuj tym aż bardzo powiedziała z uśmiechem delikatnym na twarzy, po czym przełknęła kolejny kęs naleśnika.

– Jeżeli chodzi o poczucie humoru, to owszem, się zgadzam, ale spotkałem już w życiu wiele różnych osobowości. Szczerze mówiąc, nie wszyscy rozumieją ideę otwartego żartu i przekonałem się o tym, wielokrotnie dostając nawet w mordę... Wzruszył obojętnie ramionami, zerkając na rozmówczynię i badawczo lustrując ją od mostka aż po błyszczące tęczówki.

– To prawda. Są różne typy żartów. Czarny humor, suchar, błyskotliwy dowcip... i nie każdy można uznać za dobry. Najgorsza jest sytuacja, kiedy jeden się śmieje sam ze swojego żartu, a inni milczą. Spoglądała w twarz towarzyszowi, gdyż lubiła kontakt wzrokowy podczas rozmowy.

Na moment zamilkła, delektując się pysznym obiadem.

– Z chęcią opowiedziałabym ci jeszcze o sobie, znasz moje zainteresowania, a nie wiem, co byś chciał wiedzieć, o ile byś chciał... pytaj po prostu śmiało, a ja będę odpowiadać. Posłała mu subtelny uśmiech i wróciła do jedzenia.

Wytarł swoje brudne wargi serwetką, którą następnie włożył do pustego talerza.

– Szczerze... nie wiem, czy jest o co jeszcze pytać. W każdym razie na tym etapie nie mam pytań. Dziękuję za towarzystwo i wyjątkowo szczerą, głęboką pogawędkę. Dawno nie miałem do podobnej okazji. Miłego wieczoru.

– Ja również dziękuję. Miło było z tobą porozmawiać. Miłego wieczoru odpowiedziała z nutką zadowolenia w kobiecym, aksamitnym głosie, śledząc uważnie wzrokiem, jak wstaje.

Skierował swe wolne kroki ku wyjściu z restauracji. Gdy zniknął z pola widzenia Aurelii, dokończyła kolację. Wstała i wyszła z restauracji i z pensjonatu. Poszła na krótki spacer, zwiedzając okolicę. Wieczór był już dość chłodny, nie zamierzała się kąpać, ale posiedzieć na plaży. Spacerowała powoli, starając się zapoznać, gdzie co jest, kino, pizzeria, apteka. Gdy dotarła po dwudziestu minutach tuż nad brzeg morza, odetchnęła świeżym powietrzem i przysiadła na suchym piasku, wpatrując się w spokojną wodę i powoli szarzejące niebo.

Ich znajomość znacznie rozkwitła. Spotykali się codziennie, chodzili razem na spacery po plaży, jadali w restauracji, zagrali w bilarda na parterze pensjonatu, a przede wszystkim dużo rozmawiali, każdego dnia dowiadując się o sobie nawzajem coraz to nowszych rzeczy. Gdy już wracali do swoich miast, byli sobą zauroczeni. Gerwazy mieszkał w Gdańsku, ale obiecał, że przyjedzie do Warszawy, rodzinnego miasta Aurelii.

Zostali razem.

W tej parze płonął jakiś złocisty żar, coś o wiele więcej niż szczęśliwy los. Ich oczy, ich każde poruszenie głów, każdy ruch pokazał, że byli całkowicie, bezgranicznie w sobie zakochani. Miłość promieniowała z nich jak fosfor w ciemności.

Gerwazy ostatecznie przeprowadził się do ukochanej.


16 styczeń 2003 r.

Dotarłszy do swego bloku, wszedł na trzecie piętro.

Zuzanna Sód tu nigdy nie przychodziła, lecz nie miał pewności, że teraz nie zajrzy do niego i nie zrobi mu awanturę na całą okolicę. Otworzył drzwi kluczem i wszedł do swojego mieszkania, zdjął buty i kurtkę. Było już po trzeciej, ale on miał przygotowane kłamstwo. Zawsze udawało mu się wyjść z opresji, a żona nigdy nie podejrzewała go o romans. Nie śledziła go, nie sprawdzała jego maili, nie wąchała koszul i nie wypytywała o koleżanki z pracy. Bezgranicznie mu ufała, a on tę ufność wyraźnie nadszargał i teraz będzie chciał naprawić w jakiś sposób. Nie będzie to łatwe, ale najważniejsze, iż w porę się opamiętał.

Słysząc jego nadchodzące kroki, obudziła się i otworzyła powoli oczy. Zapaliła nocną lampkę. Na progu sypialni stał Gerwazy. Uśmiechał się przepraszająco.

Cześć... – Podszedł do niej powoli i usiadł na brzegu łoża małżeńskiego. – Zasiedziałem się u kolegi. Bardzo cię przepraszam, musieliśmy obgadać ważne sprawy związane z firmą – powiedział cicho.

Usiadła i trzeźwiejszym wzrokiem na niego spojrzała.

Ale mam nadzieję, że to ostatni raz. Boję się o ciebie, kiedy tak późno wracasz – oznajmiła tak ciepłym, aksamitnym głosem, iż wszelkie jego myśli o kochance wyparowały w lot.

Nachylił się, po czym złożył czuły pocałunek na jej wargach. Odwzajemniła ten gest, patrząc mu prosto w oczy.

Jasne! To już ostatni raz. Obiecuję – zapewnił absolutnie szczerze, z łatwością wydobywając z siebie płynny, lekki ton głosu. – A jak tam nasza córeczka?

Rozpromieniła się na jego słowa. Wyglądała tak pięknie.

Byłyśmy w kinie na bajce „Lilo i Stich”, a potem na deserze w naszej ulubionej kawiarni. Świetnie się wybawiła, ja zresztą też – opowiadała z wyraźnym zadowoleniem.

Cieszę się, kochanie. Kładź się... Ja zaraz do ciebie dołączę.

Dobrze.

Wstał i poszedł do kuchni. Wyjął z szafki czystą szklankę, nalał chłodnej wody z dzbanka i stanął przy blacie kuchennym. Szybko ugasił pragnienie, pijąc z łapczywością niczym człowiek, który od dawna nie miał nic w gardle. Włożył szkło do zlewu. Poszedł do toalety załatwić potrzebę, umył ręce, twarz, zerknął na swe odbicie w lustrze. Nigdy nie zostawiał żadnych śladów na sobie. Pozostałości szminki, rozczochranych włosów czy czegoś w tym stylu. Zawsze uważał. Teraz te kłamstwa miały się wreszcie skończyć. Był z siebie bardzo dumny. Poszedł do pokoiku dziecięcego i spojrzał na łóżko, w którym spała jego jedenastoletnia córeczka. Uśmiechnął się delikatnie na widok spokojnej buzi.


7 czerwiec 2003 r.

Przedziały zapełniał wakacyjny tłum, nawet w przejściach panował tłok. Gerwazy nigdy nie widział tak zapchanego pociągu. Przedzierał się wzdłuż korytarza, idąc w przeciwnym kierunku do ruchu pojazdu. W końcu dotarł do upragnionego przedziału, mężczyzna położył walizkę na górę, po czym spoczął w wolnym, miękkim fotelu. Wydobył z piersi ciche westchnienie.

Dziesięć minut później dołączyło do niego czworo ludzi.

Młody chłopak z malutkimi słuchawkami na uszach, bujnymi, kręconymi lokami na głowie oraz dużym nosie przeglądał coś na swym smartfonie.

Rudowłosy, niski mężczyzna ubrany elegancko w białą koszulę i czarne spodnie, z podłużną teczką sprawiał wrażenie, jakby wybierał się na jakieś arcyważne spotkanie.

Starsza, otyła pani o wyraźnie zmęczonej twarzy i dłoniach pokrytych plamami wątrobowymi pociągała co chwilę nosem.

Młoda, chuda, dwudziestodwuletnia, choć zgarbiona dziewczyna o krótko obstrzyżonych, rudych włosach ubrana w białą bluzkę i białe, lniane spodenki trzymała się kurczowo białej laski, jakby najcenniejszego przedmiotu na świecie. Oczy przysłaniały czarne okulary. Natychmiast można było się zorientować, że to niewidoma osoba. To właśnie ona usiadła naprzeciw Gerwazego.

Pociąg wkrótce ruszył. Nikt się nie odzywał. Nikt nie był zainteresowany rozmową. Gerwazy czytał gazetę, a Nikodem coś pisał na komórce. W końcu Gerwazy zerknął na dziewczynę.

Przepraszam... Wydaje mi się, że już gdzieś chyba panią widziałem wyrwało mu się mimowolnie, chociaż nie chciał być absolutnie wścibski.

Zarumieniła się lekko. Przywykł do tego, jak działał na kobiety, ale tak właściwie zupełnie nie znał tej dziewczyny. Nie wiedział, co wywołało jej reakcję, on, a może coś zupełnie innego. Gdy usłyszała jego słowa, lekko wzruszyła ramieniem. Twarz ma się jedną, aczkolwiek jest tylko wiele masek.

Może kiedyś, gdzieś się minęliśmy – odpowiedziała życzliwie, nie było to kłamstwo, lecz płynne ominięcie tematu.

Nie ciągnął dalej, to było zwykłe zagadnięcie. Nikodem przerwał czytanie i schował gazetę do swej torby. Spojrzał pośpiesznie na swój drogi zegarek i obciągnął rękaw skórzanej kurtki, by go zakrył, po czym wrócił wzrokiem do dziewczyny.

Mam na imię Nikodem.

A ja Gerwazy – dopowiedział jego ojciec.

Uśmiechnęła się nieśmiało, a oczy miała przysłonięte czarnymi szkłami okularów.

Iga, miło mi.

Dokąd pani jedzie?

Do Malborka.

A my do Gdańska.

Została jeszcze mniej więcej godzina podróży. Nikodemowi wydawało się, że jest to dobry tor do sprowadzenia rozmowy. Szybko obliczył, że muszą być w podobnym wieku i jeżeli pochodziła z jego miasta, istniało jakieś prawdopodobieństwo, że chodzili razem do którejś ze szkół, bywali na tych samych imprezach, mieli wspólnych znajomych, czy nawet mijali się w dzieciństwie na chodniku, w drodze do lodziarni lub domu. Jednak on sam, o ile powyższe mogły mieć miejsce, zupełnie nie kojarzył jej twarzy. Imię, choć popularne, także nie dawało mu żadnej wskazówki i nie pasowało do znajomych przed laty twarzy.

Rozsiadła się wygodniej w swym fotelu. Nie przeszkadzały im głosy, byli zajęci sobą, więc uznała, że może swobodnie zatopić się w pogawędce z mężczyznami.

Pochodzę z Malborka. Jadę do kuzynki na wesele. Szykuje się wielkie, rodzinne przyjęcie – odparła swoim naturalnym kobiecym głosem i mimo woli cicho westchnęła na myśl, że będzie na tym weselichu sama, bez osoby towarzyszącej.

Informacja, że pochodzi z Malborka, uspokoiła Nikodema, ale sprawiła także, że jego brwi powędrowały kolejny milimetr ku górze. To właśnie do Malborka przyjeżdżał, do swojej dziewczyny, z którą rozstał się dwa lata temu. Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Iga równie dobrze mogła to odebrać jako życzliwe skwitowanie kwestii wesela, o którym wspomniała. Był ciekaw, kim jest jej kuzynka i czy są do siebie podobne, ale odpuścił sobie nazbyt prywatne pytania celem wypowiedzenia innego, które cisnęło mu się na usta.

Rodzinne wesele bez partnera? zapytał, mając świadomość, jak niezręczna musi być to dla niej sytuacja. Rodziny bywały okrutne. Wybacz mi prostolinijność, ale obawiam się, że ciotki zjedzą cię żywcem. Westchnął karykaturalnie, po czym pokręcił głową, ale szybko do niej mrugnął, by złagodzić efekt i wywołać uśmiech na jej twarzy, odnosił wrażenie, że naprawdę w niesmak była jej ta impreza.

Zjedzą, czy nie zjedzą... to nie mój problem, tylko ich. Poza tym ja się nie daję tak łatwo takim wścibskim komentarzom. Odpowiadam zawsze wymijająco. – Wzruszyła delikatnie swoimi ramionami.

Pani tak... sama jedzie? – zainteresował się Gerwazy, przyglądając się jej bladej twarzy i okularom, za którymi kryły się matowe oczy.

Wyczuła to, co chciał przez to powiedzieć. Uśmiechnęła się lekko.

Jestem niewidoma od urodzenia, ale nauczyłam się z tym żyć. Pół roku temu miałam jeszcze psa, bez którego nigdzie się nie ruszałam przez kilka lat, ale biedna zmarła ze starości... teraz jestem skazana na laskę i pozostałe zmysły. Jakoś daję sobie radę... – Ostatnie zdanie szepnęła.

Bardzo mi przykro – odparł Gerwazy współczująco.

Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale jestem ciekawa, jaki ma pan na sobie kolor koszuli.

Zerknął na siebie, odruchowo poprawiwszy wywinięty kołnierzyk.

Ciemnofioletowy.

I tak nic mi nie mówi. – Roześmiała się nerwowo. – Hm, czy to prawda, że psy mają mądre oczy?

Gerwazy uśmiechnął się szeroko, poprawiwszy się wygodnie.

Owszem. Patrzą człowiekowi w twarz i wydaje mi się, że umieją wyczytać emocje, wyczuć, czy właściciel jest radosny, czy nieszczęśliwy.

Wspaniale. – Odetchnęła z zazdrością, iż ludzie potrafili dostrzec cały świat, a ona żyła w swojej zamkniętej ciemności. – A panowie? W jakim celu jedziecie do Gdańska, jeśli można spytać? – zagadała po chwili i uśmiechnęła się zachęcająco, wyraźnie chcąc zmienić temat.

Zrozumieli, iż nie chciała dłużej mówić o swym kalectwie.

Na urodziny mojej mamy, ma już osiemdziesiąt parę lat i jest w dobrym zdrowiu odpowiedział aksamitnie Gerwazy, założywszy nogę na nogę. – Proszę uwierzyć, ta kobieta nie wybacza łatwo. Bukiet ze stu róż jest bardziej niż na miejscu i jeżeli nie znajdę jej ulubionych, nie wybaczy mi przynajmniej do gwiazdki. Oczywiście w dużej mierze żartował z całej sytuacji. Doskonale pamiętam ten jeden rok, gdy nie zjawiłem się na jej urodzinach, a ona z troski wylądowała w szpitalu na kardiologicznym. To długa historia, przeplatana rodzinną kłótnią i nieszczęściem, ale od tego czasu nigdy nie opuściłem jej święta, a prezentem były jej ulubione kwiaty i świecidełka, za które zawsze mnie beształa, po czym przysięgała, że niegdyś odda synowej, wnukom. Niemniej to urocza kobieta. – Na jego twarzy zamalowała się promienność.

Ze stu róż? – powtórzyła nieco zdziwiona, w głowie jej się nie mieściło, że można podarować kobiecie taki ogromny bukiet, ponieważ Iga zawsze uchodziła za skromną kobietę, której wystarczył tylko jeden mały kwiatek, jeśli już miała coś otrzymywać. – Pana mama jest wymagająca. – Roześmiała się cichutko, nie chcąc w żaden sposób obrazić rodzicielki mężczyzny, a chcąc jakoś odpowiedzieć na jego zdanie.

Komentarz skwitował szerokim uśmiechem i skinięciem głowy. Miał tego świadomość, ale wiedział także, że jest warta wszystkich skarbów świata i skoro widywała tak rzadko swego syna i jego rodzinę, to mógł sprawić, by ten dzień był naprawdę wyjątkowy.

Czy może pan mi powiedzieć, co widzi pan za szybą? Chociaż słowa mogą oddać rzeczywistość.

Przeniósł spojrzenie na śmigający krajobraz.

Pole, na którym pasą się czarno-białe krowy. Wszystko ładnie kwitnie. Niebo jest błękitne – odparł szczerze, a w jego sercu lekko ścisnął się żal, iż ta niewidoma nie jest w stanie ujrzeć piękna natury.

Aha. Szkoda, że nie mogę tego zobaczyć... – Iga westchnęła cicho, po czym w nieśmiałym geście zaczęła bawić się swoim srebrnym łańcuszkiem zawieszonym na szyi, gdzie wisiorek przedstawiał małą truskawkę, której dotykały palce jej prawej drobnej dłoni.

Druga ręka spoczęła grzecznie na materacu wygodnego fotela obok ciała.

Mogę wiedzieć, jak nazywa się twoja kuzynka? Może ją znam – zagadnął Nikodem ciekawsko, świdrując ją wzrokiem.

Nie chciał, by użalała się nad swoją ślepotą, nie chciał widzieć przygnębienia w tej uroczej twarzyczce.

Przyjaźń dość prędko rozwija się w podróżach, później, równie nagle, zostaje przerwana. Raczej nie następuje ponowne spotkanie. Z tego powodu w miejscach publicznych ludzie zachowują się mniej powściągliwie, łatwiej się sobie zwierzają. Nigdy już nie będą musieli widzieć tych samych osób. Wymieniła imię i nazwisko, a potem mówiła dalej:

Jest znakomitą tancerką i nauczycielką baletu. Kiedy nasze relacje były bliskie, kilka razy chciała mnie wyszkolić na tancerkę, ale że stanowczo odmówiłam ze względu na utratę wzroku, dała mi spokój – oznajmiła swobodnie i wydobyła z siebie krótki chichot. Przybrała zamyśloną minę. – Także pierwszy taniec młodej pary będzie na pewno mistrzowski i wykonany profesjonalnie w każdym calu – dopowiedziała, po czym ostrożnie, po omacku sięgnęła po butelkę z wodą i upiła trzy łyki. – Czasem jej zazdroszczę tego, że ma dobrego, kochającego mężczyznę, z którym planuje założyć rodzinę... ja nie mam takiego szczęścia. Nie każdy musi mieć to, co inni, nieprawdaż? – odezwała się nagle głosem, w którym przebijał się lekki smutek, który za wszelką cenę próbowała zatuszować.

Trzymając butelkę w dłoni, wzruszyła niedbale swoim prawym ramieniem. Zakręciła ją i odłożyła na stoliczek.

Gdy dziewczyna wypowiedziała, jak nazywa się jej kuzynka i kim jest, uśmiech spełznął z twarzy Nikodema. Imię i nazwisko mogły być przypadkowo takie same jak u doskonale znanej mu osoby, ale gdy łączyło się to z profesją, miejscem, a czynniki się zazębiały... Dobry Boże... Pozwolił, by Iga wesoło opowiadała o kuzynce i zmusił się do przybrania neutralnej miny. A gdy skończyła, uśmiechnął się nieznacznie.

O proszę... – skwitował pod nosem, po czym uśmiechnął się do niej przepraszająco. – Znam ją – odpowiedział na nieme pytanie. – Nawet bardzo dobrze. Chodziliśmy razem do szkoły średniej, ale znamy się od dziecka. Mieszkała na końcu mojej ulicy. I byliśmy parą. Nasza historia była długa i burzliwa. Rozstaliśmy się w ostrej kłótni. Już dawno nie mamy ze sobą kontaktu. Nie widzieliśmy się od chyba sześciu lat. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że jeszcze kiedyś, ktoś poza moimi rodzicami i siostrami, wspomni przy mnie o niej. Historia lubi zataczać koło – oznajmił spokojnie, nie kryjąc niczego.

Czuł, jak między jego brwiami wyrasta pionowa zmarszczka. Nadal nie wiedział, co ma jeszcze dodać. Wszystko, co nasuwało mu się na język, wydawało się być niestosowne i niepotrzebne. W końcu minęło tyle lat, każde z nich żyło własnym życiem. On jako mechanik samochodowy, ona jako przyszła panna młoda i... Iga, jej ślepa kuzynka, która jakimś trafem siedziała naprzeciwko niego.

O, proszę – odparła tylko cicho zaskoczona. Jej wargi nieznacznie uformowały się w lekkim uśmiechu, unosząc oba kąciki ust. Skinęła lekko głową. – Czasem człowiek nie wie, kogo może spotkać. – Roześmiała się gardłowo, choć poczuła kompletne zażenowanie. – Z pewnością już się przekonałeś, że ma bzika na punkcie zbierania znaczków pocztowych i kolczyków. Pewnie miałeś też okazję podziwiać chociaż raz, jak tańczy. Na parkiecie szaleje. Nikt jej nie dorówna – powiedziała z nutką zazdrości.

Tak. Cudownie tańczyła – odparł i ciężko westchnął, nie chcąc już o niej rozmawiać.

Iga siedziała cały czas zgarbiona i ani na moment się nie wyprostowała. Poprawiła swoją wolną dłonią kołnierzyk swojej bluzki, a wtedy wszyscy mogli zobaczyć złoty pierścionek z różowym oczkiem. Nie, żeby przed nimi szpanowała, przecież nie była jedną z tych kobiet, co lubią się przechwalać.

Nikodem odwrócił głowę na prawo, spoglądając na krajobraz. Drzewa przepływały spokojnie, umykały nieprzerwanym szeregiem. Chmury unosiły się majestatycznie, nieco wolniej. Koła szczękały, jak w każdym pędzącym pociągu.

Pół godziny później Talitewiczowie poszli do wagonu restauracyjnego, który zalał tłumy pasażerów, kiedy otwarto drzwi. Zdążyli wybrać stolik dla dwóch osób. Iga została w przedziale sama. Wyjęła ze swojej torebki banana, obrała go i powoli zjadła.

Po dziesięciu minutach, widząc, iż zbliża się jako pierwszy Gerwazy, rzuciła dyskretnie skórkę od banana na podłogę na tyle daleko, aby ludzie nie uznali, że to była jej sprawka. Szybko wytarła dokładnie usta i zacisnęła powieki, mimo że w czarnych okularach nikt nie mógł dostrzec, czy miała oczy zamknięte, czy otwarte. Mężczyzna wszedł do przedziału, po czym, nie patrząc pod nogi, pewnym krokiem chciał podejść do swego fotelu. Niestety, poślizgnął się i upadł, zahaczając głową o podłogę. Upadek był na tyle silny, że krew popłynęła z czubka głowy, a jego ciało pozostało nieruchome. Iga dopadła do mężczyzny, udając, że chce go reanimować, na wypadek gdyby ktoś w tym momencie nadszedł.

Po trzech minutach zjawił się Nikodem. Zobaczywszy nieprzytomnego ojca, krzyknął zaskoczony. Zebrała się wokół nich mała grupka ludzi. Ktoś stwierdził, że Gerwazy nie żyje, ktoś inny krzyknął z przerażeniem. A ta skórka? Przecież Iga nie jadła banana.

W Malborku zjadła obiad w restauracji, a następnie wynajęła pokój na trzy noce. Nie mogła tak szybko wrócić do Warszawy, mimo że w tamtym pociągu nie wzbudzała niczyich podejrzeń. Musiała od tej chwili zachować cały czas czujność. Być ostrożna na każdym kroku. Nic nie mogło się zepsuć. Przez ten pobyt siedziała w swoim pokoju hotelowym, nie wystawiając nosa za drzwi. Gdyby się pokazała na mieście, ktoś by ją zauważył i może rozpoznał. A ona nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek problemy. Nic nie mogło się skomplikować.

Teraz ponownie znalazła się w pociągu, bardziej luksusowym i eleganckim. Żadnego tłoku w korytarzu, przepychania, przepływu cierpliwie znoszących trudy podróżnych. Schowała swoje cenne rekwizyty, laskę i okulary do torby i w końcu się wyprostowała, biorąc głęboki wdech. W końcu nie musiała już udawać zgarbionej i niewidomej dziewczyny. Rozejrzała się z zadowoleniem po przedziale, gdzie panował kojący półmrok. Wszyscy pasażerowie, a było ich czterech, zapadli w sen. Iga wyjęła ze swojej torebki opakowanie z ciastem, które kupiła dziś rano, plastikowym, białym widelczykiem odkroiła mały kawałek i zaczęła powoli jeść, starając się nie wydawać dźwięków, by nie zbudzić współtowarzyszy. Całe szczęście, iż nie trafiła na gadatliwego człowieka, który ciągnąłby ją za język i zadawał niewygodne dla niej pytania. Wszyscy byli znużeni, zajęci sobą, a ona była dla nich powietrzem. Bardzo dobrze. Patrzyła tępo w podłogę.

Totalnie nie miała pojęcia, że Nikodem zna tę dziewczynę, która rzeczywiście była jej kuzynką, jednak nie wychodziła za mąż. Znały się powierzchownie. Iga musiała wymyślić jakiś powód w rozmowie z Talitewiczami, nie mogła być mrukowatą osobą. Miała nadzieję, że nic nie wyjdzie na jaw, lecz nikt nawet nikogo nie podejrzewał o morderstwo Gerwazego.

Morderstwo w biały dzień, w tłumie?

To niemożliwe.

Oby tylko policja uznała to za wypadek.

Wypadki się przecież zdarzały. W każdym miejscu.

I oby tylko Nikodem nie skontaktował się z tą laską. Choć sam mówił, że rozstali się w złej atmosferze, nie miała pewności, czy aby na pewno ich kontakt definitywnie się urwał.

Zjadła ciasto, które poprawiło jej humor, po czym ułożyła się wygodniej w fotelu. Jednostajny, cichy dźwięk kół szybko ją uśpił.

Wreszcie, po paru godzinach podróży obudziła się wypoczęta, czując, jak promienie słoneczne pieściły jej twarz. Leniwie się przeciągnęła i zauważyła, że dwóch współtowarzyszy opuściło już przedział. Wstała, by wyjrzeć, co się dzieje za oknem. Domy pojawiały się w coraz większej obfitości, z wolna się wynurzały. Koła ruszały się ślimaczo, każdy ich obrót zdawał się być ostatnim. Nieoczekiwanie pociąg zbliżył się do podłużnego budynku, widocznego tuż za oknami. Iga zobaczyła białą tablicę, na której z radością odczytała wyłaniające się litery. Warszawa. Pociąg już się zatrzymał zupełnie. Na zewnątrz byli ludzie, zaledwie kilka kroków od okna. Ich głowy znajdowały się nisko, lecz Iga widziała ich, a oni zerkali ciekawie, szukając swoich bliskich.

Wśród tłumu na peronie stał chłopak patrzący wprost na nią. Ich spojrzenia spotkały się, zwarły i zastygły na chwilę. Uśmiechnęli się do siebie szeroko. Iga chwyciła swą walizkę i szczęśliwa wybiegła z przedziału, a potem z pociągu. Kilka chwil później wtuliła się w męskie ramiona otaczające jej ciało. Pogłaskała jego policzek, śmiejąc się wesoło, kiedy usłyszała tuż przy uchu niski, konspiracyjny szept:

Nie szukałem księżniczki, nie chciałem damy ani ułożonej dziewczyny. Chcę psychopatki, zazdrośnicy, agresywnej złośnicy, zażartej stalkerki. Tylko takie kochają najmocniej, najżarliwiej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by oreuis [szablonarnia]